[ Pobierz całość w formacie PDF ]

będzie trzymać kciuki.
 Chyba \artujesz!  Karen była zbulwersowana.  Te kamienie są zbyt wielkie, \ebyś ty
sama je układała. Quinn...
 Nie.
To jedno słowo powstrzymało Karen przed kontynuowaniem rozpoczętego wątku.
 No dobrze  powiedziała powoli.  Idziesz dzisiaj do pracy. Zjedz więc śniadanie.
Wszystko wyda siÄ™ prostsze, jak coÅ› zjesz i wypijesz kawÄ™.
Cię\arówka przyjechała, kiedy wracała z pracy. Kierowca zatrzymał się przed domem i
wychylił z kabiny.
 Gdzie mam to zrzucić?  zapytał. Był młody, przystojny, wyglądał na zahartowanego, a
w spojrzeniu jego było coś, co sprawiło, \e Camilla poczuła się tak, jakby miała zbyt ciasne
d\insy i nie dopiętą koszulę.
 Tam dalej, wzdłu\ tego podjazdu. Wymyło mi przejazd nad rowem melioracyjnym. 
Próbowała ukryć swoje niezadowolenie pod maską zaradności.
 Sie robi. Podwiezć panią?  Natarczywa lustracja jej figury spowodowała, \e Camilla
zrezygnowała z uprzejmości.
 Nie  jej głos był oschły i zdecydowany.
 W porządku, pani kierowniczko.  Zamknął drzwiczki i zapalił papierosa. Camilla czuła
się nieswojo. Jeszcze jeden szowinista, któremu się wydaje, \e wdowy są łatwą zdobyczą.
Nienawidziła tego poni\ającego zało\enia, \e tak bardzo potrzebowała mę\czyzny, i\ gotowa
była iść do łó\ka z pierwszym lepszym.
Tłumiąc wściekłość poszła przegonić jałówki na nowe pastwisko i przepiąć elektryczny
płot, tak aby krowy mogły się paść przez całą noc.
Kierowca zrzucił ju\ cały ładunek, kiedy Camilla szła właśnie w stronę domu przebrać się
do dojenia. Sprawdziła, co zrobił i stwierdziła, \e zrobił to dobrze. Trochę uspokojona,
pochwaliła go podpisując kartę pracy.
 Jestem dobry we wszystkim, co robię  zagaił tonem pełnym dwuznaczności.
Zignorowała tę uwagę, skupiając się na studiowaniu karty.
 O, tu, proszę podpisać  podał jej długopis. Podpisała szybko i oddała mu kartę i
długopis.
 Dziękuję.
Nigdzie mu się nie spieszyło. Potę\ny, pewny siebie, uśmiechnął się do niej.
 Ma pani tu du\o pracy. Przydałby się jakiś mę\czyzna, pani Evans. Mógłbym pani
pomóc.
 Poradzę sobie sama  odparła lodowato. Zaśmiał się i poło\ył rękę na jej ramieniu, jego
palce zacisnęły się, kiedy usiłowała się wyswobodzić. Drugą ręką schwycił ją za przegub i
przyciÄ…gnÄ…Å‚ do siebie.
 Widzisz, wcale nie jesteś taka silna.  Jej bezbronność wydawała się go podniecać.
Opanowała ją zimna wściekłość. Przestała się wyrywać i przez zaciśnięte zęby
powiedziała:
 CoÅ› mi siÄ™ wydaje, \e stracisz pracÄ™.
 Tylko twoje zeznanie przeciwko mojemu, paniusiu. Jednak uścisk jego palców zel\ał.
Wytrzymując jego bezczelne spojrzenie powiedziała spokojnie:
 Kamieniołom nie mo\e sobie pozwolić na tracenie klientów.
Zaśmiał się z niedowierzaniem.
 Takich jak pani? Bez przesady, pani Evans. To jedyna dostawa od nas i jej cena nie
pokryje moich tygodniowych zarobków.  Jego głos stał się ni\szy, kiedy rozpalonym
wzrokiem spoglądał na delikatną wypukłość jej piersi.  A teraz odprę\ się i bądz miła. Ju\ ja
zadbam o to, \ebyś nie musiała więcej spędzać samotnych nocy.
 Wynoś się stąd, do cholery!  Zaskoczyła go nagłym kopnięciem w krocze.
Wyswobodziła jedną rękę i uderzyła go z półobrotu barkiem w pierś. Było to silne uderzenie i
Camilli udało się odskoczyć na kilka metrów do tyłu.
Przeklinając, z czerwoną i spoconą twarzą, rzucił się na nią ponownie. Ale Ben był ju\
pomiędzy nimi; z sierścią uniesioną na grzbiecie, wyszczerzonymi kłami i przera\ającym
warczeniem, gotowy był w ka\dej chwili do ataku.
 Odwołaj go.
Camilla złapała psa za obro\ę i przytrzymała.
 Nie rusz, Ben!  Pociągnęła go silniej. Ben posłuchał, ale ponure warczenie ostrzegało,
\e w ka\dej chwili mo\e ponownie zaatakować intruza, w którego wpatrywał się wściekłym
wzrokiem.
 Je\eli kiedykolwiek postawisz stopę na mojej ziemi, to dopilnuję, \ebyś został skazany
za nielegalne przebywanie tu i za napaść. Stracisz pracę.
 Taka mocna to ty nie jesteś  odparował. Stał z zaciśniętymi pięściami przyciskając je
do ud w obawie przed Benem.  Tak jak powiedziałem. Twoje słowo przeciwko mojemu.
Wszyscy wiedzÄ…, jakie sÄ… wdowy. Kto ci uwierzy?
Uśmiechał się szyderczo. Camilla zdała sobie sprawę, \e on rzeczywiście wierzył w
swoją bezkarność.
 Quinn Fraser z pewnością mi uwierzy  powiedziała spokojnie.
Jej słowa zgasiły uśmiech na jego twarzy.
 Ach, rozumiem  wycedził odwracając się.  Sypiamy tylko z facetami z wy\szych
sfer? Dobra, paniusiu, gdybym wiedział, czyją własność chciałem uszczknąć, nie ruszyłbym
ręką. Zadzwoń do mnie, jak on się tobą znudzi.
Nie mógł ugodzić jej celniej. Odchodząc spojrzał z ukosa, po\ądliwie, czym zgasił w niej
uczucie ulgi. Buńczucznie odmaszerował w kierunku cię\arówki, więc Camilla puściła psa,
który natychmiast popędził za ofiarą, tak \e ten musiał wziąć nogi za pas.
W trakcie dojenia rozpamiętywała zajście. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, \e nie było
w tym jej winy, \e to wszystko wina kierowcy, nie mogła jednak przestać zastanawiać się,
czy w jej zachowaniu nie było niczego prowokującego.
Quinn był z pewnością du\o bardziej wyrafinowanym człowiekiem, ale czy ró\nił się a\
tak bardzo od tego wstrętnego kierowcy? On co prawda chciał jej ziemi, a nie jej ciała, ale
\eby to dostać, zdecydował się na flirt. Niezbyt to honorowe. Czuła odrazę do kierowcy, ale,
musiała to niechętnie przyznać, nie czuła jej w stosunku do Quinna. Wręcz przeciwnie,
musiała zmagać się z pociągiem do niego.
Na dworze słońce zachodziło rozsiewając złociste blaski, a nad wzgórzami zapadał ju\
zmrok zamieniając porcelanową niebieskość nieba w szarość gołębich skrzydeł. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire