[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyruszyć przed świtem, czyli niedawno.
Pan Kalinowski skrzywił się, ujrzawszy stos gałęzi, jakie pozostały po kilku
wyrąbanych drzewkach i nakazał ruszać tropem, spodziewając się, że konno łatwo dogonią
tabor, który nie mógł poruszać się szybciej jak kilka wiorst na godzinę.
I rzeczywiście, wkrótce zobaczyli tylne wozy taboru na drodze wiodącej do Złotnik,
może o wiorstę od tego majątku.
- Uważać, co będę robił - uprzedził pan Michał surowo. - A broń mieć stale w
pogotowiu. Gdyby doszło do strzelania, najpierw strzelajcie w górę, nie po nich.
W taborze szybko zauważono uzbrojonych ludzi za wozami, karawana zwolniła i
zatrzymała się, a mężczyzni zeskakiwali z wozów i skupiali się na jej końcu, przygotowując
się do obrony swoich kobiet, dzieci i dobytku.
Pan Michał podjechał stępa i wycelował strzelbę w młodego Cygana imieniem Joss.
- Powiedz wszystkim, żeby zostali na miejscu, jeśli nie chcecie kłopotów - ostrzegł.
Joss rzucił jakieś słowo ku swoim. Cofnęli się, ale nie przestraszył ich widok broni i
nie zamierzali się poddać. Jak jeden sięgnęli po siekiery na wozach i do cholew skórzanych
butów, by wyjąć stamtąd noże o długich ostrzach. Były to składane noże o szerokich i
ostrych głowniach, o których powszechnie wiedziano, że służą nie tylko do oprawiania
zwierząt. Takimi narzędziami Cyganie bronili się przed obcymi, także przed policją. Były
jednak niezbyt grozne dla uzbrojonych w strzelby. Stali więc Cyganie kupą przy swoich
wozach i czekali na rozwój wydarzeń.
Kalinowski kazał swoim towarzyszom nie spuszczać mężczyzn z muszek, a sam
zbliżył się do najbliższego wozu, odkrytego, bez płóciennej budy, ledwie zarzuconego
kołdrami, garnkami i podobnym sprzętem przydatnym w obozowym życiu. Były tu także
brzozowe kołki, świeżo wyciosane.
Pan Michał podjechał, schylił się w siodle i wyciągnął rękę, by zrzucić parę kołków
na drogę, po czym chwycił garść siana.
- Zwieże - powiedział. - Zatem moje.
Włożył strzelbę pod pachę, wyjął zapałki i podpalił wiecheć.
- Uprzedzałem, że nie wolno wam brać niczego ze sobą z moich pól - powiedział,
machając płonącym wiechciem.
Zanim zaprotestowali, rzucił wiecheć na wóz, a dubeltówkę podniósł do oka.
Krzyczeli, machali ramionami. Skoczyli do przodu, ale nie na niego, tylko aby
wyprzęgać konia i ratować dobytek, ponieważ suche siano zajęło się łatwo i zapłonęło.
Pan Michał pozwolił im na ratowanie zwierzęcia, ale nie opuścił broni.
- Wzięliście moją łaskę za słabość - powiedział dobitnie, postępując do przodu. -
Pomyliliście się.
Dwaj jego towarzysze ruszyli za nim z wycelowanymi strzelbami. Cyganie sięgnęli
do noży, stalowe ostrza zamigotały.
- Nie radzę próbować - zauważył Kalinowski groznie. - To nie jest strzelba na kaczki.
Chodzę z nią na łosie i niejeden wieniec mam w domu.
Patrzyli po sobie, zastanawiali się, jak powinni postąpić. Było ich sześciu, a mieli
przeciw sobie trzech mężczyzn z dubeltówkami, z których każdy mógł strzelić dwa razy.
Kobiety, które tymczasem nadbiegły z hałasem i okrzykami, rzucały przekleństwa i
wygrażały pięściami.
Pan Michał podjechał do drugiego wozu.
- Zapłaćcie - zażądał. - Bo i ten spalę.
Byli w rozpaczy. Nie mieli pieniędzy, wiedzieli, że wraz z sianem spali się ich
skromny dobytek, a i same wozy, na których go przewożono.
- No! - rzucił pan Michał. - Nie ma między wami żadnego, co wie jak należy
postąpić?
Stary Szamał nadchodził, kuśtykając. Pozostali czekali, aż podejdzie i powie, co
powinni zrobić. Stanął pomiędzy nimi, przez chwilę rozmawiali. On pytał, odpowiadali, nie
spuszczając wzroku z wycelowanych luf a dłoni z wyciągniętych noży.
Krótka, gwałtowna rozmowa skończyła się dobitnym okrzykiem starego. Szamał
podszedł ku panu Michałowi, zdjął kapelusz. Krótkim poleceniem kazał stanąć obok także
Jossowi. Młody Cygan wysłuchał słów, jakie stary skierował do Kalinowskiego, po czym je
przetłumaczył.
- Zawiniliśmy, wielmożny panie. Dziadek Szamał mówi, że wszystko zle
zrozumieliśmy.
Dał wyrazny znak stojącym za plecami, a wszyscy pozostali mężczyzni, choć z
widocznym ociąganiem, na chwilę odkryli głowy.
- Dziadek przeprasza - oznajmił Joss. - Za nas wszystkich przeprasza. Pomyśleliśmy:
niemądry wielmożny pan. Pomyliliśmy się.
- Bardzo się pomyliliście - przytaknął Kalinowski. - Tylko ja jeden rozporządzam
tym, co moje. Mogę z tym postąpić, jak zechcę. Podarować albo spalić. Czy to rozumiecie?
Jeśli prosicie, może dostaniecie. Bo moja wola decyduje.
Młody Cygan przytaknął.
- yle uczyniliśmy - powtórzył.
Odwrócił się do swoich i kazał im wywalić z wozów siano i brzozowe paliki. Zrobili
to, choć z ociąganiem i ponurymi minami.
- Dobrze - ocenił pan Kalinowski i pouczył: - Nie masz swojego, naucz się prosić.
Stary Szamał zagadał szybko, a Joss przetłumaczył jego słowa.
- Dziadek dziękuje wielmożnemu panu. Każdemu powie, jak należy postępować,
gdyby kiedy jeszcze droga zawiodła nas w te strony.
Pan Michał opuścił broń, jego towarzysze poszli za tym przykładem.
- Przy waszych ogniskach możecie mówić, co chcecie - oświadczył. - %7łe w
Kalinówce jest dobry pan albo zły. Ale nie będziecie mówić, że jest głupi i łatwy do
oszukania. Teraz się stąd zabierajcie.
- A siano? - zapytał Joss.
- Zabierzcie - skinął Kalinowski łaskawie, a wszyscy rzucili się, by znowu ładować
wozy.
Gdy odjeżdżali, na drodze zostały tylko resztki wozu, te które się nie spaliły i nie
nadawały się do wykorzystania. Kupka popiołu, którą wkrótce wiatr rozwiał po polach.
- Nie pojmuję cię, Michale - oznajmiła tego wieczora starsza pani. - Robisz
oczywiście jak chcesz. Ale nie rozumiem twojego sposobu rozumowania.
Pan Michał spojrzał na matkę smutnym wzrokiem.
- To z powodu Stasia... - przyznał się. - Znił mi się ostatniej nocy. A jak zobaczyłem
tych tutaj, przypomniałem sobie, jak kiedyś Staś przyniósł książkę o dzikich Indianach
amerykańskich i z jakim żarem przekonywał mnie, że to ludzie honoru i własnych wartości.
Pomyślałem, że Cyganie to jakby nasi Indianie, którym czasem winniśmy okazać
wielkoduszność, nie tylko siłę i pogardę.
Przerwał nagle i dopiero po chwili dokończył:
- Może i Staś, daj to Boże, trafi na kogoś życzliwego w świecie...
Pani Katarzyna zaszlochała, zerwała się z fotela i szybko opuściła salon.
- Daj Bóg, abyś się nie mylił - rzuciła przez ramię.
***
Rocznica od dnia, gdy Stasia Kalinowskiego zabrali z domu żandarmi, minęła bez
śladu. Pamiętała o niej tylko pani Katarzyna, która spytała ze smutkiem:
- Czy na pewno zrobiliśmy wszystko, aby ocalić to niewinne dziecko?
- Mam taką nadzieję - odpowiedział pan Michał. - Co na pozostaje? Zacisnąć zęby i
czekać.
%7ładen list, prośba czy petycja, skierowana do władz sądowych i do samego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]