[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie ma ich! Jezus, Maria! Zmierć, hańba, niedola, wszyscy diabli mnie biorą... zabiłabym się,
gdybym nie spodziewała się... nie spodziewała się, że te sny... te sny... kiedykolwiek... na
jawie... Ach, jak ja spodziewałam się... ach, jak ja od nich choć listu czekałam... ach, ach, jak
ja tęskniłam, wiele łez wylałam, wiele nocy przy łóżku swoim wyklęczałam do Boga modląc
się i za nich, i o nich... Jezus, Maria! co ja wycierpiałam... W łzach moich skąpać bym mogła
ich... obydwóch... gdyby z moich westchnień zrobił się wiatr, to by ich obydwóch jak aniołów
do samego nieba zaniósł...
I teraz także miotał nią wiatr westchnień, a gdy zza uszu, spod żółtej czapki z lodem, czar-
ne, mokre włosy dwoma strugami na piersi jej spadały, z oczu też jej na policzki woskowo-
żółte ciekły dwie powolne, mokre strugi łez.
 I ta... moje dziecko... ale inne, inne, inne... Słabe to, niepewne... kiedy nic nie robi męczy
się, że cudzy chleb je... kiedy pracuje... u ludzi w poniewierce i zdrowie traci... Jezus Maria!
gdzie jej do nich! jak ziemia do nieba, tak ona do nich... Zmierć, nieszczęście... żebyż choć za
mąż poszła! Ale czy to ona taka jak drugie?... Jednego zraziła... porzucił... tę frygę nawet
wolał. Drugi, Jezus, Maria... taki miły, poczciwy... żeni się tam gdzieś... ją porzucił... już tak i
zostanie się sama jedna na świecie... Ach, nieszczęśliwa ja matka... nieszczęśliwa... na co Bóg
kobietom dzieci daje?... Może ja umrę i jej z karku spadnę... Jezus, Maria! umrę i ich nie zo-
baczę! Ratujcie! zlitujcie się! już ja zdrowa! odziejcie mnie i na kolej odwiezcie! Jadwiga,
pieniędzy daj! słyszysz? Do Władka pojadę! bo mnie daleko już lepiej, lepiej... ja już zdro-
wa... spytajcie się sobie doktora... on sam powie, że ja zdrowa już i muszę jego zobaczyć...
choć raz jeszcze przed śmiercią... choć pocieszyć go troszkę i powiedzieć jemu, że ja nie wie-
rzę... w nic nie wierzę... cały świat kłamie... kalumnie, intrygi, zazdrość ludzka... on niewi-
nien... Do sędziów pójdę, przed sądem twarzą padnę i krzyczeć będę:  On niewinien!" I tam-
ten niewinien: zakochał się! lubek mój biedny, najmilszy, zakochał się w tej kupcównie...
pewno ona jak anioł śliczna... a ludzie mówią, że dla pieniędzy... Ale ja do niego pojadę, wy-
perswaduję, uproszę... on tego nie zrobi... Trzewiki mi dajcież? gdzież trzewiki? Spódnicę...
O której kolej odchodzi? Jadwiga! pieniędzy! słyszysz? Na kolej jadę... do Józia... Nie dasz
pieniędzy? Twoje, masz prawo... Wyżebrzę, u ludzi wyproszę, a pojadę... o żebraczym chle-
bie przeżyję, a do tego miasta dojadę... Jezus, Maria... jak mnie zle... słabo... nic nie słyszę...
czy ja umieram już?... Bez nich umrę? Nie chcę... nie chcę... bez nich nie chcę... Dajcie trze-
wiki i spódnicę... Raz tylko ich zobaczyć, choć raz jeszcze, Boże mój, choć raz jeszcze, Boże
mój, choć raz...
69
Nie umierała, ale końca jej mowy prawie zrozumieć nie było można, bo i wątek jej myśli
urywał się co chwilę i język bezwładnie lgnął do podniebienia, i krtań niemiała. Jadwiga, ci-
cha i wyprostowana, z flaszką w jednym ręku, a łyżką w drugim zbliżyła się i w usta jej wlała
nieco uspakajającego płynu. Szyszkowa nie widziała nic, bo zamknęły się mokre od łez jej
powieki, lekarstwo z trudem przełknęła, w piersi jej rozlegał się szmer, do kipienia zamknię-
tego wrzątku podobny. Felczerka odchodziła, Jadwiga wyliczyła jej w kuchni należną zapłatę
i wyszła za nią do sieni. Nie wiedziała sama, po co tam wychodzi: czy aby choć przez chwilę
przestać słyszeć rozlegający się od łóżka matki głos wielomówny i okrutny, czy aby ze sro-
giego okucia uwolnić rysy, które obcym oczom nie powinny były wypowiadać nic z tego, co
w niej się działo; czy aby przez jedną choćby chwilę pomyśleć o tym, co na samo dno jej du-
szy spłynęło łzą najmniejszą z pozoru, najwstydliwszą, najgłębiej ukrytą, a jednak najsłońszą
i najbardziej piekącą. Na środku ciemnawej sionki stojąc, gdy zamknęły się drzwi za odcho-
dzącą kobietą, pomyślała:
 Alboż mi co przyrzekał? Nic wcale! Obywatelska córka... ładna pewno, edukowana... za-
kochał się! cóż on temu winien? a ja..."
Wtem uczuła więcej, niż spostrzegła, że oprócz niej w ciemnawej sionce znajdował się
ktoÅ› jeszcze.
 Kto tu jest?  zapytała.
Z kąta wysunęła się wysoka, cienka postać kobieca w wielkiej chuście na głowie.
 To ja, Ruchla! Przyszłam dowiedzieć się, co tu słychać? jak pani ma się?
 yle, moja Ruchlo, bardzo zle!
Teraz spostrzegła, że %7łydówka płakała po cichu, ale tak silnie, aż się jej pod chustką trzę-
sły ramiona.
 Czegóż tak płaczesz, Ruchlo? Jakże Mendel?...
 yle... bardzo zle!
I nie wiedzieć jakim uczuciem pchnięta, do rąk jej się rzuciła, a potem łkając wpół ją ob-
jęła i w głowę, w policzki, w ramiona całowała. Jadwiga nie usuwała się wcale od tych uści-
sków i pocałunków nędzarki, owszem, tajała w nich jakby, wydobywała się z kamiennego
zakucia, aż wzajem ręce dokoła Ruchli zarzuciwszy gwałtownie zapłakała. Cóż? ona, siostra
katorżnika, z jednej strony, a przeniewiercy, z drugiej, córka nielubiana, kochanka opuszczo- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire