[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gałęzi zamigotała błyskawica, z sykiem i trzaskiem sunąca po konarach. Błękitna poświata
otoczyła dłoń Amy. Małpa zeskoczyła na ziemię, ukryła głowę w niskich zaroślach i zamarła w
bezruchu. Elliot musiał użyć siły, by zaciągnąć ją do obozu.
Munro pierwszy wpadł na polanę. Kahega usiłował zebrać rozsypany ekwipunek, lecz
ciągłe drgania ziemi uniemożliwiały mu jakiekolwiek działanie. Jeden z namiotów zaczął
płonąć. Poczuli ostry swąd rozgrzanego plastiku. Piorun rozdarł srebrzystą antenę; w
powietrzu wirowały kawałki metalu.
--W nogi! -- krzyknÄ…Å‚ Munro. -- Uciekamy!
--Ndio mzee! -- wrzasnął Kahega chwytając plecak. Rozejrzał się wkoło w poszukiwaniu
pozostałych uczestników wyprawy. Z chmury popiołu wynurzył się Peter niosący Amy.
Mężczyzna miał zranione kolano i lekko kulał. Małpa zeskoczyła mu z ramion.
--Uciekamy! -- powtórzył Munro.
Karen zaniosła się głośnym kaszlem. Piorun osmalił jej lewą część ciała i poparzył skórę
dłoni, choć nie mogła sobie przypomnieć, kiedy to się stało. Wskazała na nos i gardło.
--Pali... boli... -- wycharczała.
--Gaz! -- krzyknął Munro. Chwycił kobietę w ramiona i na wpół niosąc, na wpół ciągnąc,
ruszył w kierunku wzgórza.
--Musimy wejść jak najwyżej!
Godzinę pózniej znalezli się ponad kotliną. Ruiny spowijała gęsta zasłona dymu i popiołu.
Drzewa porastające zbocza wulkanu stanęły w ogniu. Niewidoczny jeszcze potok lawy
rozpoczął wędrówkę w dół stoku. W zaroślach rozległy się bolesne krzyki szarych goryli,
szukających schronienia przed deszczem rozpalonych odłamków. Pas roślinności otaczający
miasto stawał się coraz węższy, aż w końcu zniknął pod ciemną chmurą pyłu.
Zaginione miasto Zinj zostało pogrzebane.
Karen zrozumiała nagle, że nie odzyska diamentów.
6. Kraina cieni
Nie mieli wody, pożywienia ani wystarczająco dużo amunicji. Zmęczeni, w podartych i
popalonych ubraniach przedzierali się przez zarośla. Nie rozmawiali. Z tępym uporem szli
naprzód. Elliot wspominał pózniej, że był to  marsz przez krainę cieni".
Wokół ciągnęła się posępna, pozbawiona kolorów dżungla. Połyskujące niegdyś bielą piany
strumienie i wodospady zamieniły się w błotnistą breję, pokrytą szarym nalotem. Na ołowianym
niebie od czasu do czasu migotały czerwone płomienie wydobywające się z wnętrza krateru.
Gęsta zawiesina pyłu oraz sadzy drażniła gardła i zmuszała do ciągłego kaszlu.
Popiół osiadał wszędzie -- na plecakach, na pokrytych głębokimi bruzdami twarzach, na
włosach... Gryzł w oczy i wdzierał się w głąb nosa. Ludzie byli bezradni; nie pozostawało im nic
innego, niż wędrować dalej.
Karen miała własne powody do zmartwienia. Poniosła porażkę, która w ironiczny sposób
kończyła jej karierę. Znała opinię psychologów, ponieważ od dawna miała dostęp do archiwum
ERTS-u.
MAODZIECCZA BEZWZGLDNOZ (prawdopodobnie) / ZNIKOMA POTRZEBA
KONTAKTÓW MIDZYLUDZKICH (to nieprawda) / CH DOMINACJI (być może) /
POCZUCIE WY%7łSZOZCI INTELEKTUALNEJ (całkiem naturalne) / NIECZUAOZ (co to
mogło znaczyć?) / CH OSIGNICIA CELU, BEZ WZGLDU NA CEN (wada?)
Potem następowały wnioski. Odrzucanie autorytetów i tak dalej... oraz opinia końcowa:
OSOBA POWINNA BY ZCIZLE KONTROLOWANA W OSTATNIM ETAPIE DZIAAAC.
Nieprawda. Straciła diamenty z przyczyn całkowicie obiektywnych.
Kto mógł przypuszczać, że wulkan wybuchnie z siłą nie notowaną od dziesięcioleci? Kto
mógł ją obarczać winą za to, co się stało? W ciągu następnej ekspedycji udowodni...
Munro czuł się jak hazardzista, który przegrał, mimo że prawidłowo obstawił wszystkie
zakłady. Podjął właściwą decyzję, zrezygnował z udziału w wyprawie konsorcjum i poparł
działania ERTS-u, lecz wracał z pustymi rękami. No, może nie całkiem pustymi... Klepnął się po
kieszeni wypełnionej diamentami.
Elliot utracił wszystkie zdjęcia, filmy i taśmy z nagraniami oraz szkielet szarego goryla.
Nawet notatki i wyniki pomiarów gdzieś przepadły. Nie miał nic, czym mógłby udowodnić
odkrycie nowego gatunku małpy, a bez dowodów nie powinien nawet zaczynać dyskusji z
innymi naukowcami... Umknęła szansa na nieśmiertelność. W czasie wędrówki przez mroczną
dżunglę miał wrażenie, że świat przyrody oszalał: zaduszone trującymi oparami ptaki spadały z
trzepotem na ziemię, mimo wczesnej pory wśród drzew wirowały stada nietoperzy, z dala
dobiegały ryki i pomruki zwierząt. W południe na ścieżce pojawił lampart z tlącym się futrem.
Gdzieś daleko rozległo się alarmujące trąbienie słoni.
Ludzkie widma błąkały się wśród ponurego, obsypanego sadzą krajobrazu,
przypominającego biblijny wizerunek piekła: wieczysty ogień, ciemność i jęki umęczonych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire