[ Pobierz całość w formacie PDF ]

S
R
- Ma na imię Yahasba. Pochodzi z małej wioski położonej bardzo daleko
stąd. Szła przez dwanaście dni, żeby dotrzeć do szpitala.
Georgia westchnęła, upominając siebie w duchu, że jeśli nie chce wpaść
w depresję, musi zastosować się do rady Rykera i przestać dręczyć się tym,
w jakich warunkach żyją jej pacjenci. Wiedziała, że nie przyjdzie jej to ła-
two.
- Ile ma lat? - spytała.
- Szesnaście.
Próbując zdobyć się na uśmiech, wzięła pacjentkę za rękę i wypowiedzia-
ła po amharsku kilka słów powitania, jakich zdążyła się nauczyć od przy-
jazdu. Dziewczyna przyglądała się jej swymi wielkimi, brązowymi oczami,
w których krył się teraz tylko lęk.
- Powiedz, żeby się nie bała. Jesteśmy tu po to, by jej pomóc. Poproś, aby
wyjaśniła, co jej dolega.
- Może ja wybawię cię z kłopotu? - usłyszała nagle za plecami głos Sama
Rykera.
Georgia obróciła się w stronę drzwi. W ułamku sekundy ogarnęła wzro-
kiem jego sylwetkę. W swoich wypłowiałych dżinsach i niebieskiej koszuli
wydał jej się tak bardzo męski i pociągający, że szybko odwróciła wzrok.
Czuła, jak czerwienieją jej policzki. Stanowczo doktor Ryker był zbyt
atrakcyjnym mężczyzną, by w jego obecności można było zachować spokój
ducha.
- Myślałam, że jesteś w sali operacyjnej - mruknęła obojętnie. - Byłabym
wdzięczna za pomoc, jeśli, naturalnie, masz chwilę czasu.
- Nie ma problemu. Pozwolisz, że rzucę na nią okiem?
S
R
- Oczywiście - zgodziła się Georgia, usuwając się na bok.
Ryker zbliżył się do pacjentki i mówiąc coś w jej ojczystym języku, przy-
stąpił do badania.
- Tak jak podejrzewałem, ma przetokę, niewielki otwór w pęcherzu -
powiedział po chwili, odwracając się do Georgii.
- Wiem, czym jest przetoka pęcherza - żachnęła się. - Nie rozumiem tyl-
ko, w jaki sposób mogła ona powstać u osoby w jej wieku.
- Niestety, bardzo często się z tym spotykamy - wyjaśnił znużonym gło-
sem. - Wszystkie dziewczęta, które przychodzą do nas w takim stanie, czu-
jÄ… siÄ™ nieczyste i splamione.
- Nie bardzo rozumiem. Z jakiego powodu czują się nieczyste? - spytała
ze zdziwieniem Georgia.
- Bo rodziny się ich wyrzekły - odparł Ryker, otwierając drzwi do pokoju
zabiegowego. Wziął Georgię pod rękę i poprowadził korytarzem w stronę
wyjścia. - Ta dziewczyna przeszła pięciodniowy poród, walcząc ze wszyst-
kich sił, by urodzić dziecko, które było za duże. Wyobrażasz sobie, jak to
musiało wyglądać? Bez środków znieczulających, bez jakiejkolwiek opieki
medycznej... I tak miała szczęście - westchnął, przepuszczając
Georgię w drzwiach do małego gabinetu lekarskiego. - Przeżyła.
- A dziecko?
- Urodziła je! - odpowiedział Ryker. - Ale w czasie porodu nastąpiło u
niej przebicie pęcherza. W rezultacie, za każdym razem, kiedy wstaje, bez-
wiednie oddaje mocz, i nic nie może na to poradzić.
- Jak dawno urodziła dziecko?
- Jakieś sześć miesięcy temu.
S
R
- I przez cały czas była w takim stanie ?!
- Przez wiele tygodni nie ruszała się z łóżka. Sądziła, że to coś pomoże.
Pózniej mąż skłonił ją, by zajęła się dzieckiem i zaczęła przygotowywać
posiłki. Ale nic się nie zmieniło; mocz w dalszym ciągu ciekł jej po no-
gach.
- Co było pózniej? - spytała cicho Georgia.
- To, co dzieje się zawsze w takich przypadkach. Jej mąż i teściowa nie
chcieli tego dłużej tolerować. Wyrzucili ją z domu.
- A... co z dzieckiem?
- Zostawiła je. W takim stanie nie mogła się nim zajmować. Szanse, że
dziecko przeżyje, tak czy owak są znikome. Z tego, co mówiła, można wy-
wnioskować, że poród miał przebieg urazowy. Najprawdopodobniej no-
worodkowi brakowało tlenu. Należy przypuszczać, że już nie żyje.
- A więc... przyszła piechotą tutaj?
- Zwykłe szpitale nie przyjmują takich przypadków. Jest ich zbyt wiele.
Nie chcą mieć łóżek przesiąkniętych moczem... bo to niehigieniczne - po-
wiedział z gorzkim uśmiechem.
- I dlatego szła tak daleko?
- Nie miała innego wyjścia. Rozniosła się wieść, że nie odsyłamy nikogo.
- W każdym razie - Georgia starała się mówić chłodnym, rzeczowym to-
nem - leczenie wydaje siÄ™ proste. Niewielki zabieg chirurgiczny...
- To nie powinno być konieczne - przerwał jej Ry-ker. - I nie byłoby,
gdybyśmy tylko mogli zmienić postawy tubylców.
- Zdawało mi się, że niedawno mówiłeś, iż nie powinniśmy oceniać ich
według naszych, zachodnich wzorów.
S
R
Sam spojrzał na nią z rozbawieniem.
- No cóż, nie jestem całkiem wolny od takich frustracji.
- Mówiłeś też, że nie wierzysz, iż mentalność tych ludzi zmieni się z dnia
na dzień.
- Nie, nie wierzę - potwierdził. - I dlatego mogę tylko w dalszym ciągu
robić to, co robię. Co innego mi pozostaje? Jeśli my ich opuścimy, nie będą
mieli do kogo zwrócić się o pomoc.
- Czy nie masz czasami poczucia, że uczestniczysz w przegranej bitwie? -
spytała, wbijając wzrok w ziemię.
- Gdybym tak myślał, nie byłoby mnie tutaj - odparł stanowczo. - Poza
tym jestem uparty. Ilekroć postanowię, że coś zrobię, rzadko się zdarza,
bym pózniej z tego zrezygnował.
Spojrzał jej w oczy tak głęboko, że przez chwilę wstrzymała oddech.
Szybko odwróciła wzrok w stronę otwartego okna, udając, że jej uwagę
przyciągnęła niewielka grupka kobiet skupionych wokół ogniska.
- Co one pieką? - spytała, chwytając nozdrzami zapach nieznanej potra-
wy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire