[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wez urlop, Iza - powiedział.
BAKITNY POKÓJ
- Marylko! - zawołała Iza, patrząc na pusty, pokryty białym prześcieradłem i ceratą stół,
na porozrzucane przewody, igły, czujniki, skórzane paski i sprzączki.
- Marylko!
- Jestem, pani doktor.
- Gdzie jest moja kotka?
- Kotka? - zdziwiła się laborantka.
- Kotka - powtórzyła Iza. - Ta pręgowana. Ta, której ostatnio używałam. Co się z nią
stało?
- Jak to? Przecież pani sama&
- Co, ja?
- Pani kazała mi ją przenieść& O, tu stoi klateczka. Potem kazała mi pani przynieść
mleka. Jak przyniosłam, pani nakarmiła tego kota&
- Ja?
- Tak, pani doktor. A potem otworzyła pani okno. Nie pamięta pani?
Kot wskoczył na parapet. Nawet powiedziałam wtedy, że on pani ucieknie. I kot uciekł.
A pani&
- Co, ja? - Iza słyszała muzykę. Potarła twarz dłonią.
- Pani zaczęła się śmiać&
- Muszę, pomyślała Iza, muszę iść do Eli Gruber.
- Dlaczego? Po co?
- Muszę iść do Eli Gruber.
- Dlaczego?
- Ela Gruber mnie wzywa.
DEBBE
Debbe biegła, to szybciutko drobiąc łapkami, to wyprężając się w długich susach.
Wiedziała, dokąd biec. Daleka muzyka, odległy zew cichej melodii nieomylnie wskazywały
jej drogÄ™.
Dobiegła do skraju krzewów, za którymi, niczym powierzchnia zatrutej rzeki, połyskiwał
asfalt. Po nim, dudniąc i sycząc jak smok, przemknął, kołysząc się, wielki, ociężały autobus.
Muszę się z nią pożegnać, pomyślała Debbe. Zanim odejdę, muszę jeszcze się z nią
pożegnać. I ostrzec. Po raz ostatni. Ciekawe, gdzie też może być Brema?
Skoczyła.
Nadjeżdżający samochód omiótł ją światłami. Na sekundę dostrzegła czerwoną, tłustą
gębę człowieka, dodającego gazu i raptownie skręcającego kierownicę. Samochód runął w jej
kierunku, czuła, jak maszyna drga wściekłością, zdecydowaniem i żądzą mordu. Uskoczyła w
ostatniej chwili, podmuch musnÄ…Å‚ jej futerko.
Pobiegła wzdłuż żywopłotu, mały, pręgowany cień.
LOCUS TERRIBILIS
Koty były wszędzie dookoła - nieruchome, z uniesionymi głowami, patrzyły,
nasłuchiwały. Odwracały głowy za przechodzącą Debbe, witały ją miauknięciami, pełnymi
szacunku zmrużeniami oczu. %7ładen nie poruszył się, nie podszedł. Znak Pająka Pogońca na
czole kotki płonął w mroku widmowym światłem.
Czuła, że to miejsce jest dziwne, niebezpieczne. Wyczuwała opuszkami łapek pulsowanie
ziemi, słyszała nierealne szepczące głosy. Przez chwilę, za zasłoną z rozdygotanej mgły,
widziała& ogień i krzyże, odwrócone, zatknięte&
Debbe zamruczała w takt melodii. Obrazy znikły.
Z daleka zobaczyła czarny kształt - resztki pieca zarytego w ziemi niczym wypalony
wrak czołgu na polu bitwy. Obok pieca, ciemne na tle nieba, trzy niewielkie sylwetki.
Podeszła bliżej.
Czarny pies z krzywą, zgiętą łapą.
Szary szczur z długim wąsatym pyszczkiem.
I mały rudawy chomik.
Muzykanci.
%7Å‚ÓATY POKÓJ
- & uciekł rozbójnik, co sił w nogach - czytała monotonnie babcia - i zdał sprawę
hersztowi. To na nic, straciliśmy naszą siedzibę, powiedział. W domu siedzi straszliwa
czarownica, która naparskała na mnie i podrapała mi twarz pazurami. Przy drzwiach czai się
człowiek uzbrojony w nóż. Na podwórzu ma legowisko czarny potwór, ten uderzył mnie
pałką. A na dachu siedział sędzia, który krzyknął: Dajcie łotra tu!
