[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pieczęci były wyciśnięte inicjały U" i M", a spiczastym pismem z
zawijasami, pismem Ulyssesa Moore'a, widniał napis: INSTRUKCJE.
81
¡ni
- Co to jest? - spytała Anita.
- To raczej jasne - odpowiedział tłumacz dzienników Ulyssesa. -
Przeczytawszy to, będziecie mogli dotrzeć do Kilmore Cove. Wiecie,
jak leci wyliczanka?
Dzieci pokręciły przecząco głowami, a wtedy mężczyzna wstał od
stolika i zaczął śpiewnie recytować:
Kiedy gubię biały, za dębem z haczykami, U blizniaczej jodły pomoc
odnajduję. Czarny jest dom o tysiącu wezwań. Mówią, że indygo mi
gniazdo wskazuje!
Anita i Tommi wymienili pytające spojrzenia. Mężczyzna roześmiał się,
grzecznie przeprosił i szybko oddalił się w stronę toalety.
Dzieci w milczeniu pozostały przy stoliku. Spoglądały na zamkniętą
kopertÄ™ opartÄ… o szklanki i puste buteleczki, nie wiedzÄ…c za bardzo, co o
tym myśleć. Był piękny, słoneczny dzień. W czystym i przejrzystym
powietrzu niósł się gwar ludzi spacerujących po mieście. Dzwon na
dzwonnicy wybił trzecią.
- Co ty o tym myślisz? - spytała Anita Tommasa. Przy stoliku obok
właściciel melonika wstał i zaczął
się ubierać. Mimo gorącego dnia nosił długi szary wełniany płaszcz i
buty na grubej zelówce.
- Myślę, że chce mi się pić.
^ ,_W KAWIARNI_,_^
- Nie wydaje ci się to wszystko nazbyt dziwne? - nalegała
dziewczynka. - Chcę powiedzieć, że wyglądał tak, jakby już wiedział, co
mu opowiemy. A widziałeś jego kalendarzyk?
- Nie, a co tam było?
-Właśnie, że nic. Był pusty. To nieprawda, że miał wszystkie terminy
zajęte.
Tommaso podrapał się po karku. - Nie wiem, co o tym wszystkim
sądzić.
Mężczyzna obok nich rzucił kilka monet na talerzyk i szykował się do
wyjścia. Spróbował wydobyć parasol, który wcisnął się między nogi
stolika. Szarpnął go jakoś tak niezręcznie, że stolik się przechylił, a on
stracił równowagę i runął na plecy Tommasa.
- Hej!' - krzyknął chłopiec, potrącając z kolei szklanki i buteleczki.
- Przepraszam... - tłumaczył się mężczyzna, chwytając się najpierw
pleców Tommiego, a następnie dzwignął na nogi, wspierając o stolik. -
Bardzo przepraszam! To przez ten parasol. Bardzo mi przykro!
Doprawdy!
Anita pomogła mu złapać równowagę. - Proszę się nie martwić. Nic się
nie stało.
- Akurat... - burknÄ…Å‚ nadÄ…sany Tommi z kompletnie zachlapanymi
spodniami.
-Przykro mi ogromnie! Jest mi szalenie przykro! Doprawdy
przepraszam! - Mężczyzna skłonił się jeszcze kilka razy, po czym
obrócił się i szybko oddalił.
- Co za typ - mruknął Tommi, patrząc za nim, jak szedł w swoim
wełnianym płaszczu, lekko kołysząc się na boki. - Jak można w taki
piękny dzień wyjść na spacer w czarnym kapeluszu i z parasolem?
Kelner zaczął usuwać bałagan i przejechał wilgotną ściereczką po
stoliku.
- Podać wam coś jeszcze? - zapytał dzieci.
- Nie, dziękujemy - odpowiedziała Anita.
Potem wrócił tłumacz. Spojrzał na stolik i zapytał od razu: - Ocaliliście
kopertÄ™?
Tommi zesztywniał.
Anita spojrzała na stolik. - Była tu, leżała na wierzchu. Musiała upaść...
Ale pod stołem nie było żadnej koperty.
- Była tu moment wcześniej, zanim ten stary... - Anita obejrzała się
w stronÄ™ placu. - Ten pan z parasolem...
- Ukradł ją! - wykrzyknął Tommaso.
Nie powtórzył. Zaczął biec przez plac, a za nim puściła się pędem Anita.
Tłumacz spojrzał na nich, mknących jak błyskawica. Skrzyżował wzrok
z kelnerem, rzucił kilka euro na stolik. - Ech, dzieciaki! Nigdy nie
wiadomo, co im strzeli do głowy!
I także ruszył biegiem.
Rozdział 7
POZCIG
Tommaso biegł szybko i pewnie, jak myśliwy znający doskonale swój
teren. To była Wenecja, jego rodzinne miasto. Nie mógł pozwolić
umknąć temu staremu z parasolem.
Anita biegła pięćdziesiąt kroków za nim, a plecak podrygiwał jej na
plecach za każdym susem. Tłumacz biegł ostatni, wymijając zręcznie
turystów i śmiejąc się do siebie.
Kiedy wbiegli na calle de San Pantalon, Tommasowi wydało się, że
czarny melonik skręcił za róg po lewej stronie. Pobiegł za nim,
wbiegając i zbiegając ze schodków mostku po dwa stopnie na raz.
lim u. !ZSH ss K»
^AJeT7
-Przepraszam! - krzyknął, wpadając z impetem między parę
Japończyków, która właśnie ustawiła się do fotografii nad samym
kanałem w romantycznej pozie.
- Przepraszam! - krzyknęła zaraz za nim Anita, przerywając drugą
próbę zrobienia zdjęcia.
Jako trzeci popsuł zdjęcie tłumacz i usłyszał od fotografa parę
dosadnych słów.
Za kolejnymi dwoma zakrętami Tommasa uderzył wspaniały zapach
świeżych pączków z cukierni Tonolo.
Przeciął w środku kolejkę przed cukiernią i kontynuował pościg. Znowu
go dostrzegł. Mężczyzna w meloniku niezle mknął.
Tommi natychmiast skręcił w prawo z zamiarem odcięcia mu drogi.
- Przepraszam! Przepraszam!
Wpadł nad kanał i zatrzymał się.
Nie było go.
Nigdzie go nie widział. Czy przebiegł mostek? Czy zawrócił? Czy też
wsiadł do gondoli czekającej przy pomoście?
Kiedy zastanawiał się, co dalej robić, dogoniła go Anita. - Zgubiłem go.
A ty go widzisz?
Oboje obserwowali uważnie turystów.
-Nie.
- Do licha!
V^J_POZCIG_
Rozdzielili się. Jedno poszło na mostek, drugie w zaułek. Ale i tym
sposobem nic nie zdziałali.
Kiedy znowu się spotkali, trafili na tłumacza, który zafundował im po
świeżutkim pączku. Wyglądał na spokojnego.
- Kim był ten człowiek? - spytała Anita, jeszcze ciężko dysząc.
- Nie mam pojęcia. Ale kimkolwiek był, przepadł.
- Nie dogoniłem go...
Mężczyzna skończył jeść swój pączek i zmiął w kulkę tłusty papier, w
który ciastko było owinięte. Poszukał potem kosza na śmieci i wrzucił
tam papier. Kiedy wrócił do dzieci,-zdjął zegarek i podał go Anicie.
Był bardzo lekki, a w środku cyferblatu miał sówkę i inicjały P.D.
- Przyda się wam, żeby dotrzeć do Kilmore Cove -powiedział
niemal szeptem.
Mężczyzna w czarnym meloniku kazał się zawiezć gondolą prosto do
Hotelu Danieli.
- Dobry wieczór, panie Eco! - pozdrowili go lokaje.
Nie odpowiedział i poszedł na górę do pokoju.
Zdjął szary płaszcz i rzucił go na łóżko razem
z melonikiem. Wziął szybki prysznic, potem wystukał numer telefonu w
Londynie.
- Wojnicz - odezwał się czyjś skrzeczący głos.
- Dzień dobry, szefie. Tu Eco.
- Całkiem niedobry.
- A powinien być.
- Bo co?
- Przechwyciłem interesującą wymianę poglądów. Między...
tłumaczem z naszej listy, a... dwojgiem dzieciaków.
- Jakim tłumaczem? Eco wymienił nazwisko.
- A dokładnie, co się zdarzyło?
- Spotkał się z dwójką dzieci w Wenecji. Opowiadały mu o niejakim
Morisie Moreau.
-Aha.
-1 o miasteczku, które się nazywa Kilmore Cove. Mówi to coś panu?
- A powinno?
- Jest na liście.
Człowiek o nazwisku Eco natychmiast streścił pokrótce swojemu
szefowi całe zdarzenie, aż do sprawy koperty z instrukcją, jak dotrzeć do
Kilmore Cove.
- A wziÄ…Å‚eÅ› tÄ™ kopertÄ™ z instrukcjÄ…?
- Oczywiście. Jest tutaj, leży przede mną.
- Otwórz ją.
- Czekałem na pańskie pozwolenie.
- Masz je.
Eco przełamał lakową pieczęć.
88
v_____POZCIG_.
- I co tam jest napisane? - spytał Wojnicz z Londynu.
-Hmmm... - mruknął mężczyzna z melonikiem. -
Jest tylko biała kartka.
- Biała kartka?
- Właśnie, szefie. Przeklęta, cholerna biała kartka. Co to może
znaczyć?
Wojnicz zaśmiał się szyderczo. - %7łe mamy do czynienia z jeszcze
jednym szarlatanem. Chyba, że to jest naprawdę instrukcja, jak dotrzeć
do tego tajemniczego miasteczka. Biała kartka.
- Albo - miejsce, które nie istnieje.
- Właśnie - potwierdził szef.
Eco zaczął spacerować z telefonem po pokoju. - Co pan chce, żebym
zrobił?
- Zostaw w spokoju tłumacza. Skupmy się raczej na Morisie
Moreau. To jest sprawa, którą zawiesiliśmy bardzo dawno temu.
- Istotnie - zgodził się Eco.
- Wiesz, gdzie stoi jego dom?
- Mogę go szybko odnalezć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]