[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wysiłkiem zdołał przeniknąć do umysłów swych przeciwników i zatrzymać ich na
krótką chwilę. Trwało to dostatecznie długo, by nie zdołali zauważyć, jak się
przemieszcza.
Jego plan polegał na tym, by podkraść się do jednej z gondoli, ale ci przeklęci
idioci zbyt szybko zauważyli jego nieobecność. Nadbiegli czym prędzej.
Ba! Gdyby zrobili tylko to, być może zdążyłby wprowadzić plan w życie. Oni
jednak najwyrazniej go przejrzeli. Odcięli mu drogę do polany, na której parkowały
gondole, i teraz zresztą już go widzieli.
Talornin miał jednak nad nimi sporą przewagę. Pozostawało mu teraz tylko jedno
55
wyjście. Musi uciekać dalej w stronę doliny. Z miejsca, w którym się obecnie
znajdował, prowadziła tam płytka rozpadlina.
Biegł na dół ile sił w nogach, chwilami nawet zbyt szybko, bo ślizgał się na
wilgotnych sosnowych szpilkach i zjeżdżał w dół siłą ciążenia. Raz po raz leciał na
łeb na szyję, ciasna skórzana zbroja cała aż trzeszczała, ale nie chciała ustąpić.
Wydawało mu się, że wszędzie ma już odciski. Przewagę jednak jako tako
udawało mu się zachować.
Sol przeklinała nierówny teren, depcząc po piętach Ramowi. Wystające gałązki
drapały ją po rękach i nogach, gałęzie jakby rozzłoszczone uderzały po twarzy, bo
Ram nie miał czasu na żadne uprzejmości.
Doskonale wiedziała, że mogłaby przybrać swoją postać ducha i w ten sposób
zniknąć Talorninowi z oczu, chciała jednak być razem z Ramem. Po pierwsze, z
szacunku dla niego, pod drugie zaś, ze względu na siebie samą. Talornin był
odrażający, wstrętny, gdy patrzyło się na niego z bliska, tego już doświadczyła.
Nie znała jednak jego wszystkich możliwości, odkąd w tak straszny sposób się
odmienił.
Ale niedługo już go dogonią...
I wtedy oboje niemal jednocześnie poślizgnęli się na zdradzieckim dywanie z
gładkich, długich szpilek. Sol próbowała sobie pomóc, czepiając się czegokolwiek
rękami, lecz sprawiło jej to tylko ból. Dalej leciała w dół, gdyż akurat w tym
miejscu było stosunkowo stromo i rosły strzeliste sosny, sypiąc dookoła śliskimi
igłami chyba od stuleci.
A potem stało się to, do czego za wszelką cenę nie należało dopuścić. Bezradnie
zjeżdżając w dół, na moment przestali uważać na poczynania wroga, i Talornin
zniknął im z oczu. Zdążył jeszcze tylko wystrzelić do Rama.
Jeden ze śmiercionośnych pocisków trafił najwyższego dowódcę Strażników.
Sol uderzyła w krzyk. Słyszała, że Talornin dalej pędzi w dół w oszalałym tempie,
lecz musiała pozwolić mu odejść. Uklękła tuż przy Ramie.
- Ach, Marco, Marco! Powinniśmy mieć tu teraz Marca!
56
Ram popatrzył na nią czarnymi oczyma, ledwie mógł mówić.
- Indra... Pozdrów Indrę i powiedz jej, że ja...
- Wiem, Ramie, powiem jej wszystko. Ale tak cię proszę, zostań tu ze mną, nie
możesz... Na miłość boską, co ja mam robić?
Sięgnęła po telefon i wezwała Kira. Kiro był daleko w Azji, ach, dlaczego nie tutaj!
- Sol - szepnął Ram. - Sol, to bardzo ważne. Czy ty i Kiro zajmiecie się...
- Tak, tak, zajmiemy siÄ™ IndrÄ….
Ram usiłował powiedzieć coś jeszcze, lecz Sol usłyszała zaledwie końcówkę.
- ... tyle im dać. Całe morze miłości.
- Kiro - jęknęła Sol w telefon. - Kiro, do diabła, odpowiadaj!
Las wznosił się wokół niej milczący, Ram nie mógł już dłużej mówić, oczy miał
zamknięte. Talornin odszedł daleko, ale wreszcie w aparacie rozległ się ukochany
głos Kira.
9
Stali skupieni wokół Kira, żeby lepiej słyszeć, zarówno Faron, Armas, jak i
niechętna Lisa, Marco, Gia i Nim. Lenore siedziała na progu pagody, skuta, cały
czas pod obserwacją. Udawała ani trochę nie zainteresowaną tym, co się dzieje,
ale w rzeczywistości wytężała słuch.
W dole miasto Guilin tętniło gorączkowym życiem o tych wczesnoporannych
godzinach, ale ich w tej wieży z kości słoniowej czy też raczej z wapienia to nie
obchodziło.
Sol przedstawiła katastrofalną sytuację, jaka zapanowała w czeskich górach, i
Marco zaraz włączył się do rozmowy:
- Sol, słuchaj mnie, wszystko będzie dobrze! Przeszukasz najpierw torbę
Talornina, sprawdzisz, czy nie ma tam jakiegoś antidotum. Powinien mieć coś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]