[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poruczniku Wilsonie i jego maszynie zaginął wszelki ślad!
13 września 1965 r. sierżant policji Eugene Bertrand natknął się na drodze objazdowej w Exeter w stanie
New Hampshire w USA tuż przed godziną pierwszą w nocy na zdenerwowaną kobietę przy kierownicy jej
samochodu. Kobieta nie chciała jechać dalej twierdząc, że olbrzymi, czerwonawo płonący latający
przedmiot podążał za nią ponad 10 mil aż do objazdu nr 101, po czym zniknął w lesie.
Policjant, człowiek starszy i rzeczowy, sądził, że kobieta zmyśla co nieco, kiedy usłyszał przez radio w
swoim wozie taki sam meldunek od innego patrolu. Jego kolega Gene Toland z kwatery głównej polecił mu
natychmiast wracać do centrali, gdzie pewien młody człowiek opowiedział tę samą historię, którą sierżant
słyszał już od kobiety. Także ten świadek uciekł do przydrożnego rowu przed czerwonawo żarzącym
przedmiotem.
Policjanci udali się na patrol niechętnie, święcie przekonani, że cała ta bzdura znajdzie rozsądne
wyjaśnienie. Przez dwie godziny przeszukiwali okolicę, wreszcie postanowili wracać. Przejeżdżali właśnie
obok łąki, gdy sześć pasących się tam koni nagle popędziło dziko przed siebie. Prawie jednocześnie cała
okolica zajaśniała jaskrawo czerwonym światłem. Tam! Niech pan patrzy, tam! krzyknął młody
policjant. Istotnie nad drzewami unosił się ogniście czerwony obiekt, który powoli i bezgłośnie zmierzał w
kierunku obserwatorów. Bertrand zawiadomił telefonicznie swego kolegę Tolanda, że właśnie widzi na
własne oczy tę przeklętą rzecz. Teraz również farma leżąca na skraju drogi i okoliczne wzgórza spowiły się
ostrą czerwoną poświatą. Drugi wóz policyjny z sierżantem Dave Huntem zatrzymał się z piskiem opon
obok stojących mężczyzn.
Do diabła wyjąkał Dave. Słyszałem, jak ty i Toland przekrzykiwaliście się w radiu. Myślałem, że
dostaliście bzika... Ale to tutaj!
W przeprowadzonych pózniej badaniach tego zagadkowego wydarzenia uczestniczyło 58 kompetentnych
naocznych świadków, wśród nich meteorolodzy i członkowie straży nadbrzeżnej, czyli ludzie, których jako
trzezwych obserwatorów trudno byłoby posądzić o to, że nie są w stanie odróżnić balonu
meteorologicznego od helikoptera, a spadającego satelity od samolotowych świateł pozycyjnych.
Sprawozdanie zawiera rzeczowe dane, ale nie tłumaczy samego zjawiska.
5 maja 1967 r. wójt z Marliens na Złotym Wybrzeżu, niejaki Malliotte, odkrył na oddalonym o 623 metry
od drogi polu koniczyny dziwną dziurę i znalazł głębokie na 30 centymetrów ślady jakiegoś koła o średnicy
pięciu metrów. Od koła prowadziły we wszystkie strony bruzdy o głębokości dziesięciu centymetrów.
Robiło to wrażenie, jakby w ziemi odcisnęła się ciężka krata metalowa. Tam, gdzie kończyły się bruzdy
znajdowały się dziury głębokie na 35 cm, być może wciśnięte w ziemię przez stopy" metalowej kraty.
Szczególnie dziwny był drobny, fioletowobiały pył, zalegający w bruzdach i dziurach. Miejsce to
zbadaliśmy w Marliens osobiście i z całą pewnością śladów tych nie mogły pozostawić duchy!
O czym świadczą te informacje? Jest pożałowania godne, w jaki sposób wielu ludzi i stowarzyszenia
okultystyczne wykorzystujÄ… rzekome obserwacje. ZaciemniajÄ… przez to tylko rzeczywisty obraz i
przeszkadzają zajmować się potwierdzonymi zjawiskami UFO poważnym uczonym, którzy w tej sytuacji
obawiają się wystawienia siebie na pośmiewisko.
W audycji drugiego programu telewizji niemieckiej (ZDF) z 6 listopada 1967 r. poświęconej tematowi
Inwazja z Kosmosu?" pilot Lufthansy opowiedział o wydarzeniu, którego był naocznym świadkiem wraz z
czterema innymi członkami załogi. Otóż 15 lutego 1967 r. około 10-15 minut przed lądowaniem w San
Francisco ujrzeli w pobliżu swej maszyny obiekt o średnicy mniej więcej dziesięciu metrów, który jaskrawo
świecąc leciał przez jakiś czas obok nich. Przekazali swą obserwację do Uniwersytetu Colorado, a tamtejsi
specjaliści z braku lepszego wyjaśnienia wysunęli przypuszczenie, że obiekt był opadającym kawałkiem
jakiejś rakiety. Pilot powiedział, że mając za sobą dwa miliony kilometrów w powietrzu nie wierzy
podobnie jak jego koledzy iż spadający kawałek metalu mógłby przez kwadrans utrzymywać się w
powietrzu i lecieć obok samolotu oraz że miałby takie rozmiary. Nie wierzy zaś w to wyjaśnienie tym
bardziej, że niezidentyfikowane ciało latające można było obserwować z ziemi przez trzy kwadranse.
Niemiecki pilot z całą pewnością nie robił wrażenia fantasty!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]