[ Pobierz całość w formacie PDF ]

że miniwany nam nie pasują?
- Jak najbardziej - zgodził się z nią Shane.
72
Zaczęli się kręcić po parkingu. Dość szybko obejrzeli wszystko, co stało od frontu i
sądząc po minie Eve, Claire była przekonana, że jej przyjaciółka nie znalazła tu nic,
czym zgodziłaby się jezdzić, nie umierając ze wstydu. A raczej jeżdżąc z umarlakiem.
- Do kitu - westchnęła Eve. - Jedyne, co ma odpowiedniej wielkości bagażnik,
to to różowe coś.
I to nie troszkę różowe. To coś wyglądało, jakby zwymiotowała na to fabryka różu.
Akurat podeszli Linda i jej wnuk, który usłyszał koniec wypowiedzi Eve i pokręcił
głową.
- I tak bym wam tego nie polecał - stwierdził. - Należał do Janie Hearst. Przejechała
nim trzydzieści tysięcy kilometrów bez zmiany oleju. Uważa, że jest Paris Hilton
Durram. Cześć, jestem Ernie Dawson. Słyszałem, że szukacie samochodu. Przykro
mi z powodu tego, co stało się z waszym. Ci ludzie to przekleństwo, byli tacy, od
kiedy pamiętam. Dobrze, że nikomu nic się nie stało.
- No... Teraz chcemy się stąd po prostu wynieść - odezwała się Eve. - To był
mój wóz. I był naprawdę ładnym, klasycznym cadillakiem. Czarnym, ze skrzydłami.
Myślisz, że znalazłby się tutaj ktoś, kto by go naprawił? I za kilka tygodni mogłabym
go zabrać?
Ernie skinął głową. Miał zielone oczy, które wyraznie kontrastowały z jego opaloną
skórą, i brązowe, kręcone włosy, które wpadały mu wciąż do oczu. Claire od razu go
polubiła, po czym przypomniała sobie ostatniego nieznajomego, który był słodki i
zrobił na niej dobre wrażenie. Okazał się wcale nie taki miły. A raczej bardzo, ale to
bardzo niemiły, co skończyło się dla Claire utratą sporej ilości krwi.
Więc nie uśmiechała się do Erniego za bardzo.
- Myślę, że to się da załatwić - stwierdził. - Earle Weeks
z warsztatu pewnie będzie mógł nad nim popracować, ale
bÄ™dziecie mu musieli zostawić spory zadatek. BÄ™dzie mu¬
siał zamówić części.
- Jeśli uda nam się ubić interes i kupić jakiś porządny
samochód, który nie jest różowy, to nie ma sprawy.
- No cóż, to mniej więcej wszystko, co mam do zaoferowania, no chyba że... -
Przyglądał się Eve przez dłuższą
chwilę i pokręcił lekko głową. - Nie, nie będziesz zainteresowana.
- Czym?
- CzymÅ›, co trzymam na zapleczu. Nikt tu tego nie ku¬
pi. Próbowałem go sprzedać jednej firmie w Dallas. Ale skoro mówiłaś, że duży,
klasyczny cadillac...
Eve podskoczyła w miejscu.
- Jak słodko! Pokaż!
- Uprzedzam tylko, że to ci się nie spodoba.
- Jest różowy?
- Nie, zdecydowanie nie, ale... - Ernie wzruszyÅ‚ ramio¬
nami. - No dobra, chodzcie za mnÄ….
73
- Lepiej żeby był tego wart - mruknął Shane i wyciągnął z kieszeni ciastko.
Przełamał je na pół i poczęstował Claire.
- Nie mogę się doczekać - odpowiedziała i zjadła szybko ciastko, bo Linda była
mistrzynią w ich pieczeniu.  Nie wierzę, że jem na śniadanie ciastka.
- A ja nie wierzę, że utknąłem w Durram w Teksasie, ze
spalonym samochodem, dwoma wampirami i tak pysznymi ciastkami.
I... coś w tym było.
Eve miała minę, jakby właśnie znalazła świętego Graala albo jego gotycki
odpowiednik. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi, błyszczącymi oczami,
usta miała rozchylone, a uśmiech na jej twarzy był dziwnie zarazliwy.
- Jest na sprzedaż?
Claire uznała, że Eve stara się być twarda, ale kompletnie jej to nie wychodziło.
- Za ile?
Ernie nie dał się zwieść. Potarł usta palcem, popatrzył na Eve, a potem na
samochód i w końcu stwierdził:
- No cóż... Mógłbym go oddać za trzy tysiące. Bo jesteście przyjaciółmi babci.
- Nie próbuj mi tu oszukiwać dziewczyny - wtrąciła
się Linda. - Wiem, że zapłaciłeś za to stare pudło Mattowi z przedsiębiorstwa
pogrzebowego siedemset dolarów. I że od pół roku tylko się tu kurzy. Powinieneś
jej go sprzedać najwyżej za tysiąc.
- Babciu!
- %7Å‚adne babciu! BÄ…dz grzeczny. Komu innemu sprzedasz tutaj karawan?
- No... PróbowaÅ‚em go przerobić na niezÅ‚Ä… brykÄ™ do za¬
baw.
Karawan był olbrzymi. Czarny, ze srebrnymi wykończeniami i zawijasami, i
wyblakłymi białymi zasłonkami w tylnych oknach. Babcia Linda miała rację - był
pokryty kurzem pustyni, ale pod spodem krył się wspaniały wóz, naprawdę ostry.
- Bryka na zabawy?
- Tak, zajrzyj.
Ernie otworzył tylne drzwi do części, gdzie zwykle umieszczało się trumnę. W
środku zamiast szyn na trumnę była podłoga wyłożona czarną puchatą wykładziną.
Po bokach wbudowane były niskie siedzenia, po dwa z każdej strony.
- Wstawiłem trzymadełka na kubki - dodał. - Miałem
też zrobić składany ekran DVD, ale zabrakło mi kasy.
Eve, jak w transie, sięgnęła do kieszeni i wyjęła pieniądze. Odliczyła trzy tysiące i
wręczyła je Erniemu.
- Nie chcesz się najpierw przejechać? - zapytał.
- Na chodzie?
- Tak, całkiem niezłym.
- Ma klimatyzacjÄ™?
- Oczywiście, z przodu i z tyłu.
- Kluczyki. ~ Wyciągnęła do niego rękę. Ernie podniósł
74
palec, pobiegł do biura i wrócił z kluczykami, które wręczył
jej z uśmiechem.
Eve otworzyła drzwi i odpaliła karawan. Trochę się krztusił, po chwili zaczął
miarowo warczeć.
Eve pogłaskała kierownicę, a następnie ją uściskała. Dosłownie.
- Mój - powiedziała. - Mój, mój, mój.
- No, to mnie zaczyna naprawdę niepokoić - odezwał
się Shane. - Czy możemy pominąć fragment z okazywaniem sobie uczuć i przejść do
części z jeżdżeniem?
- Możecie się nim przejechać - zaproponował Ernie. -
A ja się zajmę papierkową robotą. Za piętnaście minut dokumenty będą gotowe do
podpisania.
- Spluwa! - krzyknął Shane sekundę szybciej niż [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire