[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Leovigilda ogarnął niepokój. Przypomniał sobie zasłyszane w dzieciństwie opowieści o
miejscach, gdzie rządziły istoty odmienne od ludzi. Powiadano, \e czasami na wzgórzach i w
dolinach tajemnicze światła lub muzyka wabiły niebacznych wędrowców. Trafiali na uczty
karłowatych niziołków, a gdy ruszali dalej, okazywało się, \e tymczasem minęło dwadzieścia
Strona 50
Maddox Roberts John - Conan mistrz
lub więcej lat.
 Czy\byś próbował mnie zaczarować?  dłoń Leovigilda powędrowała do miecza.
Poturbowany, nie był w najlepszej formie do walki, jednak nie \ywił wątpliwości, \e zdoła
pokonać niziołka. Człowieczek zaśmiał się. Przypominało to odgłos dwóch trących kamieni.
 Największe spóznienie w podró\y powoduje śmierć, prawda? Wy, ludzie, \yjecie
zadziwiająco krótko  niziołek przemawiał jak ktoś, kto nigdy nie odczuł brzemienia
mijajÄ…cego czasu.
 Muszę odnalezć mojego jucznego konia  powiedział zniecierpliwiony Leovigild. 
To twoja dolina. Byłbym wdzięczny, gdybyś dopomógł mi wytropić wierzchowca, jednak
jeśli nie zamierzasz mi pomóc, przynajmniej nie przeszkadzaj mi dłu\ej  pokonując ból
mięśni zaczął odchodzić.
 Nie śpiesz się tak, młodzieńcze.
Odwróciwszy się, Leovigild zobaczył, \e pokraczny karzeł schodzi z głazu. Na stojąco
sięgał młodzieńcowi zaledwie do pasa, jednak\e był co najmniej dwakroć od niego tę\szy, a
długie ramiona niziołka pokrywały krzepkie węzlaste mięśnie. Leovigild stracił pewność, \e
zdołałby pokonać tego człowieczka.
 Chodzmy poszukać twojego wierzchowca. Bądz pewien, \e nie prze\yje długo w tej
dolinie.
Karzeł zarzucił sobie na ramię sękatą dębową maczugę wielkości ludzkiej nogi. Niziołek
posługiwał się nią z taką łatwością, jakby była wierzbową witką. Ruszył sprę\yście, bez trudu
dotrzymując kroku młodzieńcowi.
 Z jakiego jesteś ludu?  zapytał Leovigild.  Nigdy nie spotkałem nikogo podobnego,
chocia\ mieszkasz w pobli\u moich stron.
 Nie jestem człowiekiem. Jestem Niblungiem. Moja rasa zamieszkała na Północy
znacznie wcześniej ni\ krótko \yjący ludzie o długich nogach. Natykacie się na nas z rzadka,
poniewa\ taka jest nasza wola. Dolina ta wygląda wystarczająco zniechęcająco, by ludzie
rzadko się w nią zapuszczali. Tych, których nie zra\a jej wygląd, nękają niezwykłe sny.
Opuszczają ją więc szybko, prześladowani przez niepokój, którego nie potrafią sobie
wytłumaczyć.
 Sam doświadczyłem tego  odparł Leovigild kiwając głową.  Pojechałem tędy tylko
dlatego, \e nie mogłem bezpiecznie przedostać się przez ziemie nieprzyjaciół  wymknęło
się mu, nim zorientował się, \e powinien być ostro\niejszy i nie ujawniać, \e jest
wygnańcem.
 Mo\liwe, i\ my, mieszkańcy doliny, zdołamy ci pomóc  odpowiedział niziołek. 
Nazywam się Hugin. Trzymaj się mnie, młody Leovigildzie. W tej dolinie grozi ci wiele
rzeczy, które zrazu mogą wydać ci się nieszkodliwe.
 Z jedną miałem ju\ do czynienia  odparł Leovigild.
 Owszem. Skoro nie dostrzegłeś istoty tak wielkiej jak wą\ śnie\ny, jak poradzisz sobie
ze stworzeniami równie śmiercionośnymi, lecz o wiele mniejszymi?  Karzeł zatrzepotał
krzaczastymi, przypominajÄ…cymi mech brwiami.
 Jak taki stwór znalazł się tutaj?  spytał młodzieniec.  Według najstarszych
opowieści, te wę\e mieszkają w krainie wiecznych śniegów na najdalszej Pomocy.
Przełazili właśnie przez stertę zwalonych gałęzi, pamiątkę jakiej potę\nej nawałnicy sprzed
wielu lat.
 Ostatki tych stworzeń \yją w tamtych stronach  przyznał Hugin.  Kiedyś były
jednak o wiele liczniejsze i mieszkały równie\ tutaj. W dawnych wiekach, spowitych
mrokiem czasu, cały świat pokrywały nie kończące się śniegi i wielkie lodowce. Ziemią
władały wówczas wę\e śnie\ne oraz olbrzymie białe małpy. Potem lody razem z wielkimi
śnie\nymi bestiami cofnęły się na północ. Jednak czasem w którymś z tych stworzeń budzi
się pierwotny instynkt, nakazujący im wędrować na południe. Po pewnym czasie wracają na
północ, gdy\ nie mogą znieść upałów ani znalezć odpowiedniego po\ywienia. Wą\ zapewne
wkrótce ruszyłby tą samą drogą, jednak twój koń okazał się dla niego darem bogów. Teraz
będzie spał przez wiele dni.
Leovigildowi wydało się niewiarygodne, \e zaledwie o godzinę marszu od miejsca
spotkania ze śnie\ną bestią rozpościera się znajoma puszcza jego rodzinnych stron. Dolina
stanowiła przeniesiony w obce strony skrawek innych czasów i ziem.
Karzeł miał rację; nie wszystkie czyhające tu niebezpieczeństwa były tak okazałe jak
śnie\ny wą\. W pewnej chwili Hugin bez słowa wskazał kłębowisko \mij nie widzianego
nigdy wcześniej przez Leovigilda gatunku. Gniezdziły się, w zagłębieniu przy brzegu małego
strumyka. Gdyby nie ostrze\enie, młodzieniec wszedłby zapewne prosto między nie.
Od czasu do czasu dwaj wędrowcy natrafiali na ślady świadczące, \e wcią\ znajdują się na
Strona 51
Maddox Roberts John - Conan mistrz
tropie jucznego konia. W południe dotarli do kępy krzewów, z której dobiegało regularne
chrapanie. Okrą\yli ją powoli, a Leovigild nie mógł powstrzymać się od zajrzenia w krzaki, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire