[ Pobierz całość w formacie PDF ]

platformie, cztery stopy nad wjazdem. Gunther wymachiwał długimi rękoma i warczał
na ludzi w wagonikach udając, że im wygraża. Był potężnie zbudowany, mierzył po-
nad sześć i pół stopy wzrostu, a na jego ciało składało się więcej niż dwieście pięćdzie-
siąt funtów mięśni i kości. Ubrany był od stóp do głów na czarno, a na głowie nosił hol-
lywoodzką kopię maski Frankensteina, której brzegi wciskał pod kołnierz. Miał też rę-
kawice potwora  wielkie, zielone, gumowe dłonie upstrzone plamami sztucznej krwi,
sięgające daleko w głąb rękawów jego marynarki.
Gunther zauważył, że Conrad na niego patrzy i odwróciwszy się, posłał mu wyjątko-
wo grozne warknięcie. Straker uśmiechnął się. Złączył kciuk i palec wskazujący prawej
dłoni w małe kółko  na znak aprobaty. Gunther zaczął krążyć po platformie w nie-
zdarnym, upiornym tańcu zadowolenia. Ludzie czekający na wejście do wagoników wy-
buchnęli śmiechem i nagrodzili występ oklaskami. W tej samej chwili obdarzony do-
skonałym zmysłem scenicznym Gunther ponownie zmienił się w rozszalałą bestię i wy-
dał przeciągły, gardłowy ryk. Kilka dziewcząt wrzasnęło. Gunther zawył, potrząsnął gło-
wą, warknął, tupnął nogą, syknął i zaczął wymachiwać rękoma.
37
Uwielbiał swoją pracę.
Straker odwrócił się z uśmiechem od Tunelu Strachu i wmieszał się w tłum ludzi
na głównej alei. Kiedy zbliżał się do namiotu Zeny, jego uśmiech przygasł. Pomyślał
o ciemnowłosej, ciemnookiej dziewczynie, którą widział z platformy naganiacza, zale-
dwie przed chwilą. Może to była ona. Może to była córka Ellen. Nawet po tylu latach
myśl o tym, co Ellen uczyniła z jego synkiem, przepełniała go płomieniem nienawiści,
zaś szansa na dokonanie zemsty nadawała jego sercu inny rytm i sprawiała, że krew za-
czynała szybciej krążyć w żyłach.
Zanim jeszcze dotarł do namiotu Zeny, uśmiech na jego ustach zmienił się w groz-
ny grymas.
* * *
Przyodziana w czerwień, czerń i złoto, przyozdobiona gwiazdzistą szarfą, sporą licz-
bą pierścionków i zbyt grubą warstwą szminki, Zena siedziała sama w słabo oświetlo-
nym namiocie, czekając na Conrada. Cztery świeczki paliły się wewnątrz czterech od-
dzielnych szklanych  kominków , rzucając pomarańczową poświatę, która nie dosięga-
ła rogów pomieszczenia. Jeszcze jednym zródłem światła była kryształowa kula stojąca
pośrodku stołu. Muzyka, podniesione głosy, pokrzykiwania naganiaczy i wrzaski roz-
bawionej młodzieży napływały od strony alejki przez grube płótno namiotu. Po lewej
stronie stołu w ogromnej klatce stał kruk z przekrzywionym łebkiem. Jednym lśniącym
okiem wpatrywał się w kryształową kulę. Madame Zena, jak sama siebie nazywała, uda-
wała Cygankę obdarzoną nadprzyrodzoną mocą. Nie miała w sobie nawet kropli cygań-
skiej krwi i jedyną rzeczą dotyczącą przyszłości, jaką potrafiła przepowiedzieć, było, że
nazajutrz rano wzejdzie słońce, aby wieczorem powrócić za horyzont. Pochodziła z Pol-
ski. Pełne jej nazwisko brzmiało Zena Anna Penetsky.
Wędrowała z wesołym miasteczkiem od dwudziestu ośmiu lat, zaczęła mając zaled-
wie piętnaście i nigdy nie pragnęła innego życia. Lubiła podróże, wolność i pracowni-
ków lunaparku.
Od czasu do czasu jednak nużyło ją przepowiadanie przyszłości, a bezgraniczna na-
iwność klientów wprawiała w zakłopotanie. Znała tysiąc sposobów, aby wydoić klienta,
tysiąc sposobów, by przekonać go (już po tym, jak zapłacił jej za wróżenie z ręki), aby
wysupłał kolejnych kilka zielonych w zamian za dokładniejsze i pełniejsze informacje
o jego przyszłości.
Aatwość, z jaką manipulowała ludzmi, wprawiała ją w osłupienie. Powiedziała sobie,
że to, co robi, jest słuszne, bowiem tamci to obcy, mieszczuchy, a nie pracownicy luna-
parku, a co za tym idzie, nie są PRAWDZIWYMI ludzmi. Był to normalny punkt widze-
nia lunaparkowców, ale Zena nie zawsze potrafiła być dostatecznie stanowcza. Zdarzało
38
się, że dręczyło ją poczucie winy. Bywało, że zastanawiała się, czy nie powinna zerwać
z przepowiadaniem przyszłości. Mogła wziąć sobie partnera, kogoś, kto zajmował się
już kiedyś wróżeniem z dłoni. Oznaczało to dzielenie się zyskami, ale Zena bynajmniej
się tym nie przejmowała. Była właścicielką stanowiska gier zręcznościowych (rzucania
kółkami na butelki) i bardzo rentownego baru szybkiej obsługi. W ciągu roku potrafiła
zarobić więcej niż pół tuzina mieszczuchów na ich nudnych, ciepłych posadach. Mimo
to nadal odgrywała cygańską wróżkę, bowiem musiała coś robić: nie należała do ludzi,
którzy siedzą bezczynnie i uważają bierność za najlepszy sposób na życie.
W wieku lat piętnastu była już dojrzałą kobietą i rozpoczęła swoją karierę w lunapar-
ku jako tancerka wykonujÄ…ca taniec erotyczny. W ostatnich dniach, kiedy rola Madame
Zeny sprawiała jej coraz mniej satysfakcji, często zastanawiała się nad otworzeniem
własnego show z dziewczętami. Kto wie, może nawet sama wróciłaby na scenę. To mo-
głoby być miłe.
Miała czterdzieści trzy lata, ale wiedziała, że w dalszym ciągu potrafiłaby podniecić
niejednego mężczyznę. Wyglądała o dziesięć lat młodziej. Włosy kasztanowe, gęste, nie
naznaczone siwizną okalały urodziwą, pozbawioną zmarszczek twarz o mocnych ry-
sach. Jej ciepłe, łagodne oczy miały rzadki fiołkowy odcień. Przed laty, kiedy zaczynała
pracę jako tancerka, była bardzo zmysłowa. To zostało jej do dzisiaj. Dzięki diecie i ćwi-
czeniom zachowała doskonałą figurę. Natura również okazała się dla niej przychylna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire