[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śmiertelny. Odziana była w jedwabną suknię barwy kości słoniowej, równie gładką
jak jej skóra, na szyi miała trzykrotnie owinięty naszyjnik z pereł, włosy
koloru masy perłowej przycięte na lata dwudzieste ze schodzącym ku policzkowi
zwężającym się skrzydłem mewy i ogromne żółte zrenice rozświetlone przez natu-
ralny cień podkrążonych oczu. Wszystko w niej pozo-stawało w jawnej sprzeczności
z plotką o tym, iż jej umysł staje się beznadziejnie pusty w wyniku nieuleczal-
nej erozji pamięci. Osłupiały i całkiem wobec niej bez-radny, zapanowałem nad
falą ognia napływającą mi do twarzy i pozdrowiłem ją w milczeniu, oddając
wersalski ukłon. Uśmiechnęła się jak królowa i złapała mnie za rękę.
Uzmysłowiłem sobie, że i ta chwila jest swoistą okazją podsuwaną mi przez los,
więc chwyciłem się jej i nie pozwoliłem uciec, ażeby wyrwać zadrę, doskwie-
rającą mi, od kiedy pamiętam. Lata marzyłem o tej chwili, powiedziałem jej. Nie
zrozumiała chyba. Coś takiego! Krzyknęła. A ty kim jesteś? Nigdy się nie do-
wiedziałem, czy rzeczywiście zapomniała, czy była to jej ostatnia zemsta.
Ostateczna pewność co do mej śmiertelności zasko-
czyła mnie za to tuż przed pięćdziesiątką, przy podobnej
102
okazji, w jedną z karnawałowych nocy, gdy tańczyłem apaszowskie tango z
fenomenalną kobietą, której twarzy nigdy nie zobaczyłem, bardziej korpulentną
ode mnie, bo mogła ważyć ze czterdzieści funtów i wyższa była o jakieś dwie
piędzi, a jednak pozwalała się prowadzić jak piórko. Tańczyliśmy wtuleni w
siebie, czułem, jak krew tętni w jej żyłach, i było mi tak, jakbym przysy-piał z
przyjemności słuchania jej pracowitego dyszenia, wdychania jej woni amoniaku i
wpatrywania siÄ™ w jej cycki astronomki, kiedy nagle po raz pierwszy targnÄ…Å‚ mnÄ…
i niemal cisnął o ziemię wstrząs śmierci. Tak jakby wyszeptano mi do ucha
brutalną wróżbę: Cokolwiek zrobisz, w tym roku albo za sto lat, i tak będziesz
mar-twy na zawsze. Kobieta odsunęła się ode mnie przestra-szona: Co panu jest?
Nic, odparłem, próbując złapać się za serce:
- Przez panią drżę.
Od tamtego czasu zacząłem odmierzać życie nie la-
tami, ale dekadami. Pięćdziesiątka była decydująca, bo
nabrałem świadomości, że niemal wszyscy są młodsi
ode mnie. Lata po sześćdziesiątce były najintensywniej-
sze z powodu podejrzenia, że nie mam już czasu na
jakąkolwiek pomyłkę. Siódmy krzyżyk był pełen bojazni
ze względu na duże prawdopodobieństwo, iż będzie
ostatni. Atoli kiedy obudziłem się żywy pierwszego ran-
ka mych dziewięćdziesięciu lat w szczęśliwym łóżku
Delgadiny, przeszyła mnie nader sympatyczna myśl, że
życie może nie jest czymś, co przemija jak wzburzona
rzeka Heraklita, lecz jedyną okazją, by odwrócić się na
103
ruszcie i smażyć na drugim boku przez następne dzie-więćdziesiąt lat.
I do płaczu stałem się skłonny. Jakiekolwiek uczucie ocierające się o czułość
natychmiast chwytało mnie za gardło i często nie byłem w stanie nad tym
zapanować, więc nawet zacząłem przemyśliwać, czy nie zrezyg-nować z samotniczej
rozkoszy czuwania nad snem Delgadiny, nie tyle z powodu niepewności co do mojej
śmierci, ile ze względu na ból, jaki odczuwałem, kiedy wyobrażałem ją sobie już
beze mnie przez resztę jej życia. W jeden z tych niepewnych dni trafiłem przez
roztargnienie na przezacną ulicę Notariuszy i poruszy-ło mnie, że odnalazłem tam
jedynie nędzne resztki starego hotelu na godziny, w którym tuż przed swoimi
dwunastymi urodzinami siłą zostałem wprowadzony w arkana sztuki miłosnej.
Budynek był kiedyś rezyden-cją dawnych armatorów, okazałą jak mało która w mie-
ście, z kolumnami obłożonymi alabastrem i zdobnymi fryzami, otaczającymi patio
pod kopułą ze szkła w sied-miu kolorach, roztaczającą blask szklarni. Na parte-
rze, do którego prowadził gotycki portal, mieściły się kolonialne kancelarie
notarialne, gdzie przez całe życie fantastycznych mrzonek pracował, wzbogacił
się i zruj-nował mój ojciec. Historyczne rody z wolna opusz-czały górne piętra,
które w końcu zostały zajęte przez legion nieszczęsnych mewek, krążących do
bladego świtu po schodach, w górę i w dół, z klientami złapa-nymi na tanią
przynętę w kantynach pobliskiego portu rzecznego.
104
Gdy miałem lat dwanaście i chodziłem jeszcze w krót-
kich spodenkach i w bucikach od szkolnego mundurka,
trudno mi było nie ulec pokusie wywiedzenia się, co się
dzieje na górnych piętrach, podczas gdy ojciec zajęty
był kolejnym ze swych niekończących się zebrań, i tak
natrafiłem na niebiańskie widowisko. Kobiety, które do
świtu kupczyły swym ciałem, zaczynały wstawać już od
jedenastej rano, kiedy kanikuła szklanej kopuły stawała
się nie do zniesienia, i zmuszone były prowadzić swe
życie domowe, krążąc nago po całym domu, a przy
okazji na cały głos zwierzając się ze swych nocnych
przypadków. Struchlałem. Jedyne, co mi wpadło do
głowy, to salwować się ucieczką tą samą drogą, jaką tu
dotarłem, ale nie zdążyłem się nawet odwrócić, kiedy
jedna z owych nagusek o ciele masywnym i pachnÄ…cym
leśnym mydłem objęła mnie od tyłu i uniósłszy, prze-
taszczyła ku swej dziupli z kartonu, w uścisku tak moc-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]