Chłopiec zaśmiał się srebrnym głosikiem. Venerdina, leżąca na łóżku, zwinęła się w
kłębek, zastrzygła uchem.
- I co dalej? Czytaj, babciu!
- I to koniec bajki. Rozbójnicy uciekli i nigdy nie wrócili, a pies, kot, osioł i kogut
zamieszkali w leśnym domku i żyli długo i szczęśliwie.
- I nie poszli tam& no, tam, dokÄ…d siÄ™ wybierali?
- Do Bremy? Nie. Chyba nie. Zostali w domku i tam sobie żyli.
- Aha - chłopiec zamyślił się, gryząc palec. - Szkoda. Przecież tam właśnie powinni iść.
To pies wymyślił, kiedy go wygnali, bo już był stary.
To bardzo brzydko. Ja nigdy nie pozwolę wygnać naszej Mruczki, choćby była nie wiem
jak stara.
Venerdina uniosła głowę i popatrzyła na malca żółtym, nieodgadnionym spojrzeniem.
- Zpij, Mariuszku. Już pózno.
- Tak - rzekł sennie chłopczyk. - Nawet gdy będzie bardzo stara. U nas i tak nie ma
myszy. A oni powinni pójść do tej Bremy. Oni wszyscy byli& Nie zabieraj Mruczki, babciu.
Niech śpi ze mną.
- Nie powinno się spać z kotem&
- A ja chcÄ™.
ELA GRUBER
Iza poderwała głowę, budząc się, przeciągnęła ręką po prześcieradle. Za oknem była
ciemność. Siedziała na łóżku, a dotyk prześcieradła poraził ją obcością, brutalnie szczerą
pewnością, że&
Nie powinna być tutaj.
- Słyszysz mnie? - powiedziała dziewczynka leżąca na łóżku.
Iza kiwnęła głową, potwierdzając to, co było niemożliwe. Oczy dziewczynki były
szkliste i puste, po brodzie ciekła jej wąziutka, lśniąca strużka śliny.
- Słyszysz? - powtórzyła dziewczynka, sepleniąc z lekka, niezgrabnie poruszając
skrzywionymi wargami zlepionymi białawym nalotem.
- Tak - powiedziała Iza.
- To dobrze. Chciałam się z tobą pożegnać.
- Tak - szepnęła Iza. - Ale to przecież&
- Niemożliwe? To chciałaś powiedzieć? Nie szkodzi. Nie udało nam się, dużo nam się nie
udało, jasnowłosa. Chcę się z tobą pożegnać. Może cię to zdziwi, ale& polubiłam dotyk
twojej dłoni. Posłuchaj mnie uważnie. Jeżeli dzisiejszej nocy zabrzmi veehal, Zasłona pęknie.
Nie wiem, czy uda nam się powstrzymać& tamtych. Dlatego musisz uciekać. Co masz
zrobić, powtórz.
- Nie wiem - jęknęła Iza.
- Masz uciekać! - krzyknęła Ela Gruber, szarpiąc nagle głową po poduszce. - Uciekać, jak
najdalej od Zasłony! Nie staraj się niczego zrozumieć i wierz w to, co widzisz! Wyda ci się,
że majaczysz, że to sen, koszmar, a to będzie rzeczywistość! Pojmujesz?
- Nie& Nie pojmuję. Ja& zwariowałam, tak?
Dziewczynka milczała, wpatrzona w sufit maleńkimi jak ukłucia szpilki punkcikami
zrenic.
- Tak - powiedziała. - Wszyscyście zwariowali. Już dawno temu. Jeszcze jedno
szaleństwo, maleńkie ziarenko na szczycie ogromnej góry szaleństw. Ten ostatni veehal,
którego nie miało być. Kto wie, może to dzisiaj? Słuchasz mnie?
- Słucham - powiedziała Iza, zupełnie spokojnie. - Ale ja jestem psychiatrą. Doskonale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]