[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Obawiam siê, ¿e ma pan blêdne informacje, sir. Nie mam za-
miaru poSlubiæ Carla. Ani teraz, ani w przyszloSci. Slyszal pan nie-
prawdziwe pogloski, sir. Nie wygl¹da pan na czlowieka daj¹cego wiarê
plotkom odparla Marilyn z wypiekami na twarzy.
Sebastian spojrzal na dziewczynê i nie mial w¹tpliwoSci, ¿e po-
wiedziala prawdê.
I jeszcze jedno, panie Rivera dodala, wymawiaj¹c jego na-
zwisko, jakby to byla nazwa choroby je¿eli kogokolwiek poSlubiê,
to wyl¹cznie z miloSci. Nie zgodzê siê na mal¿eñstwo z rozs¹dku.
Rozumie pan? Czlowiek, którego poSlubiê, musi byæ prawdziwym
mê¿czyzn¹ i kochaæ mnie równie mocno, jak ja jego. Tu Marilyn
oblala siê rumieñcem. Dobry Bo¿e! Czy naprawdê wyrzekla te slowa
na glos? Nieodrodna córka swego ojca, mówila to, co czula. USmiech-
nêla siê. Pani Quince bylaby ni¹ zachwycona.
Marilyn spiêla konia. Odjechala, zostawiaj¹c zdumionego Seba-
stiana.
Przygl¹dal siê jej z uSmiechem. Ognista dziewczyna! Mo¿e da
sobie radê w tej piekielnej krainie.
Nagle Sebastian dostrzegl na jej drodze zwisaj¹ce pn¹cze wino-
roSli. Marilyn, nie zdaj¹c sobie sprawy z niebezpieczeñstwa, zmie-
rzala do niego galopem. Sebastian wbil ostrogi w boki ogiera i po-
gnal naprzód. Zrównal siê z koniem Marilyn, chwycil j¹ i w ostatniej
chwili Sci¹gn¹l z siodla.
Marilyn znalazla siê w bardzo niezrêcznej sytuacji. Mogla siê
wyrwaæ Sebastianowi i upaSæ na ziemiê, lub pozwoliæ mu, aby j¹
przyci¹gn¹l do siebie, w taki sposób, ¿eby jej twarz znalazla siê tu¿
obok jego twarzy. Sebastian spogl¹dal na ni¹ ciekaw, jak¹ podejmie
decyzjê. Skinêla lekko glow¹ i Sebastian przygarn¹l j¹ do siebie.
Jego oczy Smialy siê do Marilyn. Ona tak¿e siê uSmiechnêla.
Sebastian poczul bliskoSæ dziewczyny i jego wesoloSæ przygasla.
Wdychal zapach jej wlosów. Jaskrawe sloñce sprawialo, ¿e zlote wlosy
lSnily niczym aureola. Przygarn¹l j¹ bli¿ej i zachwycil siê jej jasn¹ cer¹
i szczupl¹ kibici¹. Poczul przy udzie cieplo jej ciala. Zajrzal glêboko
w oczy Marilyn i spostrzegl tañcz¹ce w nich zlociste blyski. Na jej
69
gladkie policzki wyplyn¹l ró¿owy rumieniec. Sebastian pochylil glowê
i dojrzal pulsuj¹c¹ têtnicê na jej szyi. Zdal sobie sprawê, ¿e j¹ caluje. J¹,
tê zlotowlos¹ boginiê, a ona oddaje mu pocalunek, w sposób, o jaki nie
podejrzewal amerykañskiej dziewczyny. Glêboko, gor¹co, namiêtnie!
Usta Sebastiana byly cieple, czule, bezwzglêdne. Marilyn poczu-
la, ¿e odpowiada mu z równ¹ ¿arliwoSci¹. Nigdy dotychczas nie do-
znawala podobnych uczuæ. Pragnêla, by ten cudowny ogieñ trwal.
Sebastian odsun¹l siê pierwszy. Przepraszal j¹ zawstydzony. Jego
twarz byla nieprzenikniona. Marilyn poczula wielkie zaklopotanie.
Nie rozumiala. Czy¿by Sebastian nie czul tak wielkiej rozkoszy jak
ona? Jeszcze raz spojrzala w jego oczy, ale nic z nich nie wyczytala.
Zarumienila siê zawstydzona. Najwidoczniej Sebastian przywykl
do calowania kobiet; pocalunek niewiele dla niego znaczyl! Skoro
utrzymywal kochankê w swojej rezydencji w Manaus, o czym szep-
n¹l jej Jamie, z pewnoSci¹ nie potrzebowal Marilyn! Wstyd sprawil,
¿e stala siê k¹Sliwa.
Proszê mnie wypuSciæ! wysyczala jadowicie.
Teraz zdumiony byl Sebastian.
Kobiety! pomySlal z niesmakiem. Wszystkie s¹ takie same!
W jednej chwili wydaje ci siê, ¿e rozumiesz, czego pragn¹, a w na-
stêpnej zachowuj¹ siê zupelnie inaczej.
Móglby przysi¹c, ¿e jego pocalunek sprawil jej przyjemnoSæ. Te-
raz decyzja nale¿y do niej.
Marilyn wsiadla na swego konia i ruszyla w stronê plantacji. Do-
tarla na podwórze, zeSliznêla siê z siodla i popêdzila do domu. Pani
Quince i Anna patrzyly na ni¹ ze zdumieniem.
PowSci¹gliwoSæ nigdy nie nale¿ala do cnót starszej pani.
Co ci siê stalo, dziecko? zawolala donoSnie.
Marilyn patrzyla prosto przed siebie i milczala z nieprzeniknio-
nym wyrazem twarzy.
Do pokoju wszedl Sebastian. Spojrzal na kobiety. Natychmiast
zaatakowala go gospodyni.
Co pan jej zrobil? Co pan zrobil tej piêknej dziewczynie? Nie
widzi pan, ¿e to dama? Dlaczego jest taka zdenerwowana? Niech mi
pan powie, wielki potworze! krzyczala. Co pan zrobil?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]