[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Międzynarodowy gang złodziei, mający w każdym mieście swoich agentów? Roy
potrząsnął głową, nie starając się ukryć zniecierpliwienia. Nie spotkałem jeszcze nikogo,
kto martwiłby się takimi bzdurami jak ty.
Gdyby ktoś je ukradł, musielibyśmy wracać do domu pieszo pięć albo sześć mil,
może nawet więcej.
Chryste, Colin, nikt nawet nie wie, że te rowery tu leżą. Nikt ich nawet nie zauważy, nie
mówiąc o kradzieży.
No dobra, a jak wrócimy i nie znajdziemy ich w tych ciemnościach?
Przez twarz Roya przebiegł grymas, nadając jej demoniczny, jakiś nieludzki wyraz. A
może to tylko gra światła i cienia? pomyślał Colin.
Znam to miejsce powiedział niecierpliwie. Często tu bywam. Wierz mi. Ruszysz się
wreszcie? Stracimy film.
Odwrócił się i odszedł.
Colin wahał się do chwili, w której uświadomił sobie, że jeśli nie porzuci roweru, to Roy
porzuci jego. Nie chciał zostać sam w środku tego pustkowia. Położył rower na boku i zgasił
lampkÄ™.
Ze wszystkich stron otoczyła go ciemność. Nagle dobiegł go dzwięk tysiąca dziwacznych
pieśni: nieustanne rechotanie ropuch. Czy tylko ropuch? Może czegoś znacznie bardziej
niebezpiecznego. Wiele dziwnych głosów przyłączyło się do tego chrapliwego chóru.
Colina zalała fala strachu, jak żółć wypływająca z rozerwanego jelita. Mięśnie krtani
naprężyły się. Miał trudności z przełykaniem. Gdyby Roy zawołał go, nie byłby w stanie
odpowiedzieć. Pomimo chłodnej bryzy poczuł pot spływający po plecach.
Nie jesteś już dzieckiem mówił sobie. Nie zachowuj się jak dziecko.
Pragnął za wszelką cenę schylić się i znów zapalić lampkę przy rowerze, ale nie chciał,
by Roy odkrył, że boi się ciemności. Chciał być taki jak Roy, a Roy nie bał się niczego.
Na szczęście Colin nie stracił całkowicie zdolności widzenia. Zwiatło przy rowerze nie
było zbyt silne, więc oczy chłopca szybko przywykły do świata pogrążonego w ciemności.
Pofałdowany teren zalewała mleczna księżycowa poświata. Widział przed sobą Roya,
wspinającego się szybko na najbliższy wzgórek.
Colin próbował ruszyć się z miejsca nie mógł. Każda jego noga zdawała się ważyć
tysiąc funtów.
Coś zasyczało.
Colin przechylił głowę. Nasłuchiwał.
Znów ten syk. Bliżej. Głośniej.
Coś wędrowało z szelestem przez trawę u jego stóp i Colin cofnął się. Mogła to być tylko
nieszkodliwa ropucha, ale sprawiła, że wreszcie zdecydował się ruszyć z miejsca.
Dogonił Roya i kilka minut pózniej dotarli do wzniesienia górującego nad Fairmont.
Zeszli w dół i zatrzymali się w połowie zbocza, po czym usiedli w ciemności obok siebie.
Widoczne w dole samochody zwrócone były na zachód. Przed nimi znajdował się ekran, a
dalej biegła główna trasa do Santa Leona.
Na ogromnym ekranie widać było kobietę i mężczyznę, idących o zachodzie słońca po
plaży. Na wzgórze nie docierał żaden dzwięk, ale dzięki zbliżeniom Colin wiedział, że
aktorzy rozmawiają ze sobą. %7łałował, że nie potrafi czytać z ruchu warg.
Zaczynam podejrzewać, że to głupi pomysł wlec się tu taki kawał, żeby obejrzeć film,
którego nawet nie możemy usłyszeć powiedział po chwili.
Nie musisz nic słyszeć.
To jak będziemy śledzić akcję?
Ludzie, którzy przyjeżdżają do Fairmont, nie potrzebują akcji. Chcą tylko zobaczyć
cycki i dupÄ™.
Colin gapił się na Roya.
O czym ty mówisz?
Fairmont jest dobrze położone. Nie ma w pobliżu żadnych domów. Z szosy też nie
widać ekranu. Dlatego mogą wyświetlać łagodne porno.
Co mogą wyświetlać? spytał Colin.
Aagodne porno. Nie rozumiesz?
Nie.
Musisz się jeszcze dużo nauczyć, drogi przyjacielu. Na szczęście masz dobrego
nauczyciela. Mnie mianowicie. To pornografia. Zwińskie filmy.
Chcesz powiedzieć, że będziemy oglądać ludzi, którzy... robią to?
Roy uśmiechnął się. Jego oczy i zęby odbijały blask księżyca.
Tak, gdyby to było ostre porno wyjaśnił. Ale to tylko łagodna odmiana.
Och powiedział Colin. Nie miał zielonego pojęcia, o czym Roy mówi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]