[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Jesteś pewna, że oni istnieją?
- Oczywiście. Niemożliwe, aby wymordowali się wzajemnie. Istoty rozumne będące
na tak wysokim szczeblu rozwoju kultury nie mogą dopuścić do totalnej zagłady.
Tay westchnÄ…Å‚.
- Oby tak było. Jednak fakty świadczą o czymś wręcz przeciwnym.
Włączył silniki i za chwilę pojazd wystartował pionowo. Kiedy aerostat wzbił się
wyżej, Tay powiedział:
- Wybieraj kierunek. Może twój wybór przyniesie nam więcej szczęścia.
Maya zaprotestowała.
- Teraz twoja kolej. To ja przecież zaproponowałem lądowanie tutaj.
- Jeśli tak, to polećmy w kierunku pasma tych ledwo widocznych na horyzoncie
wzgórz.
Maya skinęła głową.
- Dobrze.
Lecieli ponad wypaloną równiną, porośniętą gdzieniegdzie kępami sczerniałych
drzew. Z prawej strony majaczyły gruzy fabrycznego miasteczka. Jego ulice były puste. Na
ogromnym składowisku znajdowały się maszyny nie znanych Tayowi konstrukcji i inne
urządzenia. Podmuch o potwornej sile zmiótł je i zbił w gigantyczną piramidę
przypominającą naziemną część wyrzutni rakietowej typu  hock . Rakiety takie służyły
mieszkańcom %7łółtej Planety w wojnie z mieszkańcami planety Hez. Wybudowane nakładem
ogromnych kosztów, okazały się jednak nieprzydatne. Cywilizacja planety Hez nie wynalazła
bowiem pojazdów pokonujących przestrzeń międzyplanetarną.
Kilka mil za zrujnowanym miasteczkiem teren zaczynał się wznosić, a po pewnym
czasie ukazała się połyskująca srebrem wstęga rzeki. Płynęła głębokim kanionem pomiędzy
wzgórzami, które ku północy przechodziły w potężny masyw górski. Tak wysokich gór Maya
i Tay nie widzieli jeszcze. Z każdą minutą olbrzymiały, tworząc jakby naturalną, bo sięgającą
szczytami chmur zaporę. Aby ją pokonać, Tay musiał wzbić się ponad pierzaste obłoki na
wysokość sześciu mil. Lecąc podziwiali nagie, poszarpane turnie, pokryte tu i ówdzie
płachtami śniegu. Jeszcze wyżej skrzyły się w promieniach gwiazdy Troton białe lodowce.
Dzika, nie tknięta od początku uformowania się planety przyroda nadawała krajobrazowi
niebotycznych gór tajemniczy urok. Ani Tay, ani Maya, zafascynowani rozciągającym się
pod nimi widokiem, nie zauważyli, że aerostat zaczął nagle opadać. Dopiero kiedy od
pokrytego lodem grzbietu góry dzieliło ich kilkanaście metrów, Maya wykrzyknęła:
- Opadamy na jakiÅ› szczyt!
Tay gwałtownie szarpnął sterem. Pojazd nachylił się niebezpiecznie, ale manewr
uratował ich od zderzenia. Niemal ocierając się o skalną ścianę, aerostat zmienił kurs o
dziewięćdziesiąt stopni. Lecieli teraz między wierzchołkami gór. Pojazd z trudem pokonywał
szalejącą wichurę. Czując niebezpieczeństwo Maya powiedziała trwożnie:
- Co siÄ™ dzieje?
- Wpadliśmy w wir powietrzny o niezwykłej sile.
Tay, manewrując sterami, uważnie obserwował horyzont. Pojazdem znowu
wstrząsnęło. Silny podmuch uniósł go w górę. Tayowi udało się po włączeniu silnika
pionowego wznoszenia wyprowadzić aerostat z dużą prędkością ponad szczyty na wysokość
dziewięciu mil. Nie czuło się tu najmniejszego prądu powietrza. Szczyty, przysłonięte białymi
obłokami, utraciły swój grozny wygląd. Tay przez okular peryskopu obserwował
powierzchnię planety. Ale gęstniejące w dole chmury nie pozwalały nic zobaczyć. Po
kilkunastu minutach Tay odważył się obniżyć lot. Pojazd przebił powłokę pierzastych
obłoków. Pod nimi rozciągało się teraz pofałdowane podgórze porośnięte gęstym lasem.
Ciemna, o niebieskawym odcieniu zieleń nadawała okolicy trudną do określenia barwę.
- Tam, gdzie jest zieleń - powiedziała Maya - musi być bujne życie.
- Oby tak było. W każdym razie wylądujemy na bardzo dziwnej planecie. Z jednej
strony gór ziemia wypalona, wskazująca na wysoki stopień radioaktywnego skażenia, a z
drugiej...
- Skręć w prawo! - przerwała mu Maya. - Patrz, tam w dolinie bieleją mury jakiegoś
miasta.
Tay spojrzał w dół.
- To nie miasto. Jakaś duża budowla.
Zbudowana z jasnego piaskowca, ostro kontrastowała z otaczającą ją zielenią.
- LÄ…dujemy?
- Oczywiście.
Tay włączył silnik pionowego lądowania. Budowla rosła w oczach, potężniała.
Wylądowali na obszernym, wyłożonym jasnym kamieniem placu. Otaczała go zwarta zieleń
wysokich drzew i białe mury budowli. Wznosiła się, strzelista, majestatycznie, jakby ci,
którzy ją budowali, chcieli wyrazić swe dążenia do wzniosłych celów, a zarazem obojętność [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire