[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się nie przewrócić. Po ciągnącej się nieskończenie chwili w ciemnej szparze pojawiła się
twarz Ramowej. Pół twarzy. Reszta skrywała się w przedpokoju.
- Co się dzieje? - zapytała szeptem sąsiadka.
- Mama rodzi - odpowiedziała szeptem Hanka i klapnęła na pupę. Jej misja była
zakończona.
- O Jezusie! - krzyknęła piskliwym głosem Ramowa. - Chodz dziecko! Zadzwonimy
po doktora! - Ramowa chwyciła Hankę za rękę i wciągnęła do środka.
Pogotowie pojawiło się błyskawicznie. Hanka nie zdążyła nawet powiedzieć, że jest
córką pacjentki. Nie było czasu.
- Szybko, bierz ją, na dół, lecimy, rozwarcie. - Tyle zrozumiała Hanka z rozmowy
sanitariuszy. Sabina nie odezwała się do niej ani słowem. Leżała wyprężona. Wyglądała
trochę jakby wstrzymywała mocz. Hance zachciało się na ten widok śmiać.
Trzasnęły drzwi karetki. Błysnęło czerwone światło. Syrena wypłoszyła gołębie.
Ambulans ruszył i zniknął. Hanka wróciła do mieszkania. Zamknęła dokładnie drzwi. Tak jak
nauczyła ją matka.  Nie wiadomo, co łazi po osiedlu - mawiała Sabina.
Dziewczynka usiadła przy oknie w kuchni. Jak matka. Blok naprzeciwko
udekorowany był pierwszomajowymi flagami. Wisiały zdechłe. Wilgotne od wczorajszego
deszczu.
SABINA. Nie chcÄ™ ciÄ™
Sabina sądziła, że nie będzie się bać. Hanka urodziła się tak dawno temu. Tyle lat. Ból
powinien się w nich rozcieńczyć. Tymczasem wszystko powróciło, te wspomnienia, o których
się nie rozmawia. O zalanej krwią sali porodowej. O wrzeszczących położnych, pakujących w
Sabinę ręce niemalże do łokci. O doktorze skaczącym po jej brzuchu.
- Przyj, kobieto! - wrzeszczał. Zmierdział czosnkiem i wyciskał z niej dziecko niczym
pastę z zaschniętej tubki. Trzasnęła rozerwana skóra. - O cholera, trzeba będzie szyć aż do
tyłka!
Nie tylko to poszło przy Hance nie tak. Będąc w ciąży, Sabina cieszyła się. Czuła się
dobrze. Taka dowartościowana. Ważna. Odpowiadało jej wszechobecne zainteresowanie.
Komplementy. Ciepłe słowa. Zachwyt męża, który na wszystko się zgadzał. Uprzedzał jej
zachcianki.
Mijały miesiące. Sabina szykowała się na matkowanie. Chodzenie za cudem
zdobytym zachodnim wózkiem. W nim Hanka w żółtej sukience, śpi jak aniołek na chmurce.
Ona sama, