[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podpaliła gaz, postawiła na palniku czajnik z wodą. W szafce znalazła kawę i cukier.
Z kieszeni wyjęła mały woreczek z dziwnym proszkiem. Dała mi go powąchać.
Pachniał jak mieszanka ziół.
- To w przyszłości uchroni cię przed takimi atakami - wyjaśniła. - Zostawię ci
to.
- JesteÅ› zielarkÄ…, szamanem?
Dorota uśmiechnęła się podeszła do mnie i poło\yła mi swój palec na ustach.
- Podobno nazywają cię Małpa? Ty przypominasz mi te z biurka Canarisa,
szefa Abwehry. Nic nie widziały, nie słyszały, nie mówiły, a chciały wszystko
wiedzieć. Ty te\ jesteś małpą nieczułą, co pomo\e ci pokonać kiedyś samego siebie.
Gotująca się woda zasnuła parą okienko i Dorota szybko przygotowała mi
kawę. Posłodziła ją, doprawiła mieszanką ziół, postawiła kubek przy mnie na
podłodze i ruszyła do wyjścia.
- Nie licz, \e jeszcze do ciebie się odezwę - powiedziała wychodząc.
- Czemu? - zerwałem się na nogi, by ją zatrzymać.
Ona tylko powtórzyła gest z palcem na ustach i wyszła. Zrezygnowany
usiadłem i powąchałem, có\ to za mieszankę ziół przygotowała dla mnie ta niezwykła
dziewczyna. Pachniały jak ka\da lecznicza mieszanka, mo\e tylko wybijał się tam
zapach cykorii, a kawa z takim dodatkiem smakowała wyśmienicie. Chwilę
odpocząłem i wyszedłem ze swojego domku na kółkach. Widziałem, jak na łące Iwan
z Katią uczyli dzieci podstaw jazdy konnej. Gdy podszedłem do nich, Iwan skończył
lekcję i podał mi lejce.
- Zajmij się nim, zaraz dołączę - powiedział.
Odprowadziłem konia do jego stajni na kółkach. Nie miał tam luksusów, ale
podczas postojów Iwan zawsze wyprowadzał swoje trzy konie na pastwisko, płacąc
miejscowym rolnikom za to. Zdjąłem z konia siodło, wycierałem go i czesałem
specjalnym grzebieniem.
- Robisz to z uczuciem - pochwalił mnie Iwan. - W legii mieliście konie? -
za\artował.
- W wojsku były tylko konie mechaniczne - odpowiedziałem. - Lubię
zwierzęta. W tym cyrku jest ich bardzo mało - zauwa\yłem. - Tylko twoje konie,
małpa dyrektora i nic więcej.
- I my, to wystarczy - Iwan wprowadzał do boksu obok drugiego konia. - W
wielu krajach jest zabroniona tresura dzikich zwierzÄ…t.
- Słyszałem, \e zwierzęta są bite, traktowane prądem elektrycznym,
okaleczane...
- Ró\ne rzeczy opowiadają ekolodzy. Mo\e rozdmuchują jednostkowy
przypadek? Nie wiem. Nigdy nie widziałem takich rzeczy, o których mówisz. Praca
ze zwierzętami daje efekty tylko przy odpowiednim systemie nagród. Zwierzę ma
swój rozum, ale nawet ludzie czasami nie dostrzegają, \e za złe uczynki mo\e ich
spotkać kara, a co dopiero nasi, cytując świętego Franciszka z Asy\u, bracia
mniejsi . Uwa\am, \e karanie ich nie ma sensu i dlatego pracujÄ™ z koniem, bo
wykorzystując pewne jego nawyki mo\na osiągnąć dobre wyniki.
- Pan Ludwik jest tego samego zdania?
- Wiem tylko tyle, \e przedstawił mi ostre kryteria przewozu, trzymania
zwierząt. Pewnie nie ka\dy potrafiłby ich dotrzymać. Dyrektor sam ma zwierzę,
traktuje tego swojego szympansa jak domowego pudełka, więc chyba nie jest złym
dyrektorem. To ostatni Mohikanin. Ten rok je\d\Ä™ z nim tylko dlatego, \e to ostatni
sezon Titanica .
Skończyliśmy pracę. Teraz musiałem zająć się porządkiem w cyrku:
sprawdzić, czy ogrodzenia są całe, czy nie ma śmieci w namiocie, czy krzesła równo
stoją, a na koniec ubezpieczać Beatę, która sprzedawała bilety. Podczas
przedstawienia krą\yłem wokół namiotu wypatrując, czy nie widać gdzieś pana
Tomasza. Po półgodzinnej przerwie, kiedy znowu pomagałem Iwanowi przy koniach,
rozpoczął się drugi spektakl. Teraz stałem za kurtyną, obserwując popisy dzieci
wspomaganych przez cyrkowców. Potem znowu czuwałem na zewnątrz. śaden z
cyrkowców nie oddalił się poza teren cyrku. Nigdzie nie widziałem te\ pana Tomasza.
Gdy ostatni widzowie wyszli z cyrku, pomagałem zło\yć namiot, uprzątnąć teren.
Cały czas obserwowałem podejrzanych: Cezarego, Monikę, klownów, nawet
Brazylijczyków. Wszyscy krzątali się, dokładnie wypełniając swoje zadania. Wkrótce
ustawiliśmy się w karawanę. Zadzwonił mój telefon komórkowy sygnalizując, \e
dostałem wiadomość tekstową.
Szerokiej drogi. Nikt oprócz dzieci nie wchodził do zamku.
P.S.
ma z nieznanych powodów zrezygnował z akcji. Mo\e ju\ znalazł to czego
szukał?
- Mo\na? - do szoferki wskoczyła Beata. - Kierunek Golub-Dobrzyń -
oznajmiła.
***
Zjadłem obiad, potem oddałem się lenistwu, wpatrując się w białe obłoki
szybujące po niebie. Na godzinę przed pierwszym spektaklem, czyli około szesnastej,
wyjechałem z obozu. Nie podjechałem pod sam zamek, tylko korzystając z mapy
zaparkowałem wehikuł na skraju lasu dochodzącego do zamku od strony zachodniej.
Musiałem przejść przez las pół kilometra. Zabrałem ze sobą latarkę i spacerkiem
przeszedłem się ledwie widoczną ście\ką. Na stoku pagórka znalazłem dobry punkt
widokowy. Widziałem z niego i zamek, miejsce, w którym jak opisywał Paweł miało
być tajne przejście, oraz na lewo ode mnie namiot cyrkowy. Na razie wolałem nie
penetrować odnalezionego przez mę pomieszczenia. Mógłby mnie przypadkowo
spotkać. Czekałem więc do końca drugiego spektaklu. Widząc kolumnę wozów
cyrkowców szykującą się do odjazdu, wysłałem do Pawła wiadomość tekstową.
Cieszyłem się, \e swobodnie posługiwałem się tym wynalazkiem, bez którego młodzi
ludzie chyba ju\ nie potrafili \yć.
Widząc jak światła pozycyjne ostatniego wozu znikają na drodze do szosy
Toruń - Gdańsk, powstałem z miejsca. Z latarką w dłoni oglądałem tunel. Wyglądał
na dobrze utrzymany przez wieki u\ytkowania, za to wybita ściana była niewątpliwie
wynikiem nocnych wydarzeń. Uwa\nie obejrzałem postumencik i stwierdziłem, \e to
pomieszczenie było puste. Równa, wieloletnia warstwa kurzu nie budziła
wątpliwości, \e nic tu nigdy nie stało. Obejrzałem rogi pomieszczenia, ściany.
Niewątpliwie była to część piwnicy, z nieznanych przyczyn odcięta murem od reszty
podziemnych pomieszczeń. Wyszedłem na dziedziniec podzamcza. Stamtąd przez
rozbite drzwi zszedłem do piwnic. Ju\ w czasach powojennych musiał tu być
magazyn z otynkowanymi ścianami. Miejscami biała farba odchodziła całymi płatami.
Grzyb w jednym z rogów rozszedł się brązową plamą.
Intuicja podpowiadała mi, \e to nie to miejsce. Wróciłem do wehikułu i pózno
w nocy zjawiłem się przed swoim namiotem. Przed nim siedzieli, a właściwie spali
siedząc Rysio i Niunia. Podszedłem do nich i potrząsnąłem ich za ramiona.
- Chyba pora ju\ iść spać do swoich namiotów - szepnąłem widząc, \e oboje
otworzyli oczy.
- Czekaliśmy na pana - powiedziała Niunia, przecierając zaspane oczy.
- Udało się spotkanie? - dopytywał się Rysio.
- Nie wiem, chyba wystraszyliśmy przestępcę - odpowiedziałem.
- To dobrze czy zle.
- Dobrze, je\eli uciekł z niczym. yle, je\eli nadal chce działać. Będzie
ostro\niejszy, a więc trudniej będzie go złapać na gorącym uczynku.
- Co jutro będziemy robili? - pytała Niunia.
- Wy macie zajęcia, a ja będę odsypiał nocną eskapadę - odparłem.
Szybko zrobiłem sobie jeszcze gorącą herbatę, zało\yłem pid\amę, poło\yłem
się w śpiworze i wypiwszy herbatę z sokiem malinowym, zasnąłem. Męczyły mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]