[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przeżegnał.
Po chwili rzucił się na schody i wkrótce stanął na podwórzu. Tam ujrzał kurzem pokryty
pojazd bez herbu i insygniów. Obok stał koń lekarza, który opóznił swój wyjazd, spiesząc z
pomocą kopniętemu przez konia gospodarzowi oberży. Chirurg mył ręce, kiedy Bazin zbliżył
się do niego. Przeszywszy giermka ostrym spojrzeniem, zawołał:
Co? Twój pan jeszcze nie umarł?
Bazin jęknął.
Ach, monsieur, wy jesteście okropnym człowiekiem. Kazaliście mi się modlić o cud,
modliłem się i... i...
Lekarz zmierzył go pytającym wzrokiem.
No i cóż, mój dobry człowiecze?
I cud się wydarzył, monsieur! zawołał giermek ponurym głosem.
Tam, do diabła, nie wydajesz mi się być bardzo szczęśliwym z tej racji.
52
W tej chwili z łoskotem rozwarła się okiennica na pierwszym piętrze. Rozległ się głos
Aramisa.
Bazin! Do trzystu diabłów; gdzie jesteś? Przyjdz tu natychmiast i pakuj rzeczy.
Wyjeżdżamy!
W drzwiach dolnej izby ukazał się kompanion pani de Chevreuse, starszy, przebiegły
człowiek w stroju lokaja. Gospodarz, którego rachunek był najwidoczniej w tej chwili
zapłacony, podprowadził go do lekarza.
Monsieur zwrócił się lokaj czy będziesz łaskaw poinformować mnie, ile wynosi twój
rachunek za opiekę nad chorym?
Lekarz podał cenę, po czym udał się za Bazinem na górę, dzwoniąc pieniędzmi w
sakiewce. Drzwi do pokoju były otwarte. Obcy znów z maską na twarzy, wąsami i bródką,
pomagał choremu w ubieraniu się. Lekarz oniemiał na ten widok.
Masz rację zwrócił się do Bazina wiek cudów powrócił.
Aramis spojrzał na chirurga i roześmiał się.
Monsieur, jakżeż mi przykro sprawić ci zawód! Lecz niech mnie diabli porwą, jeśli
zamierzam umrzeć dziś lub pojutrze!
Zbyteczne. Lekarz bacznie zaobserwował tchnące życiem oczy swego pacjenta,
zmieniony wyraz twarzy, nagłą werwę i ochotę do życia. W każdym razie, monsieur,
zabierz ze sobą leki, które ci przyrządziłem. A jeśli rana się otworzy, poleć swemu giermkowi
modlić się o cud, lecz niezależnie od tego wołaj natychmiast chirurga, bez tego bowiem twój
stan będzie beznadziejny. Szczęśliwej drogi, monsieur.
Pokłoniwszy się, lekarz opuścił dom.
Bazin, dopomagając swemu panu przy wkładaniu, koszuli, szeptał rozpaczliwym głosem.
Tezy, monsieur, tezy o Wielkich Schizmach! Przeor zabrał te cenne arkusze i odjechał...
Diabli z nim i tezami! odpowiedział Aramis. Zabieraj moje rzeczy, siodłaj konie,
siadaj na mojego, gdyż ja pojadę w karecie.
Do Paryża, monsieur? pytał nieszczęśliwy giermek.
Na czarta, bynajmniej, nie! odpowiedział dzwięcznym głosem obcy w masce i zaśmiał
się serdecznie. W innym kierunku, mój dobry Bazinie... nie przypominasz mnie, sobie, hę?
Mniejsza o to. Ale przypomnisz sobie miejscowość, do której jedziemy! Do Dampierre.
Bazin wydał z siebie dziki, niezrozumiały dzwięk. Przeżegnał się kilkakrotnie i zwrócił
oczy ku niebu. Monsieur Bazin był człowiekiem wierzącym, ale nie gratulował sobie z
powodu cudu, jaki rzekomo wymodlił u Boga.
53
ROZDZIAA VIII
Kawaler udowodnił, że może być dobrym robotnikiem
W drodze na północ i zachód towarzyszył d Artagnanowi i jego kompanom tylko jeden
giermek. Portos zostawił swego grubaska Mousquetona przy żonie, a Planchet, dawny
giermek d Artagnana, awansował na sierżanta w gwardii. Jego następca w niespełna tydzień
stracił miejsce za kradzież. D Artagnan nie posiadał więc służącego. Jezdzcom towarzyszył
milczący Grimaud, wierny sługa Atosa.
Podróżni odbyli przestrzeń pomiędzy Lyonem i Nevers bez postoju, toteż dotarli do miasta
na słaniających się koniach. Gardła im zaschły od pragnienia. Powierzywszy konie
stajennemu oberży, sami udali się na kolację. Grimaud starym zwyczajem pozostał w stajni,
by dopilnować koni.
Ach! westchnął Portos zwalając się na krzesło, które pod jego naporem omalże nie
załamało się. Jesteśmy w Nevers. Stąd pojedziemy do Melunn. Z Mel...
Nie tak prędko przerwał mu d Artagnan z rozkosznym uśmiechem na widok
ustawianych butelek i potraw. Stąd jedziemy do Orleanu.
Co? spojrzał na niego Portos szeroko rozwartymi oczyma. Atos, któremu kierunek
podróży był najzupełniej obojętnym, nalewał sobie wino. Przecież Orlean nie leży na
drodze do Paryża.
Nie jedziemy do Paryża powiedział d Artagnan. Jedziemy do Orleanu, następnie do
Longjumeau. Stamtąd udamy się wprost do Dampierre.
Wspaniały program! Atos podniósł kielich do góry Za szczęśliwą podróż!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]