[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiają z nim. Nie jada mięsa zwierząt domowych ani dzikich, nie poluje też nigdy.
Ma wielką pasiekę, a w ulach ogromne, bardzo cięte pszczoły, żywi się też prze-
ważnie śmietaną i miodem. Jako niedzwiedz wędruje daleko. Widziałem go kie-
dyś siedzącego samotnie na szczycie Samotnej Skały, zapatrzonego w księżyc,
który zachodził za Góry Mgliste, i dosłyszałem, jak mruczał w języku niedzwiedzi:
Przyjdzie kiedyś dzień, że oni wyginą, a ja powrócę! Dlatego właśnie przypusz-
czam, że musiał ongi przybyć tutaj z gór.
Bilbo i krasnoludy za wiele teraz miały do myślenia, by dłużej wypytywać cza-
rodzieja. Czekała ich jeszcze daleka droga. Maszerowali to pod górę, to w dół do-
linami. Zrobiło się bardzo gorąco. Od czasu do czasu wypoczywali w cieniu drzew,
a Bilbo tak zgłodniał, że jadłby bodaj żołędzie, które jednak niestety jeszcze nie
dojrzały i nie pospadały na ziemię.
Było już dobrze po południu, gdy spostrzegli wśród traw całe łany kwiatów,
a że te same odmiany rosły razem, wyglądało to na dzieło ludzkiej ręki. Najwię-
cej spotykali koniczyny białej i czerwonej, a także rozkołysane kępy szelężnika
grzebieniastego i polne gozdziki pachnące miodem. W powietrzu roiło się, brzę-
czało i bzyczało. Pszczoły wszędzie uwijały się pracowicie. Ale jakie pszczoły! Bil-
bo w życiu podobnych nie widział.
Jakby mnie która ucięła myślał spuchłbym chyba tak, że byłbym dwa
87
razy taki, jak jestem!
Pszczoły te bowiem były większe od szerszeni, trutnie zaś znacznie grubsze niż
twój wielki palec, a żółte pasy na ich czarnych tułowiach błyszczały jak płomien-
ne złoto.
Zbliżamy się rzekł Gandalf. Jesteśmy już na granicy pszczelich pa-
stwisk Beorna.
Po chwili doszli do pierścienia wielkich, prastarych dębów, za którymi drogę za-
gradzał żywopłot z tarniny tak gęsty i wysoki, że ani dojrzeć coś przez niego, ani
przelezć nie było sposobu.
Lepiej poczekajcie tutaj rzekł czarodziej do krasnoludów a gdy za-
wołam, lub zagwiżdżę, idzcie za mną. Uważajcie, którędy idę, a poznacie drogę
ale idzcie co najwyżej parami i co najmniej pięć minut niech upłynie między
jedną parą a następną. Bombur jest taki gruby, że starczy za dwóch, toteż pój-
dzie sam i na ostatku. Panie Baggins, proszę ze mną. Gdzieś tu w pobliżu musi
być brama.
To rzekłszy Gandalf ruszył wzdłuż żywopłotu, a przerażony Bilbo trop w trop
za nim.
Wkrótce doszli do wysokiej i szerokiej drewnianej bramy, za którą zobaczy-
li ogród i całą grupę niskich drewnianych budynków, a wśród nich kilka krytych
strzechą i skleconych z grubych, nie ciosanych kloców zapewne stodoły, obo-
ry, stajnie i szopy oraz niski i długi dom mieszkalny. Wewnątrz ogrodzenia, po
południowej stronie żywopłotu stały w rzędach ule ze słomianymi dachami na
kształt dzwonów. Brzęczenie olbrzymich pszczół, kręcących się tam i sam wokół
uli, wypełniało powietrze.
Czarodziej i hobbit pchnęli ciężkie, skrzypiące wrota i poszli szeroką ścieżką
w stronę domu. Kilka koni, lśniących, doskonale utrzymanych, podbiegło przez
trawnik, przyjrzało im się uważnie inteligentnymi oczyma i galopem pomknęło ku
zabudowaniom.
Poszły mu oznajmić o pojawieniu się obcych w zagrodzie rzekł Gandalf.
Po chwili znalezli się na dziedzińcu z trzech stron objętym trzema skrzydłami
domu. Pośrodku leżał wielki pień dębowy, a przy nim mnóstwo obciosanych gałę-
zi. Tuż obok stał olbrzymi mężczyzna; miał bujną, czarną czuprynę i gęstą, długą,
czarną brodę, ramiona i łydki nagie, z węzłami potężnych mięśni wyraznie zary-
sowanymi pod skórą. Ubrany był w wełnianą bluzę sięgającą do kolan i wspierał
się na ogromnym toporze. Konie nozdrzami niemal dotykały jego ramienia.
Uff! Więc to ci dwaj? powiedział mężczyzna do koni. Nie wyglądają
groznie. Możecie odejść. Zaśmiał się głośnym, grzmiącym śmiechem, odłożył
topór i wyszedł na spotkanie gości.
88
Coście za jedni i czego tu chcecie? spytał ostro, zatrzymując się przed
nimi i górując ogromną postacią nad Gandalfem. Co do hobbita, to mógłby bez
trudu, nie schylając głowy, przemknąć między nogami Beorna i nawet nie mu-
snÄ…Å‚by go rÄ…bek jego brunatnej bluzy.
Jestem Gandalf rzekł czarodziej.
Nigdy tego imienia nie słyszałem mruknął mężczyzna. A kim jest ten
malec? spytał pochylając się nad hobbitem i marszcząc krzaczaste, czarne
brwi.
To jest pan Baggins, hobbit z bardzo szanownej rodziny i cieszÄ…cy siÄ™ jak
najlepszą reputacją odparł Gandalf. Bilbo ukłonił się. Nie mógł zdjąć kapelu-
sza, bo go nie miał, boleśnie też odczuwał brak guzików. Ja jestem czarodzie-
jem ciągnął Gandalf i słyszałem o tobie, chociaż moja sława do ciebie nie
doszła; ale może wiesz coś o moim bliskim krewniaku, Radagaście, który miesz-
ka niedaleko południowego brzegu Mrocznej Puszczy.
Owszem, tego znam. Niezły chłop jak na czarodzieja. Spotykałem go rzekł
Beorn. No, dobrze, wiem już teraz, kim jesteście, czy przynajmniej za kogo się
podajecie. A czego tu chcecie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]