[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sobie, że pozostawiony na wolności morderca mógłby znów zaatakować. Ale i tak to było złe.
Spojrzał w oczy przyjacielowi.
- Jak szybko możesz to zorganizować? Paul Gibson wydał zduszone sapnięcie.
- Im prędzej, tym lepiej. Z samego rana dam znać Skocznemu Jackowi.
- Skocznemu Jackowi?
Doktor uśmiechnął się przelotnie.
- Skoczny Jack Cochran. Pracuje w branży zmartwychwstania. Mam powody, by go
znać.
- Nie zapytam, jak się poznaliście. Gibson wybuchnął śmiechem.
- Otrzymał swoje przezwisko, gdy sztywniak, którego właśnie grzebał, nagle wstał i
zaczął z nim rozmawiać. Jack wyskoczył z grobu nader szybko.
- Zmyślasz - nie dowierzał Sebastian.
- Ani trochę. Pomagierzy Jacka chcieli walnąć nieszczęśnika łopatą i dobić go na
miejscu, ale Jack się nie zgodził. Zawlókł biedaka do aptekarza, i nawet zapłacił rachunek,
gdy ten jednak wyzionÄ…Å‚ ducha.
- Charakter tego dżentelmena budzi mój najwyższy podziw - uśmiechnął się Sebastian
i wstał. Na twarzy doktora odbiła się troska.
- Ale chyba u mnie zostaniesz? Sebastian potrząsnął głową.
- Przychodząc tu już i tak naraziłem cię na niebezpieczeństwo. Mam pokój w Róży i
Koronie , niedaleko Tothill Fields. ZnajÄ… mnie tam jako pana Simona Taylora z
Worcestershire.
Gibson odprowadził go do drzwi.
- Dam ci znać, gdy wszystko będzie gotowe - urwał, przypatrując się w zamyśleniu,
jak Sebastian zapina niezgrabny płaszcz pod szyją. - Zdajesz sobie sprawę, oczywiście, że
możemy przez to przejść i niczego się nie dowiedzieć?
- Tak.
- Zakładasz jedynie, że zabójca tej biednej dziewczyny był jej znany. Wiesz, że tak być
nie musi. Mogła po prostu znalezć się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze.
Możesz nigdy nie odnalezć sprawcy. Sebastian znieruchomiał z dłonią na klamce. Odwrócił
się i spojrzał na przyjaciela.
- Masz rację. Ale przynajmniej będę wiedział, że próbowałem. Gibson zajrzał mu w
oczy, z twarzą ściągniętą zmartwieniem.
- Możesz jeszcze uciec.
- I mam umykać przez resztę życia? - Sebastian potrzasnął głową.
- Nie. Odzyskam dobre imię. Nawet jeśli będę musiał umrzeć przy tej próbie.
- Możesz zginąć a i tak przegrać.
Sebastian wcisnął kapelusz głęboko na oczy i odwrócił sie w podmuchu zimnego
powietrza.
- Cóż, będę musiał zaryzykować.
ROZDZIAA 21
Sebastian stał samotnie w mroku i patrzył, jak Kat Boleyn odchodzi od grupy
roześmianych, pięknych kobiet i gorącokrwistych mężczyzn - zdobywców, zebranych wokół
sceny.
Mokra ulica tonęła w złotawym blasku latarni. Wiatr wzmagał się. Ostry podmuch
wypełnił powietrze zapachami świeżej farby i przepoconej wełny oraz ciężkim, oleistym
aromatem pomady; wonie teatru przywodziły na myśl dawne czasy, gdy wierzył - naprawdę
wierzył - w takie idee, jak prawda i sprawiedliwość. Albo miłość.
Miał dwadzieścia jeden lat, właśnie ukończył Oksford i wciąż zachwycał się filozofią
Platona, Tomasza z Akwinu i Kartezjusza. Kat miała zaledwie siedemnaście lat, lecz, na swój
sposób, była o wiele starsza i mądrzejsza od niego. Zakochał się w niej beznadziejną, dziką
miłością. Naprawdę wierzył, że i ona go kocha.
Ach, jak bardzo wierzył! Powiedziała, że zawsze będzie go kochać. Uwierzył. Zaufał
jej i poprosił, by została jego żoną. Zgodziła się.
Nadal padało, chociaż słabiej. Patrzył, jak spieszy w jego stronę, z postawionym
kapturem i spojrzeniem utkwionym w postoju powozów na końcu ulicy.
- Powinnaś być ostrożniejsza - powiedział, gdy go mijała. - Samotne spacery nocą
mogą być niebezpieczne.
Nie okazała zaskoczenia, zerknęła tylko z ukosa spod kaptura.
- Nie będę żyć w lęku - odpowiedziała. - Myślałam, że mnie zapomnisz. Zresztą -
uśmiechnęła się delikatnie - czy naprawdę sądziłeś, że cię nie widzę?
Prawdopodobnie widziała, zdecydował. Zapamiętał i to, że o ile większość ludzi była
w ciemności beznadziejnie, paraliżująco ślepa, to Kat widziała nocą wyjątkowo ostro. Nie aż
tak dobrze, jak on sam, ale dość wyraznie. Kat podeszła do najbliższego fiakra. Sebastian
chwycił ją za ramię i pociągnął w stronę ulicy.
- Przejdzmy siÄ™.
Szli w kierunku West Endu w tłumie innych melomanów wracających do domu przez
pogrążone w ciemności miasto. Zwiatła lamp i śmiechy ginęły w zamykanych pospiesznie
bramach tawern i kafeterii, sal koncertowych i burdeli. Zza pociemniałych od moczu drzwi
gwizdnęła na niego ulicznica. Z jej oczu wyzierały zuchwałość, desperacja i udręka. Sebastian
odwrócił wzrok.
- Co wiesz o Leo Pierreponcie? - spytał.
- O Pierreponcie? - deszcz przestał padać. Kat odrzuciła kaptur. - Co on ma z tym
wspólnego?
- Płacił za pokoje Rachel.
Chwilę milczała, a on przypomniał sobie kolejną rzecz: zawsze, nim przemówiła,
starannie ważyła słowa.
- SkÄ…d wiesz?
- Od Hugha Gordona. Pierrepont nie zaprzecza.
- Rozmawiałeś z nim?
- Jechaliśmy razem fiakrem - odpowiedział Sebastian i uśmiechnął się pod nosem,
widząc na twarzy Kat dobrze sobie znany grymas, brwi zmarszczone w zamyśleniu. - To
dziwny układ, chyba się zgodzisz?
Mężczyzna płaci za mieszkanie kobiety, chociaż wie, że inni mężczyzni składają jej
tam wizyty? Chyba, że tylko udaje jej opiekuna.
Znowu milczenie, jakby chciała przemyśleć to, co usłyszała, i zastanawiała się nad
odpowiedziÄ….
- Niektórzy lubią patrzeć.
Sebastian poczuł napływ nieoczekiwanych przykrych uczuć. Chciał zapytać, skąd Kat
zna to upodobanie Pierreponta, czy zabawiała go, pozwalając obserwować, jak kocha się z
innym mężczyzną? Zamiast tego powiedział:
- No cóż, to wytłumaczenie z pewnością nie przyszłoby mi do głowy. Twoje
doświadczenie w tej materii jest cenniejsze, niż można by przypuszczać.
Zatrzymała się raptownie, poderwała głowę. W jej oczach błysnął gniew. Już miała się
odwrócić w kierunku teatru, gdy Sebastian chwycił ją za ramię.
- Przepraszam. To, co powiedziałem, było niewybaczalne.
Spojrzała mu w oczy. Sebastian nie mógł odczytać, jakie emocje kryją się w jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]