[ Pobierz całość w formacie PDF ]

riet. Pani Abbington nie było.
- Wysłałem ludzi, żeby zajęli się tymi zbirami i odwiezli
ich do Richmond - poinformował John - ale zastali pustą
piwnicę. Teraz przeszukują okolicę.
- Widocznie Edmund dotarł tam pierwszy - powiedziała
Caroline.
- Zakłada pani, że to sprawka jej kuzyna, i chyba słusz�
nie. Jednak nie ma na to dowodu. Dopóki nie dowiemy się
więcej, nie powinniśmy rozpowiadać o tym zdarzeniu. Roz�
głosiłem, że napadnięto was na ścieżce nad rzeką. Harriet za�
pewnia mnie, że nie mówiła niczego ani służbie, ani pani Ab�
bington, a przede wszystkim nie wspomniała o pani kuzynie.
Wszyscy sądzą, że byli to włóczędzy. Czy pani komuś się
zwierzała?
- Tylko Maggie, ale ona jest dyskretna.
- To dobrze. Wobec tego sprawa zostaje między nami.
Harriet opowiedziała mi, co zaszło, zanim nadjechałem. -
Zaczerpnął tchu i mówił dalej:  Chciałbym dostać tych
dwóch w swoje ręce. Zwłaszcza Billy'ego. Zasłużył sobie na
to, co mu pani zrobiła.
- Nawet na więcej. Mogę teraz zdradzić Harriet, że wcale
nie byłam taka pewna szczęśliwego zakończenia tej przy�
gody.
- Zwięta prawda. Dobrze, że nadjechałem w odpowied�
niej chwili. - John dodał już spokojniej: - Zdziwiło mnie, że
damy chodzą bez opieki. Sądziłem, że zawsze jest w pobliżu
ktoś ze służby.
- Normalnie towarzyszyłby mi Joseph Bellerby, ale jak
pan wie, dałam mu wolne. Aż trudno wyrazić, jak bardzo mi
przykro, że naraziłam Harriet na niebezpieczeństwo. Gdy�
bym mogła przewidzieć...
- Harriet sama wie, że zle postąpiła, nie biorąc z sobą sta�
jennego albo jednego z lokajów. Więcej tego błędu nie popełni.
Caroline westchnęła. Ton Johna był wyjątkowo surowy.
Niewątpliwie przed jej przyjściem udzielił córce reprymen�
dy. Miała tylko nadzieję, że nie zaszkodzi to odbudowującej
się między nimi więzi.
Harriet rozwiała jej niepokój.
- Nie popełnię, papo. Obiecuję. Za bardzo się bałam. Ale
to było też podniecające. Pani Duval jest taka sprytna.
- Taka sprytna, że omal przez nią nie zginęłyście! - burk�
nął John Ancroft.
- Przecież ona cię uratowała. Ten drugi zbir mógł cię za�
bić, papo.
John spojrzał chłodno na Caroline, ale na wargach mimo
woli zaigrał mu uśmiech.
- Rzeczywiście, winien jestem pani podziękowanie.
Gdzie, u licha, nauczyła się pani takich sztuczek?
- W twardej szkole życia.
John zwrócił się do córki.
- Widzisz, Harriet, pani Duval ma pewne dość niezwykłe
umiejętności, ale nie chciałbym, żebyś próbowała ją w tym
naśladować, nawet jeśli budzą twój podziw. W londyńskim
towarzystwie niczego podobnego raczej potrzebować nie bę�
dziesz...
- Powiedziałam już pańskiej córce - przerwała mu Caro�
line - że moja przeszłość jest dość niechlubna. Mam nadzie�
ję, że w odróżnieniu ode mnie Harriet nigdy nie będzie mu�
siała samotnie walczyć o przeżycie.
John zerknął na nią zamyślony.
- Ciekaw jestem, czy kiedykolwiek poznam prawdziwą
panią Duval - odrzekł. - Wygląda na to, że wdowie przebra�
nie było tylko bardzo powierzchowną warstwą.
- Niedorzeczność. Powiedziałam panu, że jestem teraz
przyzwoitą kobietą. - Caroline uśmiechnęła się do Harriet.
- Jak na początek znakomicie dałaś sobie radę. Ale pamiętaj
o tym, co powiedziałam ci tam, w piwnicy. Po ucieczce z do�
mu bardzo szybko pożałowałam tego kroku. Ty na pewno
nigdy nie będziesz taka nierozsądna. Musisz teraz zapomnieć
o całej tej historii i skupić się na tym, co dla ciebie ważne.
Na przykład na debiucie. Chwilowo masz do zdobycia inne,
zresztą całkiem przyjemne umiejętności. Czy potrafisz tań�
czyć walca?
Przemowa wywarła zamierzony skutek. Panna uśmiech�
nęła się promiennie.
- Och, czy może mnie pani nauczyć? Proszę, droga pani
Duval!
Caroline wybuchnęła śmiechem.
- Chciałabym. Musiałabyś być pilną uczennicą, bo nie
zabawię tutaj długo. W każdym razie jeśli twój ojciec pozwo�
li, to pokażę ci pierwsze kroki.
- Mogę nauczyć cię reszty - dodał obojętnie John.
Gdy obie spojrzały na niego zdumione, on również par�
sknął śmiechem.
- Skąd u obu pań przeświadczenie, że nie umiem tańczyć
walca? Czyżbym wydawał się aż takim nudziarzem? Moje
drogie damy, u Wellingtona w sztabie nie utrzyma się nikt,
kto nie potrafi tańczyć walca. Jaśnie oświecony książę ceni
sobie bale ponad wszystko.
- Och, musisz mnie nauczyć, papo! Ty i pani Duval, ra�
zem. A może... może wydamy przyjęcie? Powinniśmy ucz�
cić twój powrót.
- Czy to jest warte uczczenia?
Harriet spłoniła się.
- Tak myślę, papo - powiedziała nieśmiało. - Chyba bar�
dzo się myliłam co do ciebie.
- Oboje popełniliśmy błędy, dziecko - rzekł z powagą
John i wyciągnął do niej rękę. - Zacznijmy wszystko od po�
czątku.
Harriet położyła ojcu ręce na ramionach. Cmoknęła go
w policzek.
- Zaczynamy od przyjęcia? Od balu?
Roześmiał się.
- Może powinniśmy. Czemu nie? Marrick powinno po�
kazać klasę. Ale najpierw... - Spoważniał. - Wciąż mamy
do rozwiązania problem miłego kuzyna pani Duval. - Zwró�
cił się do Caroline. - Trzeba przywołać go do porządku. Oso�
biście jednak wołałbym uniknąć skandalu. A pani?
- Ja też. Szczególnie że mogłoby to odbić się również na
pańskiej osobie. Tylko jak do niego nie dopuścić?
- Zobaczymy. Jeśli uda mi się znalezć pani kuzyna, to
myślę, że zdołam go przekonać, żeby raz na zawsze zostawił
panią w spokoju. Zwłaszcza jeśli zrozumie, że jego wysiłki
niczemu nie służą.
- Jak pan chce tego dokonać?
- Mam swoje sposoby. - Harriet wciąż stała obok niego.
Objął ją wpół i przyciągnął do siebie. - Edmund Willoughby
napadł moją córkę, więc wystąpił przeciwko mnie osobiście.
Dlatego muszę wyrównać z nim rachunki. Może pani o nim
zapomnieć, Caroline.
- To zabrzmiało złowróżbnie. Czyżby zamierzał pan usu�
nąć go z tego padołu?
- Zobaczymy. Pewnie nie. Dopilnuję jednak, żeby wra�
cając w popłochu na Jamajkę, myślał wyłącznie o zajęciu się
swoją plantacją czy co tam ma. Wystarczy? A może woli pa�
ni, żebym wysłał go na inną wyspę?
- Myślę, że może być Jamajka. Jeśli nie będzie go ku�
sić...
- Skarb pani dziadka?
- Właśnie. Jeśli zniknie ta pokusa, kuzyn da mi spokój
raz na zawsze. Nawet kiedy wrócę.
Zapadło krótkie milczenie.
- Na Jamajkę? - spytał w końcu John. - Nie sądziłem...
Kiedy zamierza pani wrócić?
- Przede wszystkim muszę dotrzeć do High Hutton.
.- Tak, wiem. A potem?
- Najpierw pewnie odbędę małą podróż. Może spędzę se�
zon w Londynie. W końcu wrócę na Jamajkę. Tam jest mój
dom.
- Naturalnie. - Znów zapadło milczenie. - Naturalnie! -
John się ożywił. - Zgadza się pani zostawić wszystko w mo�
ich rękach? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright � 2016 Wiedziała, że to nieładnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogła się powstrzymać.
    Design: Solitaire