[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To raczej ty zdziadziałeś - oświadczyła, nie pozwalając zbić się z pantałyku. - Kiedyś
radykalny pasowało idealnie.
Taj wzruszył ramionami i zapatrzył się w ciemną ulicę.
- Kiedyś miałem dwadzieścia lat.
- Starzejemy się, Starbuck? - Asher wyczuła napięcie i odruchowo starała sieje
złagodzić.
- Niewątpliwie - mruknął. - To zabawa dla młodych.
- Oczekujesz ju\ pierwszych siwych włosów? - Zaśmiała się i zapominając o
rozwadze, sięgnęła do jego policzka. Choć czym prędzej cofnęła dłoń, oczy Taja pociemniały.
- Ja... - w myślach szukała słów, które zatuszowałyby ów gest. - Nie miałeś problemów z
Bigelowem w półfinałach. Ile on mo\e mieć lat? Dwadzieścia cztery?
- Zagraliśmy siedem setów. - Ręka Taja opuściła kieszeń i powędrowała ku szyi
Asher. Zupełnie niewinnie gładził wierzchem dłoni jej gładką skórę.
- Tak jak lubisz najbardziej - pokiwała głową. Dostrzegł, \e nerwowo przełknęła ślinę,
choć jej spojrzenie pozostało spokojne i jasne.
- Wróć do mnie, Asher - szepnął. - Wróć...
Ile kosztowała go ta prośba, wiedział tylko on sam.
- Nie mogÄ™.
- Nie chcesz!
Z głębi ulicy dobiegł wysoki głos rozgorączkowanego Włocha, przerywany tubalnym
śmiechem innego. W klubie orkiestra katowała jakiś amerykański szlagier. Ponad nimi, z
okiennej skrzynki, kaskadą wylewało się kwitnące geranium. Asher czuła jego duszny, słodki
zapach. Wdychając go, przypomniała sobie słodycz miłości, którą mogłaby odzyskać, gdyby
tylko przekroczyła pewną granicę.
- Taj... - powiedziała niepewnie, sięgając do szyi, aby zdjąć z niej rękę mę\czyzny. -
Proszę o rozejm. Dla obopólnej korzyści - dodała, kiedy palce Taja po\ądliwie oplotły jej
dłoń. - Oboje przeszliśmy do finału, więc nie stwarzajmy teraz napięć.
- Chcesz odło\yć to na pózniej? - Podniósł jej rękę do ust i opuścił z wolna, patrząc na
nią uporczywie. - Dobrze, w takim razie wrócimy do tej rozmowy w Pary\u.
- Nie powiedziałam, \e...
- Załatwimy to teraz albo pózniej, ale załatwimy na pewno - uciął, uśmiechając się
władczo, podekscytowany nowym wyzwaniem i nadzieją zwycięstwa. - Prędzej czy pózniej
dojdziemy do porozumienia.
- Jesteś tak samo nieznośny jak przedtem.
- Owszem - przytaknął radośnie. - Dzięki temu wcią\ jestem na topie.
Asher nie potrafiła dłu\ej trwać w złości. Parsknęła śmiechem i rozluzniła dłoń,
wcześniej stawiającą opór.
- A zatem rozejm? - ponowiła pytanie. Zawahał się chwilę, gładząc wierzch jej dłoni.
- Zgoda, ale pod jednym warunkiem - zaznaczył. Wiedział, \e Asher natychmiast
zaprotestuje, dokończył więc pospiesznie: - Odpowiesz mi na jedno pytanie.
Asher na pró\no próbowała mu się wyrwać.
- Jakie pytanie? - spytała wreszcie, zła i zrezygnowana. - Czy byłaś szczęśliwa?
Znieruchomiała, podczas gdy nieskładne wspomnienia z przeszłości przemykały jej
przed oczami.
- Taj, nie masz prawa...
- Mylisz się, mam absolutne prawo. - Nie pozwolił jej dokończyć. - Lepiej mów, bo i
tak siÄ™ dowiem, Asher.
Popatrzyła na niego nienawistnie. Chciała zmierzyć się z nim w pojedynku woli, lecz
zorientowała się, \e jest na to za słaba.
- Nie - powiedziała sucho. - Nie byłam szczęśliwa. Zamiast spodziewanego triumfu,
sam poczuł się nieszczęśliwy. Puścił Asher i podszedł do krawę\nika.
- Zawołam taksówkę.
- Nie trzeba. Przejdę się. Chcę pospacerować. - Obróciła się napięcie i odeszła.
Taj patrzył za nią, gdy powoli rozpływała się w mroku, a\ wreszcie zniknęła mu z
oczu.
Ulice wcale nie były o tej porze puste. Miasto \yło w szalonym tempie. Skrzy\owania
roiły się od szybko mknących samochodów i taksówek. Ludzie mimo póznej pory wcią\ się
dokądś spieszyli, nocne bary tętniły muzyką. A jednak Taj miał wra\enie, \e słyszy echo
własnych kroków.
Ludzie przemierzali ulice i uliczki Rzymu od wieków. Mo\e to echo ich kroków
dudniło mu w głowie? Nigdy nie przywiązywał zbytniej wagi do tradycji ani do historii. Ta
druga interesowała go tylko wtedy, gdy chodziło o tenisa. Gonzales, Gibson, Perry - te
nazwiska znaczyły dla niego o wiele więcej ni\ Cezar, Cyceron czy Kaligula. Sam nieczęsto
powracał do własnej przeszłości, a co dopiero do przeszłości całej cywilizacji. Nale\ał do
ludzi, którzy \yją z dnia na dzień, a przynajmniej tak było, dopóki Asher ponownie nie
zjawiła się w jego \yciu.
Był ulicznym cwaniaczkiem. Sprytny chudzielec potrafił wybrnąć z ka\dego kłopotu.
Umiał przegadać ka\dego, a jak się nie udało, spuszczał przeciwnikowi lanie. Dorastał na
południu Chicago, gdzie \ycie nie było łatwe. Bardzo wcześnie poznał jego gorszą stronę.
Pierwsze piwo wypił, gdy był jeszcze w podstawówce. Przed dołączeniem do ulicznego
gangu uchroniła go wyłącznie niechęć do stadnego \ycia. Idea gangu czy wspólnoty w ogóle
do niego nie przemawiała. Nie miał ochoty przewodzić ani dawać sobą kierować. W gangu
czy nie, skończyłby marnie, gdyby nie wielka miłość, jaką darzył rodzinę.
Kochał matkę, cichą, lecz pełną determinacji kobietę, sprzątającą nocami biurowce.
Siostra, młodsza o cztery lata, była jego dumą. Z własnej woli przejął odpowiedzialność nad
nią zastępując jej ojca. Ojca, którego wspomnienie szybko zatarto się w dziecięcej pamięci.
Taj zawsze uwa\ał siebie za głowę rodziny, ze wszystkimi przywilejami i obowiązkami, jakie
się z tą pozycją wiązały. Nikt się temu nie sprzeciwiał. Dla rodziny uczył się i starał nie
zadzierać z prawem, co nie zawsze mu wychodziło. Ze względu na dwie kobiety swojego
\ycia przysiągł sobie, \e dojdzie do czegoś w \yciu, choć był za mały, aby zrozumieć
doniosłość tego kroku. Marzył, \e nadejdzie dzień, gdy kupi im ładny dom w porządnej
dzielnicy i dzwignie umęczoną matkę z kolan. Nie wiedział, jak tego dokona, ale nie wątpił,
\e tak się stanie. Odpowiedzią okazała się niewielka piłeczka i tenisowa rakieta. Ada Starbuck
na dziesiąte urodziny podarowała synowi tanią rakietę tenisową z nylonowym naciągiem.
Chciała choć raz dać chłopcu coś innego ni\ skarpety czy bieliznę. Rakieta, tania i kiepska,
była wyrazem nadziei. Ada widziała, jak synowie sąsiadek, jeden po drugim, lądują w
więzieniach i poprawczakach. Wiedziała, \e Taj jest inny. Miał naturę samotnika i liczyła, \e
[ Pobierz całość w formacie PDF ]