[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Na zachodzie we mgle pojawiło się jaśniejsze światło. Opar rozpraszał je, zasłaniał
jego zródło przed wzrokiem, ale nad miastem najwyrazniej leciało coś świetlistego.
Im bardziej się zbliżało, tym lepiej widoczny stawał się jego kontur: był to talerz albo
kula. Pośrodku otaczającej obiekt aury płonęło intensywniejsze światło samego
obiektu, które mniej więcej określało jego kształt. Wielkością był zbliżony do
samochodu terenowego, choć bez znajomości wysokości, na jakiej się poruszał,
trudno było to ostatecznie ocenić.
Z pewnością był to pojazd. Filmy od dziesięcioleci przygotowywały ich na takie
spotkanie podobnie jak wiadomości o pojawieniu się UFO.
Obiekt poruszał się bezgłośnie. Nie buczały silniki. Nie świstało rozcinane
powietrze. Nie płynęły od niego wibrujące w ludzkiej krwi i kościach pulsacje, jakie
wysyłał przelatujący wcześniej nad miastem wielki statek.
Jeżeli kierujący się na południe lewiatan był statkiem matką albo jednym z wielu
statków matek to zbliżające się teraz UFO
musiało przylecieć z jego pokładu. Mógł to być statek obserwacyjny, bombowiec
lub transportowiec.
Mogło to być też jeszcze coś innego. Ta wojna nie przypominała żadnego z
konfliktów w ludzkiej historii, a zwykły leksykon bitewny nie miał do rozgrywających
się wydarzeń żadnego zastosowania.
Kiedy UFO nadleciało bliżej, zwolniło, zdawało się szybować z przeczącą sile
grawitacji łatwością napełnionego gorącym powietrzem balonu.
Pojazd zawisł dokładnie nad ich grupą i bezgłośnie zamarł.
Serce Molly przepełniło przerażenie.
Ucz nas, jak troszczyć się i jak nie troszczyć. Ucz nas cichości *[T. S. Eliot,
Popielec, przełożył Władysław Dulęba]. Zacytowanie Eliota w myśli było
poszukiwaniem pociechy w kadencji wiersza, odnajdywaniem pewności siebie w jego
rytmie.
Przestraszona Abby skuliła się, więc Molly przyklękła na jednym kolanie, aby
znalezć się na tym samym poziomie co dziewczynka, mocno ją przytulić i pomóc jej
znalezć odwagę na spotkanie z tym, co ich czeka.
36
Stojąca pod wiszącą w powietrzu tajemnicą, skąpana w złotym, choć złowrogim
świetle, wydana na pastwę wrogiej siły, cała czwórka patrzyła w górę, przerażona,
niezdolna jednak odwrócić wzroku.
Po pojawieniu się światła Molly miała ochotę uciec z dziećmi, schować się, ale
uznała, że jeżeli pilot pojazdu zechce ich odnalezć, to ich odnajdzie. Te pozaziemskie
istoty bez wątpienia mogły śledzić cele naziemne za pomocą podczerwieni, profili
ciepłoty ciała, rozpoznawania śladów dzwiękowych oraz innych metod,
wykraczających poza możliwości ludzkiej nauki i techniki.
Czuła się obserwowana, a nawet bardziej niż obserwowana: była prześwietlana,
dokładnie analizowana fizycznie i umysłowo w nieznany sposób. Im wyrazniej
wyczuwała głębokość tej analizy, tym bardziej jej strach narastał, ale także ku
własnemu zaskoczeniu coraz bardziej się wstydziła, jakby stała nago przed obcymi
ludzmi. Jej twarz płonęła.
Kiedy uświadomiła sobie, że mamrocze pod nosem Akt skruchy, dotarło do niej, że
podświadomie spodziewa się śmierci, w tej albo następnej minucie.
Ani silne światło wiszącego w powietrzu pojazdu, ani jego bezgłośny napęd w
najmniejszym stopniu nie rozwiewały mgły pod nim.
Wydawało się nawet, że gęstniała, ukrywając kontur i wszelkie szczegóły maszyny.
Molly spodziewała się, że za chwilę zostanie zamieniona w płonący łój, rozlewający
się kipiącą kałużą po asfalcie, albo zostanie rozbita na atomy.
Ewentualność, że statek opadnie na ulicę, a ona zostanie zabrana na pokład, aby
stanąć twarzą w twarz z nieludzkimi nowymi panami ludzkości i stać się przedmiotem
nie wiadomo jakich eksperymentów i poniżeń, sprawiała jednak, że rozbicie na atomy
wydawało się zachęcające.
Ale świecący obiekt zaczął się szybko oddalać. W ciągu kilku sekund złote światło
zniknęło w chmurach.
Gęsta mgła znów była purpurowa, a ulica zanurzyła się w fałszywym półmroku.
Molly, która gorączkowo obejmowała Abby, wstała. Neil trzymał dłoń na ramieniu
Johnny'ego. Jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Molly.
Ich ulga była niemal fizycznie wyczuwalna, nie powiedzieli jednak ani słowa o tym,
co się przed chwilą wydarzyło, jakby mówienie o napowietrznym statku było
zapraszaniem Obcych do natychmiastowego powrotu.
W czasie tego incydentu Molly przestała zwracać uwagę na psa. Jeżeli się
przestraszył, to w chwili, gdy statek kosmiczny zniknął we mgle, był już spokojny jak
wcześniej. Stał teraz, czujny i gotów prowadzić poszukiwania kolejnych dzieci.
Molly również była gotowa i wdzięczna, że ma cel na tyle ważny i trudny do
realizacji, że nie musi zbyt intensywnie zastanawiać się nad wrogim nowym światem,
z którym będą musieli się zmierzyć w nadchodzących dniach.
Kiedy Virgil poprowadził ich dalej na północ, zauważyła, że świecący porost pokrył
już wiele innych drzew: limby, sosny cukrowe i sykomory, odziane w żółte jesienne
listowie. Transformacja Ziemi trwała.
Na kolejnych sykomorach i topolach amerykańskich widać było brody szarego
mchu nieprzypominajÄ…cego niczego, co do tej pory
rosło w okolicy Black Lake. Niektóre zwisały w płachtach cienkich jak delikatny
opar, inne były bardzo gęste, sprawiały wrażenie choroby.
Dwa potężne drzewa się przewróciły, nie było to jednak spowodowane ekspansją
flory z kosmosu. Stały po prostu w miejscach, które tak nasiąkły wodą, że ziemia nie
wytrzymała ciężaru. Jedno drzewo upadło na ulicę, całkowicie ją blokując, drugie na
dom, poważnie go uszkadzając.
Nie zbaczając nawet na chwilę, nie zatrzymując się, aby powąchać ziemię lub
powietrze, Virgil przeszedł przecznicę dalej na północ, po czym skręcił na wschód i
ruszył w górę, ku Chestnut Lane.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]