[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciągnęli, jak psy na wesele. I my mamy stąd iść? Mamy im ustąpić miejsca?
Nie miałem tego na myśli.
Z jakiej racji mamy im ustępować miejsca? Mają przyjść tu obcy, a my którzy
byliśmy przy tym od początku...
Tak, byliście przy tym od początku powtórzył doktor i choć nie nadał tym
słowom żadnego szczególnego akcentu, Wieczorek się stropił.
Słońce przypiekało, Sylwester niecierpliwie wiercił się w szoferce. Hubert, który nie
uważał za stosowne złazić ze swego wzgórka na furgonetce dla uściśnięcia dłoni
Wieczorka, chrząkał od czasu do czasu znacząco.
Wieczorek podszedł do szoferki i otworzył drzwiczki przed doktorem.
Cześć, panie przewodniczący powiedział Sylwester. Włączył bieg marzył
o tym, żeby jak najprędzej wydostać się z tej wsi.
Ale nie miał szczęścia. Gdy Agatka, pozostawiwszy daleko w tyle zabudowania
Kalińca, zbliżała się z niezwykłą dla niej szybkością do starego cmentarza, przy rozwalonej
bramie wyrosła nagle wysoka postać. Sylwester doznał tak niemiłego zaskoczenia, że nie
mógł nawet rozpoznać, czy to był ksiądz, czy Ziemba nie pragnął widzieć żadnego z
nich, więc tylko dodał gazu oszalałej Agatce, ale doktor położył dłoń na jego ramieniu.
Tak nie wypada. Skoro już spotkaliśmy księdza, musimy się z nim pożegnać. Licho
wie mruknÄ…Å‚
co on robi tutaj o tej porze?
Sylwester rozważył w popłochu sytuację. Ksiądz mu najwidoczniej nie wierzył.
Przyszedł tu, bo zjawienie się Ziemby na cmentarzu będzie najoczywistszym dowodem
niedotrzymania przez niego słowa. Teraz brakowało tylko tego, żeby ten sukinsyński
sukinsyn naprawdę tutaj przyszedł... Sylwester przymknął powieki i gdyby nie ręce na
kierownicy, miałby uczucie, że śni i że tak łatwo może się pocieszyć przebudzeniem. Jeśli
los przygotował mu taką nauczkę, to było to bardzo niesprawiedliwe ze strony losu.
Przehandlowawszy dwukrotnie ziemię Ziemby, czuł się tak niewinny, że mógł każdemu
prosto patrzeć w oczy oczywiście prócz Ziemby i księdza. No i doktora także. Ale to
tylko dlatego, że kochał doktora i nie chciał mu sprawić przykrości, a doktor był dziwnym
człowiekiem, zupełnie pozbawionym wyobrazni; zawsze myślał, że wszyscy są tacy jak on.
I co najdziwniejsze, że to łatwo przychodzi być takim jak on.
W każdym razie w tym krótkim momencie między zatrzymaniem Agatki a otwarciem
drzwiczek szoferki Sylwester uzmysłowił sobie z dotkliwą wyrazistością, że zależy mu w
tej chwili tylko na jednym żeby doktor nie stracił do niego zaufania i serca. Gdyby ten
gest nie wywołał koniecznych wyjaśnień, wyjąłby pieniądze z kieszeni i wetknął w ten
pomnik, w którym przechowywała swoje skarby pasąca krowy dziewczynka. Przypomniało
mu się, że miał tam zajrzeć stracona okazja! Znowu był zły na siebie, sam już nie
wiedział, czy za to, że o tym zapomniał, czy że o tym myślał.
Jedna rzecz była w tej gmatwaninie pewna: musiał na razie trzymać się doktora, przez
cały czas nie odstępować go ani na krok. W jego obecności ksiądz nie mógł o nic zapytać.
Pewność siebie, na którą musiał się zdobyć, powinna utwierdzić księdza w przekonaniu, że
wywiązał się z danego mu przyrzeczenia. To nie on, to ksiądz powinien czuć się
przyłapany.
Ksiądz istotnie miał wygląd człowieka, którego sytuacja nie jest krystalicznie jasna.
Przeskoczył rów i zbliżył się do doktora, który szedł do niego z wyciągniętą dłonią, ale
zamiast pozwolić mu na wyjaśnienie przyczyn tak nagłego wyjazdu, sam zaczął mówić
szybko i ze zbyt wyrazną intencją wytłumaczenia swojej tu obecności. Może tylko
Sylwestrowi tak się wydawało, doktor i Hubert, który już się wydostał spośród bagaży, na
pewno nie zauważyli tego.
Tak westchnął doktor to miejsce służy kontemplacji. A nas czeka Warszawa.
Co się stało? spytał ksiądz z radością zmieniając temat.
Wezwano nas nagle. Dlatego ksiądz wybaczy nie zdążyliśmy złożyć
pożegnalnej wizyty. Ma to dziś uczynić w naszym imieniu inżynier Gaj.
Sylwester zastanowił się, czy nie należałoby wtrącić tutaj zdania o tym, że ma jutro
przyjechać po Michała. Ale wydało mu się to zbędne; patrzył na drogę, którą musiałby
nadejść Ziemba, gdyby tu szedł, gdyby mu tak sukinsyńsko rano przyszło na myśl tu się
zjawić. Droga była pusta, rozjarzona słońcem Sylwester uśmiechnął się z ulgą.
Jak przykro powiedział ksiądz. Nie napiliśmy się na pożegnanie.
Tym lepiej dla nas roześmiał się Hubert. Będziemy zawsze z rozrzewnieniem
wspominać księdza gościnność, ale na taki upał, jak dziś, lepsze kwaśne mleko.
I znowu będę musiał węszyć po okolicy za okazją do brydża.
Na pewno przydarzy się prędzej niż się ksiądz spodziewa doktor mówił tylko w
intencji pocieszenia, ale ksiądz zrozumiał to jakoś inaczej i zwrócił ku niemu czujne
spojrzenie. Tak, miał rację Kaliniec nie zazna już spokoju. Ale czy zjeżdżające tu ekipy
będą się składały akurat z brydżystów i czy pierwsze swe kroki skierują na plebanię tego
nie można było przewidzieć. Czy ksiądz zresztą naprawdę myślał o brydżu? Serdecznie
dziękujemy za każdą miłą chwilę, którą
spędziliśmy u księdza doktor mówił szczerze, ale pragnął jak najśpieszniej
zakończyć tę rozmowę.
To ja powiedział ksiądz powinienem dziękować. Myślał o tym, chciał o to
zapytać widocznie nie mogło być
inaczej. Doktor odwrócił wzrok od jego, wciąż tę samą, tutejszą troskę wyrażającej
twarzy i bezwiednie zaczął czytać napis na najbliższym pomniku: Izabela Kaliniecka, 12
V 1875 30 VI 1895. Zmarła młodo, karząc swą śmiercią ludzi okrutnych...
Tak się zdarza powiedział ksiądz cicho.
Patrzyli teraz wszyscy na zapadły grób, jakby dopiero wczoraj opuścili go opłakujący,
jakby wszystko było jeszcze aktualne, i krzywda, i niezbyt pewny żal po niej.
Ksiądz o nic już nie zapytał. Dopiero teraz, gdy przesunął palcami po złoconym
grzbiecie, spostrzegli, że trzyma w dłoni brewiarz, że przyciska go do boku zwykłym
gestem duchownych, którzy tylko na tę chwilę pozwolili sobie oddalić się od modlitwy.
Nie będziemy księdzu przeszkadzać powiedział doktor. I na nas także
czas. Serdeczne pozdrowienia dla Teosi.
Dziękuję, przekażę.
Uścisnęli mu po kolei rękę, Sylwester najserdeczniej. Droga do Kalińca była wciąż
pusta, bardzo słoneczna i jasna, i nie było na niej nikogo.
Gdy wsiadali już do Agatki, zza węgła cmentarza wysunęły się dwa krowie pyski, a za
nimi dziewczynka w kusej sukienczynie i w za dużych męskich trzewikach na chudych
stopach. Ksiądz stał na brzegu szosy, kiwał im na pożegnanie dłonią, ale nim wóz ruszył,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]