[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ty i ja nie jesteśmy świętymi. Cierpienie wydaje się nam po prostu ohydne. Tak samo
smród, tłok i ból. A dla nich tam w rogu tamto jest piękne. Trzeba wiele posiąść
wiedzy, żeby patrzeć na świat oczyma świętego. Zwięty wyrabia sobie subtelny smak,
jeśli chodzi o piękno, i może patrzeć z góry na biedne, nieświadome podniebienia
takich jak oni. Ale nas nie stać na to. - To jest grzech śmiertelny. - Nie wiemy tego.
Możliwe. Ale widzisz, ja jestem złym księdzem. Ja wiem... z doświadczenia... ile
piękna szatan zabrał z sobą, gdy upadał. Nikt nigdy nie powiedział, że upadłe anioły
były brzydkie. O nie, one były tak samo zwinne i lekkie, i...
Znów dał się słyszeć okrzyk, wyrażający rozkosz nie do zniesienia. Kobieta
powiedziała:
- Niech ksiądz ich powstrzyma. To skandal. Poczuł, jak jej palce chwytają,
wczepiają się w jego kolano. - Jesteśmy wszyscy wspólnie więzniami - rzekł. - Ja w
tej chwili pragnę wody bardziej niż czegokolwiek, bardziej niż Boga. To też jest
grzech. - Teraz widzę - rzekła kobieta - że ksiądz jest złym księdzem. Nie chciałam
temu wierzyć. Teraz wierzę. Ksiądz sympatyzuje z tymi bydlętami. Gdyby biskup
księdza słyszał...
- Ach, on jest daleko. - Pomyślał o staruszku przebywającym teraz w stolicy.
Mieszka w jednym z tych brzydkich wygodnych domów, zapełnionych posągami i
świętymi obrazami i odprawia mszę w niedzielę przy jednym z katedralnych ołtarzy. -
Jak siÄ™ stÄ…d wydostanÄ™, to napiszÄ™...
Nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Ona w ogóle nie zdawała sobie
sprawy z tego, że coś się na świecie zmieniło. - Jeśli otrzyma ten list, bardzo go
zaciekawi wiadomość, że... jeszcze żyję. - Znów spoważniał. Trudniej było czuć
litość dla niej niż dla Metysa, który przed tygodniem deptał mu w lesie po piętach.
Ale bo też jej sprawa może gorzej się przedstawiała. Metys miał tyle na swoje
usprawiedliwienie: biedę, febrę i niezliczone upokorzenia. - Staraj się nie gniewać.
Zamiast tego módl się za mnie - powiedział ksiądz. - Im prędzej księdza zabiją, tym
lepiej. Nie mógł jej dojrzeć w ciemności, ale pamiętał wiele twarzy z dawnych
czasów, które pasowały do jej głosu. Wystarczyło, by sobie dokładnie wyobrazić
mężczyznę czy kobietę, a zaraz budził się w nim odruch litości... to była cecha, jaką
odznaczał się obraz Boży... Kiedy się zobaczyło zmarszczki w kątach oczu, kształt ust
i układ włosów, nie można było nienawidzić. Nienawiść była tylko brakiem
wyobrazni. Znów zaczął czuć ogromną odpowiedzialność za tę pobożną kobietę. -
Ksiądz i padre Jose - rzekła. - Przez takich jak wy ludzie szydzą... z prawdziwej
religii. A jednak miała na swoje usprawiedliwienie tyle, co Metys. Wyobraził sobie
salon, w którym pędziła życie, w fotelu na biegunach, wśród fotografii rodzinnych,
nie zadając się z nikim. Aagodnie spytał:
- Nie jesteś zamężna, prawda?
- Po co ksiądz chce to wiedzieć?
- I nigdy nie miałaś powołania?
