[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie pozwolił nam jednak tknąć jej nawet palcem.
- Po mojemu, chciał ją dla siebie - mruknął jego towarzysz.
- Może i tak było, kto to wie? - Pierwszy wartownik wzruszył ramionami,
potrząsnął głową i umilkł. Conan czekał nieruchomo, chociaż wściekłość i rozpacz
sprawiały, że dzwoniło mu w uszach. Wreszcie strażnik w czapie odezwał się
ponownie: - Kiedy tu doszliśmy, chłopaki chcieli mieć z nią trochę uciechy. Nie
dziwota, ale piekielnica złapała za topór i rozwaliła im czerepy! - Znów
pokręcił głową - był to, jak do tej pory, jego najbardziej ożywiony gest - i
dalej podjął głupawe rozpamiętywanie: - Pewnie zarąbałaby jeszcze paru chłopa,
gdybyśmy nie mieli napiętych łuków.
- Mimo wszystko szkoda - mruknÄ…Å‚ drugi wartownik. - Po mojemu, Å‚adna
była.
- No, byłoby fajnie pofiglować z nią - przyznał pierwszy. - Ostre są te
dziewuchy z lasu. Jakby człowiek ściskał się z dzikim zwierzakiem. - Popatrzył
na rozciągnięte pod ciemniejącym niebem ciało. - Nawet teraz wygląda niczego
sobie... - Westchnął przeciągle. - Ale Dolfas kazał jej nie ruszać.
- Po mojemu, dalej chce jÄ… dla siebie.
- Co to za rozmowy na straży? - rozległ się surowy głos tuż zza pleców
strażników.
Obydwaj drgnęli i stanęli na baczność. We wnętrzu wieży rozpalono ogień.
W coraz wyrazniejszym blasku płomieni pojawiła się krępa sylwetka.
- Nic nie mówiliśmy, kapitanie! Trzymamy wartę, na rozkaz!
- Hm! - mruknął podejrzliwie zwalisty mężczyzna. - Widać coś w lesie?
Słyszeliście jakieś hałasy? - Powiódł spojrzeniem po linii drzew, nie
dostrzegajÄ…c zaczajonego pod nimi Cymmerianina.
- Nie, kapitanie, nie mamy nic do zameldowania!
- Panie kapitanie, czy ktoś nas zastąpi, żebyśmy mogli zjeść kolację?
- Za chwilę. Kocioł dopiero się grzeje. - Dolfas przeszedł pod pękniętym
hakiem wejścia. Minął wartowników i odwrócił się w ich stronę. - Nie musimy się
już spieszyć. Zabraliśmy wszystkie klejnoty i możemy ruszać z powrotem.
Pamiętajcie obydwaj, że karą za próbę kradzieży jest śmierć! Jeżeli znajdziecie
jeszcze jakieś klejnoty, macie je zdać. Dostaniecie za nie godziwą zapłatę.
- Tak jest, kapitanie! - potwierdzili zgodnie wartownicy.
- Macie o tym pamiętać!
Dowódca ruszył w stronę lasu, przelotnie rzucił okiem na leżące ciała.
Odpiął spodnie, żeby załatwić się w krzakach.
Toporek Conana z cichym świstem przeciął powietrze i trafił Dolfasa w
skroń. Kapitan stęknął i zaczął osuwać się nieprzytomny na ziemię. Cymmerianin
podtrzymał go ręką, jednak szelest liści zdradził upadek dowódcy. - Co się
stało?
- Nic panu nie jest, kapitanie?
Conan wynurzył się z zarośli. Początkowo wartownicy wzięli go za
wracającego dowódcę. Cymmerianin ugodził jednego z nich włócznią w gardło.
Mężczyzna zaczął charczeć i udławił się własną krwią. Drugi strażnik ruszył
naprzód z wystawioną przed siebie halabardą. Barbarzyńca rąbnął go toporkiem z
taką siłą, że kamienne ostrze przecięło futrzaną czapę i zmiażdżyło czaszkę.
Aotr runął na ziemię obok swojej broni, która szczęknęła o kamień.
- Dolfas, to ty?! - rozległo się wołanie z wnętrza wieży. - Wracaj do
kości, bo podzielimy twoją wygraną między siebie.
W wejściu zamajaczyła sylwetka człowieka i po chwili zniknęła.
Cymmerianin podniósł halabardę. Solidnie wykonana broń miała okute stalą
drzewce i długie, wąskie ostrze. Był to typowy cywilizacyjny wyrób. Cymmerianin
mógł z taką bronią zaczaić się przed wejściem i po kolei powalać opuszczających
wieżę morderców. Wiedział jednak, że wkrótce wpadliby na pomysł, by wspiąć się
na szczyt i odpędzić go zrzucanymi z góry kamieniami.
Stal można było jednak wykorzystać na wiele sposobów.
Cymmerianin powiódł dłonią po kruszącym się łukowatym nadprożu; z powodu
ciemności dotyk musiał zastąpić mu wzrok. Zwornik - długi, klinowaty blok,
zajmujący całą szerokość wejścia - znajdował się na wysokości jego piersi. Conan
uniósł halabardę i wbił jej szpic w wąską szczelinę nad kamieniem.
- Hej, kapitanie, jesteÅ› tam?
Cymmerianin naparł z całych sił na drzewce halabardy. Zwornik zaczął
wysuwać się z głuchym szuraniem. W wejściu pojawiła się kolejna niewyrazna
sylwetka. Nim mężczyzna pokonał wejście, blok wysunął się do reszty i runął
wprost na niego. Za nim posypały się kolejne głazy i fragmenty zaprawy. Mur nad
wejściem zaczął osiadać tam, gdzie rozległo się przeciągłe, basowe trzeszczenie.
Cymmerianin zabrał pośpiesznie broń i popędził z powrotem do lasu. Z
wnętrza wieży goniły go stłumione okrzyki, które po chwili zginęły w łoskocie
walącej się pod własnym ciężarem prastarej wieży.
Gdy księżyc w pierwszej kwadrze wzniósł się wyżej na niebo, oświetlił
widok jeszcze smętniejszy niż przedtem. W miejscu zburzonej, lecz wciąż
majestatycznej wieży znajdowała się przysypana kurzem sterta gruzu i połamanych
drzew. Panował całkowity bezruch. Jedynie spod zwału kamieni rozlegały się słabe
jęki. - Kapitanie!
Nad oficerem, którego ramię i noga uwięzły pod zgruchotanym pniem
drzewa, pojawił się mroczny cień.
- Kim jesteś? - zapytał ranny, unosząc z przyzwyczajenia dłoń do pustej
pochwy po sztylecie.
- Nie, pytanie brzmi, kim ty jesteś? - Muskularny, prawie nagi mężczyzna
przyklęknął obok przywalonego żołnierza.
- Mówisz po brytuńsku! Dlaczego się tak pomalowałeś, skoro nie jesteś
dzikusem?
- To ja pytam, a ty masz odpowiadać. - Mężczyzna pochylił się niżej. -
Dlaczego tu przybyliście? Kto was wysłał?
- Wysłał? Nikt. Po prostu szukaliśmy przygód, badaliśmy te okolice. Czy
któryś z moich towarzyszy przeżył?
- Dosyć kłamstw! - Lepki od krwi kamienny grot ucisnął gardło
bezbronnego Brytuńczyka. - Czego tu szukaliście?
- W porządku, przyznaję, szukaliśmy skarbów. - Kapitan zwrócił oczy w
stronę zwalonej wieży. - Wiesz, że pod tymi głazami jest mnóstwo klejnotów?
Prawdziwa fortuna w drogocennych kamieniach i biżuterii! Pomóż mi się uwolnić, a
zaprowadzÄ™ ciÄ™ do nich!
- Biżuterii, powiadasz? - Conan chwycił Dolfasa za rękę i podniósł ją
tak, by padł na nią blask księżyca. - Równie cennej jak to, co masz na ręku?
Na środkowym palcu oficera znajdował się złoty pierścień. Przekręcił się
tak, iż rozszerzona część znalazła się po wewnętrznej stronie dłoni. Na owalu
widniało wyryte godło - przedstawiające, o ile można było orzec w bladej
poświacie, gryfa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire