[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dotąd, że Szkot ma ramiona równie muskularne, jak nogi.
- Zdaje mi się, że jeszcze nigdy nie widziałam tak wielkiego mężczyzny - powiedziała
Constance.
Pierwszy raz się uśmiechnął i ku swemu zaskoczeniu Constance uświadomiła sobie
nagle, że gigant z gór jest nie tylko ogromny, lecz również przystojny.
- Dziękuję. Ale akcent mam gaelicki.
- SÅ‚ucham?
- Powiedziałaś, kobieto, że mam szkocki akcent. Może i mam, ale szkocka jest whisky, a
akcent gaelicki.
- Serdecznie przepraszam.
- A gdzie ty byłaś w młodości, kobieto?
- Gdzie? W Wirginii, sir.
- To znaczy, że naprawdę jesteś Constance Lloyd. - Skłonił się przed nią. - John Brown
do twoich usług, kobieto.
126
- Pan jest Johnem Brownem?
- A kogoś się spodziewała, dzikiego kozła?
- Proszę mi wybaczyć. - Wyciągnęła do niego rękę. - Miło mi pana poznać, sir.
- Mnie też miło, kobieto. Smith opowiedział mi o tobie.
- Czy on tu jest? Przyjechałam do niego.
Brown cofnął się i, ku zażenowaniu Constance, zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów,
bynajmniej tego nie ukrywając. Potem wolno uniósł dłoń do twarzy i mrużąc oczy,
pogłaskał się po skroni, na której się pojawiły pierwsze siwe włosy.
- Nic ci nie powiedział, prawda?
- Pan Smith? Brown skinął głową.
- Nie, panie Brown. Niestety, nic mi nie powiedział. Dlatego gdy zaczęły krążyć plotki, że
jest w tarapatach, postanowiłam go poszukać. Pomyślałam, że może będę w stanie mu
pomóc. Dlaczego pan tak na mnie patrzy?
- Jak, kobieto?
- Patrzy pan na mnie tak, jakbym stanowiła zagrożenie dla racji stanu.
- Właśnie o tym w tej chwili myślałem. - Nadal gładził włosy na skroniach. - Jesteś
zaręczona z innym mężczyzną, prawda?
- W zasadzie...
- A przedtem byłaś guwernantką, tak?
- Owszem, ale...
- I twój narzeczony, kobieto, pozwolił ci wyjechać samej i włóczyć się po Szkocji, żebyś
znalazła sobie innego?
- Nie! To wcale nie jest tak! - Splotła dłonie. - On nie wie, gdzie jestem.
- Twój mężczyzna?
- Nie mam mężczyzny, panie Brown. W każdym razie nie bardziej, niż pan ma kobietę.
Już w chwili, gdy to powiedziała, zorientowała się, że popełniła błąd. Oczy mu
podejrzanie zabłysły, na usta wystąpił niemiły uśmieszek.
- Nie to miałam na myśli, panie Brown, i pan świetnie o tym wie. - Zaczerpnęła tchu i
wbiła wzrok w góry, których sylwetki rysowały się w oddali. Przez chwilę przyglądała się
niskim chmurom napływającym nad szczyty, podziwiała soczystą zieleń, jaskrawy fiolet i
żółć jesiennych kwiatów. - Mój Boże, jak tu pięknie.
- A pięknie, pięknie.
Odwróciła się z powrotem do Browna. Już się nie uśmiechał.
- Proszę, niech mi pan powie. Czy pan wie, gdzie można znalezć pana Smitha?
- Nie.
- Nie?
- Powiedziałem wyraznie, kobieto. Nie.
- Czy to znaczy, że jechałam tak daleko na próżno? Wzruszył ramionami.
- Niekoniecznie. Chcesz się napić herbaty i zjeść placek? Uśmiechnęła się.
- Dziękuję, panie Brown, chętnie. Ale czy mogę najpierw o coś pana spytać?
- Możesz mnie pytać o wszystko, to pewne. Nie wiem, czy odpowiem, ale pytać możesz
o wszystko.
- Co robi pan Smith? I czy jest w niebezpieczeństwie?
127
- Nie powiem ci, kobieto, co robi. Nie mam do tego prawa. Ale byłabyś niemądra, gdybyś
sądziła, że nie jest w niebezpieczeństwie. Bardzo niemądra.
Przymknęła oczy.
- Dziękuję.
- Herbaty?
- PoproszÄ™.
Brown podał jej ramię, a drugą ręką wziął z ziemi jej torbę.
Herbatę podano jej w części rezydencji przeznaczonej dla służby. Po okresie kontaktów z
gośćmi Hastings House i Sandringham Constance z wielką ulgą znalazła się- znów po
drugiej stronie, wśród ludzi, którzy osądzali ją według tego, co widzą. Niestety, zobaczyli
w niej niezrównoważoną Amerykankę z Południa, która przejechała całą Wielką Brytanię,
by odnalezć mężczyznę, który znikł jak kamień w wodę, a w dodatku nie był jej
narzeczonym. Zważywszy jednak na fakty przedstawione jej przez Browna, i tak
zachowywali siÄ™ wobec niej bardzo sympatycznie.
Constance nie była w stanie rozszyfrować hierarchii służby, widziała tylko, że pan Brown
traktowany jest przez resztę z szacunkiem należnym starszemu klanu. Wprowadził ją do
kuchni i w wydzielonym kącie zaczął z namaszczeniem szykować dla niej posiłek, jakby
przygotowywał się do odprawiania eucharystii.
- Herbata dla królowej - szepnęła mu w pewnej chwili starsza kobieta w koronkowym
czepku.
Dopiero po wyjściu Browna służba zaczęła swobodnie rozmawiać. Constance z
upodobaniem przysłuchiwała się ich pogawędkom, prowadzonym z pięknym, śpiewnym
akcentem i ciepłem, tak charakterystycznym dla mieszkańców szkockich gór. Do niej
odzywano się niewiele, ale Constance zwróciła uwagę, że jeśli już ktoś to robił, to starał
się mówić wolniej i głośniej.
Mimo chłodnej kamiennej podłogi część kuchni przeznaczona do odpoczynku była
bardzo wygodna i przytulna.
- Szuka pani Smitha? - Pytanie zadała jej kobieta w koronkowym czepku. Constance
skinęła głową, a kobieta spojrzała na jej filiżankę. - To dobry człowiek, ten Smith.
- Tak - zaryzykowała Constance. - Czy był tu ostatnio?
Kobieta już miała odpowiedzieć, ale rozległo się głośne cmoknięcie, wydane przez
jednego z pomocników ogrodnika.
- Nie pamiętam - powiedziała, choć z jej tonu należało wnosić, że doskonale pamięta,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]