[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pragnąc, by jej męka skończyła się w sposób szybki i humanitarny.
- DokÄ…d?
- Z powrotem. Do świata strzelaniny, dalekich tras i swojego prawdziwego
życia.
Wyciągnął rękę, dotknął jej policzka, a potem założył jej za ucho pasmo
włosów.
- Dostałem list z tym samym pytaniem. Mam jechać do północnej Afryki.
- Kiedy?
- W przyszłym tygodniu.
- Więc kiedy... - Zamilkła, bo jej głos zabrzmiał, jakby miała w gardle
trociny. - Kiedy musisz dać odpowiedz?
- Jutro.
- A twoja książka? Nie powinieneś jej najpierw skończyć?
- Agencji też na tym zależy, ale uważają, że mam czas.
- Dobrze. - Wysunęła się z jego uścisku i popatrzyła mu w oczy, starając się
ukryć ból.
Wyjeżdża. Całe szczęście, że ona nie będzie tą osobą, którą zawiadomią na
wypadek jego śmierci.
- Zróbmy więc tak, jak zamierzałeś. Wezmy się do pracy i ją skończmy.
- Słusznie - odparł.
Uśmiechnęła się i poklepała go po plecach, tak jakby jeszcze przed chwilą
nie obejmowali się, a ona nie otworzyła przed nim serca, które teraz znów zaczęło
krwawić.
S
R
Chciała mu ułatwić wyjazd. Chciała, by przynajmniej jedno z nich wsiadło z
powrotem na karuzelę swojego życia, nie odnosząc kolejnych ran.
Wzięła torbę i poszła do salonu, mając nadzieję, że Hud nie będzie
przynudzał na temat wiz i celników. Przed wyjazdem jednak powinien, jeżeli
choć trochę ją szanuje, opowiedzieć jej swoją historię.
Hud zamierzał skończyć sprawę. Zadać Kendall trudne pytania i sprawić, by
myślała, że to ona zdecydowała się wycofać. Jest silna i uczciwa, a on się
rozkleił.
Lecz kiedy poczuł jej usta, słodkie, delikatne i prowokujące, jego plan się
załamał.
Teraz wyszła z kuchni pewna siebie i zdecydowana. Nie dostrzegł w niej
śladu zdenerwowania. Rozumiał, że w ten sposób Kendall chce się bronić.
Dołączył do niej w salonie.
Siedziała na swoim stałym miejscu, a na jej pięknej twarzy malowała się
ulga. Oparła dłonie o klawiaturę i popatrzyła na Huda spokojnym wzrokiem.
- Jestem gotowa.
Hud zawahał się. Chciał przeskoczyć przez biurko i porwać ją w ramiona, a
tymczasem podszedł do kanapy i spokojnie zajął miejsce. Zobaczył, jak Kendall
zakłada nogę na nogę, podnosząc spódnicę na tyle wysoko, że widać było ka-
wałek jej bladej łydki.
Wciągnął głęboko powietrze, by zagłuszyć wzbierającą falę pożądania, nie
mógł jednak oderwać od niej oczu. Mięśnie napinały się, kiedy poruszała stopą w
dół i w górę. Bardzo piękna noga. Zdrowa. Nawet teraz, flirtując z nim, skrywała
tę chorą. On zresztą też ukrywał swe wewnętrzne obrażenia.
Powinien jej pokazać, że wcale nie jest takim czarującym podróżnikiem, za
jakiego go uważa. Może to jedyny sposób na bezbolesne rozstanie. Widział, jak
się przeraziła, gdy napomknął o strzelaninie. I o ranie odniesionej na kolcu za-
rdzewiałego ogrodzenia. Oskarżyła go o nieumiejętność dzielenia się
problemami. Miała rację. Jeżeli Kendall zna prawdę o nim, musi wiedzieć, że jest
tylko człowiekiem.
Zaczerpnął głęboko powietrza, zamknął oczy i pogrążył się w świecie, od
którego przez ostatnie tygodnie starał się uciec jak najdalej.
- Tego wieczoru - zaczął - wieczoru fiesty, Phil, Grant i Vinnie, członkowie
S
R
ekipy, z którą najczęściej pracowałem, zostali w knajpie. Dopiero dwa dni
pózniej ciężarówka miała nas zabrać do Bogoty. Chciałem sprawdzić, czy
hotelowa lodówka utrzymuje właściwą temperaturę, bo coś się z nią wcześniej
działo. Trzymałem w niej filmy do starego aparatu, który zabrałem ze sobą.
Wspomnienia stały się tak realistyczne i bliskie, że się spocił,
poczerwieniał, a ubranie stało się tak ciężkie, że zaczęło go uciskać.
Skupił uwagę na pokrytym patyną srebrnym serwisie do herbaty stojącym
obok niego na stoliku. To jest coś ładnego, znajomego. Jest częścią jego życia tak
jak Mirabella, widok przez okienko samolotu, biurko, które dzielił z kilkorgiem
innych fotoreporterów w głównej siedzibie Podróżnika. Zakotwiczył się w
znanych sobie dobrze miejscach. Pomogło.
- Pamiętam zapach żywych kur, śmieci, stęchłego piwa i zepsutych warzyw.
A także gnijącego drewna. A nad tym wszystkim górował zapach nadchodzącego
deszczu.
Był już blisko. Tak blisko, że zapragnął, by zapadła kurtyna, by pamięć się
wyłączyła tak, jak to się stało kilkakrotnie w Londynie.
- Nadchodzącego deszczu - powtórzyła cichym, kojącym i pełnym zachęty
głosem.
Ich oczy się spotkały. Hud przejął od niej trochę siły i umiejętności
dzielenia się nieszczęściem.
Posłała mu uśmiech i skinęła głową. Dalej, powiedziała bezgłośnie, dasz
sobie radÄ™.
Musi dać radę. Iść naprzód.
- Poczułem odór męskiego potu. Ktoś chciał mnie wyprzedzić, ale tego nie
robił. Siedział mi na plecach, więc się odwróciłem. I zobaczyłem, jak ten ktoś się
zamachnął. Poczułem uderzenie w głowę i poleciałem do tyłu, na krawężnik. W
ustach miałem smak krwi i błota. A potem nicość. Ciemność. Czarna dziura.
- Hud... - Kendall zmarszczyła czoło, a w jej oczach ukazała się taka czuła
troska, że poczuł, jak spowija go jak koc. Zapomniał o głośnym pulsowaniu w
tyle głowy.
Dla niej musi przez to przejść.
- Odzyskałem przytomność. Ktoś mnie ciągnął po wyboistym gruncie. Ciszę
przerywał roznoszący się echem odgłos strzałów. Pierwsze, co przyszło mi do
S
R
głowy, to że jest to lawina, ale zaraz zdałem sobie sprawę z bliskości strzelaniny.
Pomyślałem, że muszę chronić ciało, ale było już za pózno. Niełatwo się
zapomina dotyk zimnego metalu na czole. Zostałem porwany.
- Wiedzieli, kim jesteÅ›?
- Identyfikator prasowy Podróżnika jest zwykle równoznaczny z czerwonym
krzyżem na plecach. Ale dowiedziałem się potem, że dwie trzecie wszystkich
porwań następuje w Kolumbii.
- Kto za tym stał?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]