[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nycha. Po chwili siedział znowu na swoim miejscu, na dziobie łodzi. Okazało się, że jego nieobecność przy-
niosła towarzyszom szczęście. Złowili trzy zupełnie przyzwoite okonki i ślęczeli teraz wpatrując się z na-
pięciem w spławiki. Toteż gdy porucznik zaproponował Barnychowi, żeby sobie trochę popływał wokół
łodzi, spojrzeli na niego jak na człowieka, który niezupełnie jest przy zdrowych zmysłach. Chlapocz nie
wytrzymał.
Coś pan, ryby chcesz pan wszystkie wypłoszyć?!! I tak starczyło żeś pan przyszedł już nie chcą
brać. Zdecyduj się pan. albo łowimy, albo w klipę gramy, jak Boga kocham.
Stary był najwyrazniej zdenerwowany. Zadra roześmiał się serdecznie.
Niech pan się nie denerwuje, panie Chlapocz. Nie ma o co, żartowałem tylko. A poza tym i tak nie
ma sprawy, bo musimy już wracać. Trochę pózno się już zrobiło.
Ale stary nie dał się udobruchać. Przez całą drogę powrotną siedział naburmuszony nie odzywając się
ani słowem.
No, panie Chlapocz, dziękuję bardzo za pomoc. I niech się pan już nie gniewa na mnie za to zepsu-
te wędkowanie. Mam do pana jeszcze jedno pytanie: jak głęboko jest w tym miejscu, w którym łowiliśmy?
Oj, panie oficerze, tam głębia, blisko brzegu ale woda głęboka. Spadek duży. Z piętnaście metrów
będzie, może nawet dwadzieścia.
Ale więcej jak dwadzieścia nie ma?
Nie. więcej to nie ma na pewno. Ale to i tak głębia, panie oficerze, wielka głębia.
Dziękuję panu bardzo raz jeszcze i do widzenia.
Zaczynał się długi, łagodny, letni zmierzch. Wracali do Warszawy w milczeniu, zaprzątnięci każdy
własnymi myślami. Wiatr ustał już zupełnie. W lesie panowała absolutna niemal cisza.
Grupa nurków i innych członków ekipy przygotowywała się na brzegu jeziora, otoczona podekscyto-
wanym tłumem wczasowiczów. Nurkowie mieli już na sobie kombinezony z przytroczonymi z tyłu butlami
tlenowymi. Za chwilę mieli wejść do łodzi, która czekała już z dwoma barczystymi młodzieńcami przy wio-
słach i chorążym Barnychem za sterem. Przyjechał on razem z Zadrą kilka godzin przed resztą, aby przygo-
tować wszystko. oznaczyć dokładnie miejsce na jeziorze, porozmawiać raz jeszcze z kierownikiem Szwa-
dzem i dozorcą ośrodka Mirosławem Chlapoczem. Siedział teraz w łodzi i niecierpliwił się coraz bardziej.
Był tak przejęty prowadzoną grą i swoim w niej udziałem, że aż dostał wypieków i zupełnie nie mógł usie-
dzieć na miejscu. Po Zadrze natomiast trudno byłoby domyślić się najlżejszych choćby oznak niepokoju czy
zdenerwowania, mimo że ważyły się być może losy całej jego kariery. Stał spokojnie obok majora Stępaka i
prokuratora i z niewzruszoną twarzą przygląda! się przygotowaniom. Kiedy łódz wypłynęła wreszcie, po-
szedł do stojącego obok Matlarczyka, pozostającego pod dyskretną opieką sierżanta Kowalskiego.
Pan pozwoli ze mną. Wy też, sierżancie. Poszedł przodem nie oglądając się za siebie. Za nim w od-
ległości kilku kroków szli sierżant i Matlarczyk. Zadra poprowadził wijącą się wzdłuż brzegu jeziora dróżką
do znajdującego się na przeciw ległym brzegu ośrodka wczasowego. Wszedł na pomost, doszedł do jego
końca i usiadł spuściwszy nogi nad samą taflę jeziora.
Proszę, niech pan siada zwrócił się do Matlarczyka. wskazując mu miejsce obok siebie na po-
moście. A wy sierżancie, bądzcie gdzieś tutaj w pobliżu. Dobrze?
Tak jest sierżant wyprężył się służbiście i zaczął przechadzać się miarowym krokiem po molo.
Przez cały czas rozmowie ich towarzyszyć miał monotonny stukot jego obcasów.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu przypatrując się rysującym się w oddali sylwetkom nurków, szyku-
jących się do zejścia do wody.
Czy tam właśnie stała na wodzie pańska łódz tamtej nocy?
Której nocy?
Już raz pan zadawał to pytanie. W nocy z dwudziestego pierwszego na dwudziestego drugiego sierp-
nia.
Nie pamiętam. Musiałbym sobie przypomnieć.
To niech pan sobie przypomni. To ważne. Dla pana również, panie Matlarczyk.
Tak. Myślę, że mniej więcej tam.
To dobrze, że pan sobie przypomniał, bo wie pan. Zwiadkowie mają czasami zadziwiająco dobrą
pamięć. A wracając do tamtej nocy to proszę mi dokładnie opowiedzieć jej przebieg.
Jak pan wie, tej nocy była w ośrodku popijawa pod pretekstem wieczorku za poznawczego Nic ba-
wiło mnie to. nie lubię alkoholu. Wypłynąłem na ryby. Aowiłem do świtu. Potem poszedłem spać. To
wszystko.
Nic pytałem pana o alibi, które pan sobie przygotował, ale o prawdziwy przebieg lej nocy.
Tak było naprawdę. Myślę, że mogą to potwierdzić świadkowie Matlarczyk nie zdradzał żad-
nych oznak niepokoju. Był opanowany i zdawał się być pewnym siebie. Obserwującemu tę rozmowę wy-
dawać by się mogło, że to dwóch znudzonych wczasowiczów prowadzi leniwą pogawędkę na deskach po-
mostu.
O co właściwie jestem oskarżony, panie poruczniku?
Jeszcze nie jest pan oskarżony, chociaż sądzę, że pan będzie. Na razie jest pan podejrzany. Podej-
rzany o zabójstwo Jerzego Stareckiego, zamieszkałego w Warszawie przy ulicy Notariuszowskiej. dokonane
w nocy z dwudziestego pierwszego na dwudziestego drugiego sierpnia 1977 roku czyli o zbrodniÄ™ w ro-
zumieniu artykułu 148 Kodeksu Karnego.
Rozumiem. Czy jestem aresztowany?
Jest pan zatrzymany. Sądzę, że jeszcze dziś zostanie panu doręczone postanowienie prokuratora o
zastosowaniu aresztu tymczasowego. WracajÄ…c do sprawy, do tamtej nocy czy przedstawi mi pan praw-
dziwy przebieg wypadków?
Powiedziałem już wszystko.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]