- Nie chcieli wierzyć, że je mam - odparła z goryczą. Pomyślał: Biedna
kobieta nie miała nic, w ogóle nic. Gdyby tylko można było znalezć właściwe
słowo... Pochylił się w tył bez nadziei, poruszając się ostrożnie, żeby nie zbudzić
starca. Ale właściwe słowa nie przychodziły na myśl. Z ludzmi tej kategorii, co ona,
brak mu było teraz kontaktu bardziej niż kiedykolwiek. W dawnych czasach
wiedziałby, co jej powiedzieć; nie czułby w ogóle litości i prawie bezmyślnie
wyklepałby taki czy inny banał. Teraz czuł się bezużyteczny. Był przestępcą i
powinien mówić tylko do przestępców. Znów postąpił zle, starając się przełamać jej
zadowolenie z siebie. Równie dobrze mógł był pozwolić jej na to, żeby nadal uważała
go za męczennika. Zamknął oczy i natychmiast zaczęło mu się śnić. Zcigano go. Stał
przy drzwiach i walił w nie, prosząc o wpuszczenie, ale nikt nie odpowiadał. Było
jakieś słowo, jakieś hasło, które by go ocaliło, ale nie pamiętał, jakie. Próbował
rozpaczliwie brać pierwsze z brzegu słowa: ser i dziecko, Kalifornia, ekscelencja,
mleko, Vera Cruz. Stracił czucie w nogach i ukląkł przy drzwiach. Wtedy poznał,
dlaczego chciał wejść do środka. Wcale go nie ścigano, to była pomyłka. Jego
dziecko leżało obok i straszliwie krwawiło, a to był dom lekarza. Walił w drzwi i
krzyczał: Nawet jeśli nie mogę sobie przypomnieć właściwego słowa, czy jesteście
bez serca? Dziewczynka była umierająca i patrzyła na niego rozumnym wzrokiem
starzejącej się kobiety. Powiedziała do niego: Ty zwierzę . Zbudził się płacząc. Nie
spał chyba dłużej niż parę sekund, bo kobieta wciąż mówiła o powołaniu, którego nie
chciały uznać zakonnice. - Cierpiałaś wtedy, prawda? - zauważył. - Cierpieć w taki
sposób może to było lepsze niż wstąpić do zakonu i być szczęśliwą. Natychmiast po
wypowiedzeniu tych słów pomyślał: Głupia uwaga, cóż ona w ogóle znaczy?
Dlaczego nie umiem powiedzieć jej nic takiego, co by mogła zapamiętać? Dał za
wygraną. To miejsce było bardzo podobne do reszty świata: ludzie czepiali się każdej
okazji, by zdobyć rozkosz czy nadąć się pychą - nie przeszkadzały im brzydota i
niewygoda otoczenia. Nie było czasu na zadanie sobie trudu i każdy marzył o
ucieczce. Nie spał już więcej; na nowo targował się z Bogiem. Jeśli tym razem
ucieknie z więzienia, to ucieknie w ogóle. Pójdzie na północ, przez granicę. Ucieczka
była czymś tak nieprawdopodobnym, że jeśliby się udała, byłaby znakiem Bożym,
wskazówką, że jego przykład nie był dobry, że właściwie spowiadając od czasu do
czasu wyrządził wiele zła. Starzec poruszył się, oparty wciąż o jego ramię, a wokół
nich stała noc. Ciemność była wciąż jednakowa, a nie było zegarków, nie było
niczego, co wskazywałoby, że czas mija. Jedynym rytmem znaczącym noc było
ciurkanie oddawanego moczu.
Nagle zdał sobie sprawę z tego, że widzi jedną twarz, potem drugą. Już niemal
zapomniał, że jeszcze nastanie dzień, tak jak zapomina się, że nadejdzie kiedyś
śmierć. Tak to wraz ze zgrzytem hamulców czy gwizdkiem człowiek nagle
uświadamia sobie, że czas się posuwa i w pewnej chwili kończy. Wszystkie głosy
powoli stały się twarzami. Nie było niespodzianek. Konfesjonał uczy księży
rozpoznawać kształt głosu: zwisającą wargę czy rozlazły podbródek i fałszywą
szczerość zbyt prosto patrzących oczu. O parę kroków od siebie zobaczył pobożną
kobietę, śpiącą niespokojnie. Jej wąskie usta były otwarte i ukazywały mocne zęby
sterczące jak nagrobki. Dalej starzec. W kącie leżał mędrek ze swą kobietą niedbale
rozłożoną na jego kolanach. Teraz, kiedy dzień wreszcie nadszedł, tylko ksiądz nie
spał i mały indiański chłopiec, który siedział przycupnięty przy drzwiach ze
skrzyżowanymi nogami i z miną tak zaciekawioną, jak gdyby nigdy przedtem nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]