[ Pobierz całość w formacie PDF ]

salonu. Tak jakby stać przed cukiernią z kieszenią pełną pieniędzy. Odwlekasz
kupno dla samej przyjemności oczekiwania. Miesiącami wczytywałem się w ka-
talog. Nauczyłem się wszystkich danych mojego upragnionego wozu, większość
pamiętam do dzisiaj.  Zamilkł na chwilę i wpatrzył się w samochód. Smakował
wspomnienia.
Nadal nie przekonany mały założył ręce na piersi i zmarszczył czoło.
 Dalej uważam, że wygląda jak żaba.
Floon zaczął obchodzić wóz. Nie wiedziałem, co zamierza, ale na wszelki
wypadek nabrałem czujności.
 Miałem go zaledwie dwa miesiące, gdy wjechałem na kogoś, cofając na
parkingu. Właśnie przez tę osobliwą martwą strefę obserwacji. Głupi błąd w pro-
jekcie. Wgniotłem porządnie blachę, dokładnie. . .  Pochylił się i zniknął mi
z oczu po drugiej stronie samochodu.
Na dłuższą chwilę zrobiło się całkiem cicho. W końcu spojrzeliśmy po sobie
z chłopcem i jak na komendę obeszliśmy wóz, żeby sprawdzić, co jest grane.
175
Floon przykucnął na asfalcie i z przejęciem przesuwał dłonią po wielkim
wgnieceniu karoserii z tyłu, po lewej. Nic nie mówił, ale pracował palcami z takim
przejęciem, jakby zamierzał wypolerować skazę na idealną gładz.
 Co jest, Caz?  spytałem jak najłagodniej, niepewny, co właściwie go
opętało.
Gdy uniósł głowę, twarz miał niepokojąco ściągniętą.
 To jest dokładnie takie samo wgniecenie.  Spróbował wstać, skrzywił
się i zamarł w przysiadzie. Potem przycisnął dłoń do pleców i wstał wreszcie, ale
bardzo wolno. Bez słowa poczłapał do drzwi po stronie kierowcy i otworzył je.
Zdumiony jego bezczelnym milczeniem miałem już wrócić do roli gliniarza
i zabronić mu tego, ale uznałem, że dzieje się tu coś interesującego. Wolałem
poczekać i zobaczyć, co zrobi dalej.
Floon wpakował się do samochodu, ale zamiast usiąść, uklęknął na fotelu kie-
rowcy i zaczął szukać czegoś na podłodze. Potem wzięło go na gadanie do siebie.
Nie, żeby słowo czy dwa, ale całymi zdaniami. Podszedłem posłuchać, ale nicze-
go nie zrozumiałem. Mówił w jakimś obcym, gardłowym języku. Przypominał
niemiecki, ale potem okazało się, że to holenderski  raczej seria chrząknięć
niż artykułowana mowa, ale dawało się wyczuć, że jest zdenerwowany, zdumiony
i zaniepokojony. Każdy czasem tak gada, gdy się spieszy i jak na złość nie może
znalezć kluczyków.
 Telemann!  krzyknÄ…Å‚, unoszÄ…c pojemnik z kompaktami i potrzÄ…sajÄ…c nim,
jakby to był dowód w jakiejś bardzo poważnej sprawie. Wciąż plecami do mnie,
odstawił płyty i znowu zaczął przeszukiwać podłogę, sięgać pod siedzenia.
 Floon. . .
 Czekaj!
Z wrodzonej uprzejmości dałem mu jeszcze kilka sekund, żeby znalazł to,
czego tak pilnie szukał. Poza tym miło było patrzeć, jak mózg mu się z wolna
przegrzewa.
 Tak, zgadza się! Miałem rację!  wykrzyknął nagle po angielsku.
 Co on robi?  spytał mały, zbliżając się do wozu i stając na palcach, żeby
lepiej widzieć.
 Obawiam się, że właśnie popada w szaleństwo  zadudniłem basem, na-
śladując Orsona Wellesa.
 Co? %7Å‚e jak?
 Dokładnie to jeszcze zobaczymy. Poczekajmy, co zrobi.  Położyłem dłoń
na ramieniu chłopca. Szybko ją strząsnął i odsunął się o kilka kroków.
 Frannie? To ty?
Uniosłem głowę. Na werandzie stał George, obok niego zaś ujrzałem młodego,
obcego gościa. Z początku go nie poznałem, chociaż z kimś mi się kojarzył. Po
chwili mnie oświeciło i prawie się roześmiałem. No proszę!
 Ale jaja! Caz?
176
Dalej mamrotał, buszując w samochodzie. Nie obrócił się.
 Floon!!
Raczył zwrócić na mnie uwagę. Obejrzał się przez ramię. Trzymał coś w ręce,
ale zasłaniał widok tułowiem. Niemniej jego znaleziska i tak mało mnie obcho-
dziły, chciałem jak najszybciej podzielić się z nim moim odkryciem i zobaczyć
jego reakcjÄ™.
 Czego chcesz, McCabe? -warknął niecierpliwie z wyrazną złością.
Wycelowałem w niego palec i odpowiedziałem pięknym za nadobne.
 Nie odzywaj się do mnie w ten sposób, wypierdku mamuta. Spójrz na we-
randę. Tam.  Gwałtownym wymachem ręki pokazałem kierunek. Jak skłonić
tego muła, żeby zwrócił oczy, gdzie trzeba?
 Co mówisz?
 Popatrz na werandÄ™, Floon!
 Nie mogÄ™. MuszÄ™. . .
 Dobra, rozumiem. Wysiadaj! Chodz tutaj. . .  Sięgnąłem po niego, ale
okazał się szybszy. Nagle ujrzałem w jego dłoni wycelowany we mnie pistolet.
Skąd on wytrzasnął broń? Ale i to nie było aż tak istotne, przynajmniej w porów-
naniu z tą bombą, która czekała na niego na werandzie.
 Odsuń się ode mnie, McCabe.
Odstąpiłem i uniosłem ręce.
 Czy zechcesz może spojrzeć na werandę? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire