[ Pobierz całość w formacie PDF ]
największym trudem.
- Nie musisz od razu zacząć pisać. Na razie opracuj szkic.
Wystarczy, \e zainteresujesz projektem jakiegoÅ› wydawcÄ™.
- Wymyśliłaś to wcześniej, prawda? - zapytał z odcieniem podziwu. -
Jeszcze za\ądasz procentów jako mój agent.
- Jasne, nie jestem głupia!
Prawie się roześmiał i przez moment myślała, \e rozpaliła w nim
iskrę, ale potem jego twarz znów zamieniła się w maskę bez wyrazu.
- Kelly, to szaleństwo. Jestem chory...
- Zapomnij o tym - powiedziała zdecydowanie. - Patrzysz na to z
niewłaściwej strony.
- Myślisz? - Obserwował ją uwa\nie, jakby licząc, \e znajdzie klucz
otwierajÄ…cy wszystkie drzwi.
- Na razie pomyśl o pierwszym kroku. Kiedy go zrobisz, będziemy
się martwić, co dalej. I tak krok po kroku.
Czekała w napięciu na jego decyzję, a on walczył, \eby zachować
jasność umysłu, który znów pogrą\ał się w niebycie. Pierwszy krok...
pierwszy krok...
- Moje notatki - powiedział w końcu. - Muszę je przerzucić... I
taśmy... Muszę odświe\yć pamięć.
- Dobrze, gdzie one sÄ…?
- W moim mieszkaniu. Muszę się tam dostać.
- Załatwimy to jutro.
Zaledwie świtało, kiedy ju\ dzwoniła po taksówkę. Ale kiedy szli do
frontowych drzwi mieszkania Jake'a, Kelly się zawahała i
przystanęła.
- Mo\e powinnam poczekać na zewnątrz?
- Dlaczego? - zapytał zaskoczony.
- Nie pozwoliłeś mi zabrać stąd twoich rzeczy. Wysłałeś Olimpię.
- Olimpia nigdy tu nie była. Załatwił to dla mnie pracownik socjalny
ze szpitala. Nie chciałem, byś zobaczyła to mieszkanie. Zrozumiała,
kiedy otworzył drzwi. Nie było to mieszkanie, tylko bezosobowa
klatka. Pokój wypoczynkowy, sypialnia wszystko pozbawione
charakteru, nieodzwierciedlające upodobań właściciela. Trzymał
Kelly z dala od tego miejsca, poniewa\ wyra\ało prawdę o tym, jak
puste stało się bez niej jego \ycie.
Obserwował ją z uwagą, pytając spojrzeniem, czy rozumiała,
uśmiechnęła się i ścisnęła jego dłoń. Kiedy zaczął wertować rzeczy,
Kelly przeszła do sypialni.
Ta była jeszcze bardziej bezbarwna. Proste łó\ko, szafa, biurko.
śadnych bibelotów, zdjęć, pamiątek.
Nie potrafiła tego znieść ani chwili dłu\ej. Zaczęła otwierać
szuflady, szukając choćby jednego osobistego drobiazgu.
Wreszcie znalazła.
Wszystko było w dolnej szufladzie, poczynając od ich zdjęć
ślubnych. Kelly zmarszczyła brwi na widok Jake'a na fotografii.
Gdzie się podział ten pewny siebie młody mę\czyzna z jej
wspomnień? A uczucie, z jakim patrzył na swoją narzeczoną?
Dlaczego wtedy tego nie dostrzegła?
Często sam robił jej zdjęcia. Jedno było szczególnie udane - młoda
dziewczyna śmiała się na nim promiennie, poniewa\ mę\czyzna,
którego kochała, poświęcał jej całą swoją uwagę. Jake powiększył tę
fotografię, oprawił w ramki i... trzymał ukrytą w szufladzie komody.
Teraz wiedziała wszystko. Szuflada kryła jeszcze dwie tajemnice
Jake'a. Kelly znalazła w niej parę zrobionych na drutach dziecięcych
bucików, z których jeden był większy od drugiego, oraz
niebieskiego, futrzanego słonia z naderwaną trąbą - tego samego,
którym kiedyś uderzyła Jake'a w głowę. Azy przesłoniły jej oczy na
myśl, \e tak niewiele wiedziała o człowieku, z którym prze\yła
osiem lat.
Przypomniała sobie tę noc w parku, kiedy powiedział: To był na
pewno słoń o imieniu Dolph".
A zatem po stracie dziecka Jake cierpiał równie mocno, jak ona.
Schyliła głowę i na futerko Dolpha pociekły jej łzy.
Poczuła obecność Jake'a. Usiadł obok niej na łó\ku i wziął ją w
ramiona.
- Nie płacz - powiedział łagodnie. - Mo\esz go dać swojemu dziecku.
- Nie o to chodzi - łkała. - To wszystko... Mieliśmy tak du\o i
wszystko straciliśmy.
Przytulił ją mocniej. Szlochała głośno w jego ramię. Teraz nadeszła
jego kolej, \eby ją pocieszać.
- Nie wiem, co mogę ci powiedzieć - rzekł. - Nigdy nie byłem w tym
dobry. Chyba obydwoje nie potrafiliśmy chronić i docenić tego, co
ofiarował nam los. Byliśmy tacy młodzi... Ja byłem niedoświadczony
i taki niezdarny... Ty miałaś swoje egzaminy do zaliczenia, natomiast
mnie pochłaniała praca. Zrobiłem w końcu karierę, ale ona przestała
mi wystarczać. Kiedy zaszłaś w cią\ę, odczułem ulgę. Miałem
szansę przywiązać cię do siebie tak mocno, \ebyś nie mogła ju\ ode
mnie uciec. Niezbyt szlachetne zamiary, nieprawda\? Spójrz na mnie
- wziął zdjęcie ślubne - byłem głupim bufonem. A ty byłaś najlepszą
rzeczą, jaka mi się kiedykolwiek przydarzyła.
- Byłam najlepszą rzeczą? Kochałeś mnie?
- Nigdy w \yciu nie kochałem nikogo tak bardzo jak ciebie.
Pragnąłem jedynie wzajemności. Ale nigdy właściwie nie
uwierzyłem, \e ty te\ mnie pokochałaś.
- Ale\ Jake, ja cię uwielbiałam - odpowiedziała zaskoczona. -
Musiałeś o tym wiedzieć. Czciłam cię jak bohatera.
- O, tak - odpowiedział. - Wiem, \e czciłaś mnie jak bohatera, ale to
nie jest miłość. Byłem przera\ony. Czekałem, kiedy odkryjesz, \e
jestem normalnym, przeciętnym facetem. Liczyłem się z tym, \e
wtedy mnie rzucisz. W końcu to zrobiłaś. Có\, powinien się cieszyć,
\e prze\yliśmy razem osiem lat, to więcej, i\ mogłem oczekiwać. Z
początku była zbyt zaszokowana, by się odezwać.
- Ale... to nieprawda - wyjąkała w końcu. - To ja dreptałam zawsze w
twoim cieniu. Bałam się, \e jestem dla ciebie zbyt nudna, zbyt
pospolita... Tyle osiÄ…gnÄ…Å‚eÅ›...
- Tylko dlatego, \e podtrzymywałaś moją wiarę w siebie. Byłem
wygadany i dzięki temu łatwo znajdowałem pracę, ale równie łatwo
z niej rezygnowałem, bo dra\niłem ludzi swoją przemądrzałością i
tupetem. A potem spotkałem ciebie. Ty mnie naprawdę uwielbiałaś,
jak nikt inny. To ty spowodowałaś, \e zacząłem widzieć siebie
twoimi oczami. I uwierzyłem, \e naprawdę mogę zostać kimś. A
potem, kiedy się rozstaliśmy, znów spojrzałem na siebie własnymi
oczami. Zobaczyłem człowieka, który wziął wszystko, niczego w
zamian nie dając. To dlatego zgodziłem się na rozwód. Uwa\ałem,
\e masz święte prawo uwolnić się ode mnie. - Zaśmiał się szyderczo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]