[ Pobierz całość w formacie PDF ]
raz: kto to? Jakowyś Brahe. Czy wióisz srebrny pal w czarnym polu i pióra pawie? Jest
i nazwisko: Eryk Brahe. Czy to nie był ten Eryk Brahe, którego stracono? Naturalnie,
sprawa dobrze znana. Ale to nie może być ten. To chłopię zmarło chłopięciem, wszystko
jedno kiedy. Czy ty tego nie wióisz?)
Gdy goście byli i wołano Eryka, panna Matylda zapewniała zawsze, że wprost wie-
rzyć się nie chce, do jakiego stopnia jest on podobny do starej hrabiny Brahe, mojej
babki. Była ona, jak mówiono, baróo wielką damą. Nie znałem jej nigdy. Natomiast
znakomicie pamiętam matkę mego ojca, właściwą panią na Ulsgaaróie. Panią tą też za-
wsze pono pozostała, aczkolwiek wielce miała za złe mojej mamie, iż weszła w dom jako
żona łowczego. Od tego czasu stale udawała, że się usunęła zupełnie i służbę z każ-
dą drobnostką odsyłała do a a , chociaż w ważnych sprawach rozstrzygała spokojnie
rozkazując, a nikomu nie zdając sprawy. Ma a , jak sąóę, wcale nie chciała inaczej.
Tak wcale stworzona nie była do kierowania wielkim domem, brak jej było najzupełniej
poóiału rzeczy na podrzędne i ważne. Wszystko, o czym do niej mówiono, zawsze wyda-
wało się jej całością i zapominała przy tym o reszcie, która przecież także jeszcze istniała.
Nigdy nie skarżyła się na teściową. Bo też komu miałaby się skarżyć? Ojciec był synem
pełnym niezwykłego respektu, a óiadek nie miał głosu.
Pani Małgorzata Brigge zawsze, jak daleko sięgam pamięcią, była wysoką, nieprzy-
stępną staruszką. Nie mogę sobie w żaden sposób wyobrazić, aby nie miała być znacznie
starsza od szambelana. Pośrodku nas żyła swoim życiem, nie oglądając się na nikogo. Nie
byÅ‚a zdanÄ… na nikogo z nas i stale miaÅ‚a przy sobie, niby a e e a ew ¹, podstarzaÅ‚Ä…
hrabiankę Oxe, którą przywiązała do siebie bezgranicznie jakowymś dobroóiejstwem.
Musiał to być jedyny wyjątek, gdyż dobroóiejstwa zresztą nie leżały w jej charakterze.
Nie lubiła óieci, a zwierzęta trzeba było trzymać od niej daleko. Nie wiem, czy poza tym
kochała cośkolwiek. Opowiadano, że w baróo młodym wieku zaręczona była z pięknym
Feliksem Lichnowskim, który pózniej we Frankfurcie zginął tak okrutnie. I w istocie po
jej śmierci znalazł się portret księcia, który zwrócono, jeśli się nie mylę, roóinie.
Może (tak myślę sobie teraz) w tej samotni wiejskiej, w tym coraz większym z roku
na rok odosobnieniu na zamku Ulsgaard, może zaniedbała tam inne, świetne życie: swoje
własne. Nie można powieóieć, czy żałowała tego życia. Może pogaróała nim, dlatego,
w p el t roslina majÄ…ca drobne a silnie pachnÄ…ce kwiaty.
w ¹ a e e a e (Êî.) dama do towarzystwa.
rainer maria rilke Malte 39
że nie przyszło, że ominęło sposobność, że nie zostało przeżyte zręcznie i z talentem.
Wszystko to wzięła w siebie tak głęboko i nakryła łuskami licznymi, kruchymi, trochę
metalicznie świecącymi łuskami, a zawsze najwyższa łuska miała pozór nowości i chło-
du. Niekiedy wprawóie zdraóała się jednak pewną naiwną niecierpliwością, że się na
nią nie dość zwraca uwagi: za moich czasów bywało, że zachłysnęła się nagle przy stole
w jakiś wyrazny a skomplikowany sposób, który zapewnił jej współczucie wszystkich i na
jedną przynajmniej chwilę czynił z niej zjawisko tak sensacyjne i ciekawe, jakim chciała
być naprawdę. Przypuszczam jednak, iż ojciec mój był jedyną osobą na serio biorącą te
nazbyt częste przypadki. Przyglądał się jej, uprzejmie pochylony naprzód, i widać było,
jak w myślach ofiarowywał jej niejako swoją własną, zdrową tchawicę i do jej dyspozycji
składał bez zastrzeżeń. Szambelan oczywiście także przestawał jeść; połknąwszy niewielki
łyk wina, powstrzymywał się od wszelakiej opinii.
U stołu raz jeden zdanie swoje podtrzymał wobec swojej małżonki. Było to dawno;
lecz anegdotę wciąż jeszcze kolportowano złośliwie, a potajemnie: wszęóie prawie był
ktoś, kto jeszcze jej nie słyszał. Mówiono, że szambelanowa w pewnym okresie czasu
zdolna była unosić się baróo z powodu plam od wina, powstałych przez niezręczność na
bieliznie stołowej, że plama taka, która by się zdarzyła przy jakiejkolwiek okazji, bywała
jej okiem dostrzeżona i z najostrzejszą naganą niejako zdemaskowana.
To zdarzyło się też podobno kiedyś, gdy było kilkoro i to znamienitych gości. Kilka
niewinnych plamek, przez nią wyolbrzymionych, stało się przedmiotem jej drwiących
oskarżeń, a choć się óiadek wysilał, by ją upomnieć znakami i dowcipnymi uwagami, ona,
opowiadano, uparcie obstawała przy swoich wyrzutach, które zresztą potem urwać musiała
w połowie zdania. Stało się bowiem coś zgoła niebywałego i najzupełniej niepojętego.
Szambelan kazał sobie podać czerwone wino, które przed chwilą nalewano i oto zabrał
się sam z całą uwagą do napełniania swego kieliszka. Tylko że óiwnym sposobem nie
przestawał lać, mimo że kielich dawno był pełen, lecz wśród wzrastającej ciszy dalej lał
wolno i ostrożnie aż a a , która nigdy wytrzymać nie mogła, roześmiała się i tym
sposobem całą sprawę skierowała na właściwe tory. Teraz bowiem wszyscy śmiali się także,
a szambelan podniósł oczy i podał butelkę służącemu.
Pózniej inne óiwactwo zawładnęło moją babką. Nie mogła znieść, kiedy ktoś w domu
chorował. Pewnego razu, gdy kucharka skaleczyła się, a babka ujrzała ją z owiniętą ręką,
jęław ² twieróić, że jodoformw ³ czuje w caÅ‚ym domu i nie sposób byÅ‚o jej wytÅ‚umaczyć, że
kobiety tej nie można dlatego wydalać. Nie chciała, aby jej przypominano chorowanie.
Skoro ktoś na tyle był niebaczny, że przed nią wyjawił jakieś drobne niedomaganie, było
to dla niej po prostu osobistą urazą, której długo zapomnieć mu nie mogła.
Onej jesieni, kiedy zmarła a a , szambelanowa zamknęła się szczelnie z hrabianką
Zofią w swoich pokojach i zupełnie przestała z nami obcować. Nie przyjmowała nawet
swego syna. Co prawda umieranie to przyszło baróo nie w porę. Pokoje były zimne, piece
kopciły, a myszy wtargnęły do domu; nigóie nie było się pewnym przed nimi. Ale nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]