[ Pobierz całość w formacie PDF ]

człowiekowi?
Pirxowi omal oczy nie wyszły z głowy. Iskry były naprawdę dwie. bliska - ruchoma, i daleka -
bezwładna. W Mendelejewie było dwu ludzi, Langner i on. Aparatura mówiła, \e jest ich trzech.
Nie mogło być trzech. Więc kłamała.
W czasie krótszym od potrzebnego, aby to wszystko przemyśleć, był ju\ w komorze z rakietnicą i
nabojami. Po następnej minucie stał na wypukłości kopuły i raz po raz strzelał sygnałowymi
rakietami, mierząc stromo w dół, wcią\ w jednym kierunku - Bramy Słonecznej. Ledwo nadą\ał z
wyrzucaniem gorących łusek. Cię\ka kolba rakietnicy skakała mu w ręku. Nie słychać było nic,
po spuszczeniu cyngla przechodził lekki cios odrzutu, wykwitały smugi ognia, zieleń brylantowa i
purpurowy płomień, strzelający kroplami czerwieni, i wytrysk gwiazd szafirowych - walił raz za
razem, nie przebierając w kolorach... A\ z dołu z nieskończonych mroków błysnęło w
odpowiedzi, i pomarańczowa gwiazda, wybuchając nad jego głową,
oświetliła go i obsypała, jakby w nagrodę, deszczem płonących strusich piór. I druga deszczem
szafirowego
złota.
Strzelał. I tamten strzelał, wracając: błyski odpaleń zbli\ały się. A\ w którymś zobaczył widomą
sylwetkę Langnera. Poczuł nagłą słabość. Całe jego ciało pokryło się potem. Nawet głowa.
Ociekał, jakby wylazł z kąpieli. Nie puszczając rakietnicy, usiadł, bo nogi zrobiły się nieprzyjemnie
miękkie w kolanach. Zwiesił je w dół przez otwartą klapę do wnętrza komory i czekał, dysząc, na
Langnera, który był tu\.
To było tak. Kiedy Pirx wyszedł, Langner, zajęty w kuchni, nie patrzał na wskazniki. Zobaczył je
dopiero po kilku minutach. Nie wiadomo dokładnie, po ilu. W ka\dym razie musiało to być wtedy,
gdy Pirx manipulował przy gasnącym reflektorze. Kiedy znikł z pola widzenia radaru, automat
zaczął zmniejszać nachylenie anteny i czynił to tak długo, a\ wirująca wiązka promieni dotknęła
podnó\a Bramy Słonecznej. Langner zobaczył tam rozbłysk, który wziął za obraz skafandra, tym
bardziej \e nieruchomość rzekomego człowieka tłumaczyły wskazania oka magicznego: tamten
(oczywiście pomyślał, \e to Pirx) oddychał jak nieprzytomny - jakby się dusił. Langner, na nic ju\
nie czekając, natychmiast wło\ył skafander i pobiegł na ratunek. Obraz w radarze ukazywał w
rzeczywistości najbli\szą z szeregu aluminiowych tyk, tę, która stoi nad samą przepaścią.
Langner mo\e by się w pomyłce zorientował, ale było wszak jeszcze wskazanie  oka", które
zdawało się wspierać i potwierdzać radarowe. Gazety pisały potem, \e ,,okiem" i radarem
zawiadywała elektronowa aparatura, rodzaj mózgu elektronowego, w którym podczas katastrofy
Rogeta utrwalił się rytm oddechowy tego konającego Kanadyjczyka i  mózg" powtarzał go, ów
rytm, gdy zachodziła  podobna sytuacja". śe to był rodzaj odruchu warunkowego na pewien
określony stan  wejść" elektrycznej sieci.
W rzeczywistości rzecz miała się daleko prościej. Na Stacji nie było \adnego  mózgu
elektronowego", a tylko zwykły automatyczny rozrząd, pozbawiony jakiejkolwiek ..pamięci".
,,Agonalny rytm oddechowy" powstawał wskutek przebicia małego kondensatorka; dawało ono
znać o sobie tylko wówczas, kiedy otwarta była klapa wyjściowa. Napięcie przeskakiwało wtedy z
jednego obwodu w drugi i na siatce  oka magicznego" powstawało ,,dudnienie". Tylko na
pierwszy rzut oka przypominało  agonalny oddech", gdy\ przyjrzawszy się lepiej, mo\na było bez trudu
dostrzec nienaturalne dr\enie seledynowych skrzydełek. Langner szedł ju\ ku przepaści, gdzie, jak sądził,
znajduje się Pirx - oświetlał sobie drogę reflektorem, a w miejscach nieprzejrzystych rakietami. Dwa ich
odpalenia zauwa\ył Pirx, gdy wracał do Stacji. Pirx z kolei po czterech czy pięciu minutach zaczął
przyzywać Langnera strzałami z rakietnicy - i na tym się ich przygoda skończyła. Z Challiersem i Savage'em
stało się inaczej. Savage te\ mo\e powiedział wychodzącemu Challiersowi:  Wróć szybko", tak jak to
powiedział Pirxowi Langner. A mo\e Challiers spieszył się, bo się zaczytał i wyszedł pózniej ni\ zwykle.
Dosyć, \e nie zamknął klapy. Potrzebne było, aby błąd aparatury mógł dać zgubne rezultaty - drugie jeszcze
przypadkowe skojarzenie czynników: coś musiało idącego po klisze zatrzymać w studzience tak długo, aby
antena radaru wznosząca się o kilka stopni przy ka\dym następnym obrocie odnalazła wreszcie aluminiową
tykę nad przepaścią. Co zatrzymało Challiersa? Nie wiadomo. Awaria reflektora prawie na pewno nie: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire