[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ostatniej chwili podał sygnał rozpaczy, stracił
przytomność wcześniej, niż mógł się dowiedzieć, czy
sygnały jego przydały się na co, czy też nie.
Komendant francuski bardzo prędko zorientował
się, co było przyczyną takiego strasznego czynu
załogi statku. Kiedy zaczęto poszukiwać wody i
wódki, potrzebnych do ratowania ludzi, okazało się
zaraz, że nie tylko nie było na pokładzie ani wody,
ani wódki, ale nie było również najmniejszej ilości
jakiegokolwiek pożywienia.
Dano sygnał, aby z krążownika nadesłano wodę,
lekarzy i zapasy żywności, wkrótce też nowa łódz
przebyła niebezpieczną drogę do "Strzały".
Po zastosowaniu środków medycznych pewna część
ludzi odzyskała przytomność i od nich dowiedziano
się całej smutnej historii. Część jej do chwili
odpłynięcia "Strzały" po zamordowaniu Snajpsa i
pogrzebaniu jego ciała na skrzyni ze skarbami jest
nam już znana.
Zciganie "Strzały" przez krążownik tak
przestraszyło buntowników, że przez kilka dni
jeszcze płynęli po Atlantyku na zachód, choć już nie
widać było wojennego statku. Spostrzegłszy jednak,
że posiadają zaledwie bardzo nieznaczne zapasy
wody i żywności, zawrócili z powrotem ku
wschodowi.
Wobec tego, że na pokładzie nie było nikogo, kto by
się rozumiał na nawigacji, wkrótce na statku
powstały spory co do tego, gdzie się znajdują, a gdy
trzy dni podróży w kierunku wschodnim nie
doprowadziły ich do lądu, skierowali się na północ,
przypuszczając, że silne wiatry północne, jakie wtedy
panowały, zepchną ich na południe od południowych
brzegów Afryki.
Trzymali się północno-wschodniego kierunku przez
dwa dni. a wtedy nastąpiła cisza morska, która
trwała blisko tydzień. Zapasy wody im wyszły, a
zapasy żywności były na wyczerpaniu.
Warunki szybko pogarszały się. Jeden majtek
zwariował i skoczył w morze. Wkrótce drugi
otworzył sobie żyły i pił swą własną krew.
Gdy zakończył życie, wyrzucili go w morze, chociaż
znalezli się na pokładzie tacy, co żądali, aby
zachować trupa na statku. Dojmujący głód zamienił
ich ze zdziczałych ludzi w dzikie zwierzęta.
Na dwa dni przedtem, nim dogonił ich krążownik,
osłabli tak. że nie mogli już dalej kierować okrętem i
tego dnia trzech ludzi zmarło. Na drugi dzień
okazało się, że jeden trup został częściowo zjedzony.
Przez cały ten dzień ludzie leżeli, patrząc się na
siebie, jak drapieżne zwierzęta, a nazajutrz dwa
trupy zostały prawie całkowicie objedzone z mięsa.
Ludzie niewiele co wzmocnili swe siły tym okropnym
posiłkiem, ponieważ brak wody dokuczał im
najbardziej i umierali z pragnienia. Nadpłynął w
końcu krążownik.
Kiedy ocaleni odzyskali przytomność, opowiedzieli
całą historię komendantowi francuskiego
krążownika. Ludzie ci jednak zbyt byli ograniczeni,
aby mogli byli wskazać mu dokładnie miejsce na
pobrzeżu. gdzie wysadzili profesora i jego
towarzystwo, dlatego to krążownik powali posuwał
się w pobliżu lądu wydłuż brzegu, dając od czasu do
czasu wystrzały armatnie, aby dać znać o sobie, a
przez lornety badano każdy skrawek lądu.
Nocami zarzucano kotwicę, aby nie opuścić ani
kawałka linii pobrzeżnej. Zdarzyło się właśnie tak,
że poprzedniej nocy podpłynęli w tym miejscu do
pobrzeża, gdzie znajdowało się obozowisko tych,
których poszukiwali.
Wystrzałów, które dali wieczorem dnia
poprzedniego, nie posłyszeli ci, co byli na brzegu,
prawdopodobnie dlatego, że wszyscy zagłębili się w
dżunglę w poszukiwaniu Janiny Porter. Skrzypienie
krzaków pod ich nogami zagłuszyło widocznie odgłos
wystrzału na daleki dystans.
Kiedy obie strony opowiedziały sobie wzajemnie swe
przygody, powróciła łódz z okrętu, przywożąc
zapasy i broń dla oddziału ekspedycyjnego.
W kilka chwil pózniej mały oddział marynarzy pod
dowództwem dwu oficerów, wraz z profesorem
Porterem i Claytonem, wyruszył na beznadziejne,
nic dobrego nie rokujące poszukiwania w bezdrożną
dżunglę.
ROZDZIAA XX
DZIEDZICZNOZ
Janina Porter, spostrzegłszy, że dziwna leśna istota,
która ją ocaliła z pazurów małpy, unosi ją w las jako
jeńca, próbowała z desperacją wyrwać się i uciec,
lecz silne ramiona, które ja niosły z taką łatwością,
jak gdyby była jednodniowym niemowlęciem,
zacisnęły się tylko trochę mocniej około jej ciała.
Nie mogąc nic poradzić, dała pokój bezskutecznym
wysiłkom i zachowywała się spokojnie, przyglądając
się przez na wpół przymknięte powieki twarzy
człowieka, który niosąc ją swobodnie kroczył przez
poplÄ…tane krzaki.
Twarz, którą ponad sobą widziała, była to twarz
niezwykłej piękności.
Doskonały typ męskiej siły. nie zmąconej przez
rozpustę lub poniżające namiętności. Gdyż.
aczkolwiek Tarzan z małp był zabójcą ludzi i
zwierząt, zabijał tak, jak zabija myśliwy,
beznamiętnie, wyjąwszy tych rzadkich wypadków,
kiedy zabijał z nienawiści - lecz nie tej nienawiści
obmyślanej i złośliwej, która znaczy okropnymi
liniami rysy twarzy.
Kiedy Tarzan zabijał, częściej uśmiechał się niż
zasępiał, a uśmiech jest podstawą pięknych rysów.
Pewien szczegół wpadł dziewczynie w oczy wtedy,
kiedy widziała, jak Tarzan rzucił się na Terkoza -
spostrzegła jaskrawą szkarłatną pręgę na czole,
ciągnącą się ponad lewym okiem przez całą głowę.
Teraz jednak, gdy oglądała twarz, widziała, że pręga
znikła, a tylko cienka biała linia znaczyła miejsce,
gdzie była.
Kiedy tak leżała, zachowując się spokojnie. Tarzan
powoli rozluznił ręce i trzymał ją więcej wolno.
Raz spojrzał ku niej i uśmiechnął się, a dziewczyna
musiała zamknąć swe oczy, aby nie widzieć tej
pięknej, podbijającej twarzy.
Tarzan jął posuwać się wśród gałęzi. Janina Porter
czuła, że strach ja opuścił, że nawet pod wielu
względami nigdy w życiu nie czuła się
bezpieczniejszą niż teraz, spoczywając w rękach tej
silnej, dzikiej istoty, unoszona Bóg wie dokąd i nie
wiedząc, jaki los ją czeka, coraz dalej w głąb dzikiej
twierdzy pierwotnego lasu.
Kiedy, zamknąwszy oczy, próbowała myśleć o
przyszłości i kiedy żywa wyobraznia zaczęła uciszać
jej okropne obawy, każde podniesienie powiek i
wejrzenie na szlachetną twarz Tarzana rozpraszało
resztki jej obawy.
Nie, ten człowiek nigdy jej krzywdy nie zrobi, tego
była pewna, sądząc z pięknych rysów i jasnych
szczerych oczu o rycerskości, której były oznaką.
Posuwali się wciąż dalej i dalej, przebywając zbitą,
jak się zdawało Janinie Porter, masę zieloności,
jednakowoż wciąż otwierało się jakieś wolne
przejście, jak gdyby czarownym sposobem, przed
tym bożkiem leśnym, które zamykało się za nimi,
gdy przezeń przeszli.
Ani jedna gałąz nie zadrasnęła jej, a jednak w górze,
u dołu, przed nią i poza nią, oko widziało tylko zbitą
masę poplątanych gałęzi i pnących się roślin.
Posuwając się wciąż naprzód, Tarzan rozważał wiele
dziwnych i nowych myśli, które zjawiły się w jego
głowie. Spotkał się z zagadnieniami, jakich nie
spotykał dotąd nigdy, i odczuwał raczej niż
rozumował, że musi rozwiązać je jak człowiek, a nie
jak małpa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]