[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kogoś w odwiedziny wysoko w górach?
- Tak, idÄ™ do ojca. Mamy tam letni domek.
- TatuÅ› czeka na ciebie?
- Nie. On nawet nie wie, że się do niego wybieram. Właściwie to mam tam sprawę... -
Liv urwała gwałtownie. Obiecała przecież Jo, że z nikim nie będzie rozmawiać na ten temat.
Wprawdzie ów człowiek wygląda bardzo sympatycznie, ale...
- Jaką sprawę? - Harald zdawał się przynaglać.
Liv zniżyła głos.
- Nasza lokalna gazeta w Ulvodden przydzieliła mi zadanie. Mam napisać artykuł o
wystÄ™powaniu różnych gatunków skalnic wokół Månedalen.
Miała nadzieję, że on nie wystąpi z komentarzami typu, że skalnice dawno już
przekwitły albo coś w tym rodzaju.
- Co ty mówisz? - zawołał z podziwem. - Piękne zadanie, trzeba przyznać. Zwłaszcza
że przecież jesteś jeszcze bardzo młoda, prawda?
- O, znacznie starsza niż na to wyglądam - oznajmiła Liv tragicznym głosem. -
Zostałam oddana na wychowanie w młodości, to znaczy, chciałam powiedzieć, w
dzieciństwie. Trzymali mnie zamkniętą na strychu. Przez dziesięć lat nie widziałam ludzkiej
twarzy. I dlatego może wyglądam trochę dziecinnie. W rzeczywistości jednak jutro kończę
dwadzieścia pięć lat.
Harald patrzył jej w oczy z niedowierzaniem, ona jednak odpowiadała mu szczerym i
ufnym spojrzeniem.
W tej samej chwili zauważyła, że Jo Barheim usiadł naprzeciwko niej. Widziała, że
drżą mu wargi od powstrzymywanego śmiechu, i domyśliła się, że słyszał całą rozmowę. Po
raz pierwszy w życiu zarumieniła się dlatego, że została przyłapana na kłamstwie.
- Harald zastanawia się, czy mógłby się do nas przyłączyć - powiedziała onieśmielona.
- Bo sam nie znajdzie drogi.
Jo przyglądał się przez chwilę nieznajomemu uważnie, zadał mu kilka pytań, potem
skinął głową.
- Proszę bardzo, tylko nie mamy dodatkowego wyposażenia, śpiwora ani jedzenia.
- O, z rym dam sobie radę. Dziękuję za życzliwość.
- Nasza mała gromadka zaczyna się powiększać - zauważył Finn. - Jest nas już
pięcioro.
Ciężarówka zahamowała, cofnęła się trochę, zawróciła, znowu się cofnęła i
ostatecznie zatrzymała przy wielkim krzewie jałowca. Wyglądało na to, że końcowy
przystanek jest właśnie tam. Jo zeskoczył pierwszy. Młoda turystka wyciągnęła ku niemu
ramiona i poprosiła, by ją zsadził. Kiedy ją unosił, przywarła do niego całym ciałem, jakby
groziło jej niebezpieczeństwo.
- Dam sobie radę sama - oznajmiła Liv i dzielnie skoczyła w przepaść. Poszło dobrze,
choć może nie był to skok wykonany z największą gracją.
Młoda dama zapytała, czy zatrzymają się w hotelu, i była głęboko rozczarowana,
kiedy powiedzieli, że natychmiast wyruszają w góry. Nie ulegało wątpliwości, że dałaby
wiele, by móc się zamienić miejscami z Liv.
- Okropnie chce mi się pić - jęknęła Liv. - Wypiłabym ze trzy litry od razu.
- Nie wypiłabyś - poprawił ją Morten surowo. - Organizm ludzki nie przyjmie za
jednym razem więcej niż litr.
- Z pewnością niebawem natrafimy na jakiś strumyk - pocieszył Jo.
Mała procesja ruszała powoli w drogę.
Przodem maszerował Finn z mocno wypakowanym plecakiem i radiem
tranzystorowym w ręce. Za nim Liv, żeby nie wlokła się z tyłu i nie opózniała marszu,
następnie Harald, który wziął część instrumentów od chłopców, dalej Jo z jakimś ciężkim
statywem na ramionach i na końcu Morten. Wkrótce opuścili uczęszczane drogi i wkroczyli
do starego sosnowego boru.
- Idąc tą drogą oszczędzimy wiele godzin - powiedział Jo. - Dopiero jedenasta.
Zajdziemy dzisiaj daleko.
W lesie pachniało mchem i igliwiem, a podłoże było niczym dywan mieniący się
zielenią, przetykany żółtymi plamami słonecznego światła.
Liv zatrzymała się i wpadła pod nogi Haraldowi, który o mało się nie przewrócił.
- Latem to tutaj na pewno kwitnie zimoziele i gruszyczki.
- Jak widzę, naprawdę jesteś specjalistką w dziedzinie botaniki - roześmiał się Harald.
- Nie, tylko po prostu bardzo lubię górskie kwiaty. W zeszłym roku w szkole mieliśmy
robić zielniki, każdy miał zasuszyć czterdzieści roślin. Ja zebrałam sto czterdzieści pięć
różnych gatunków, prawie wszystkie górskie, i były wśród nich naprawdę rzadkie okazy. Ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]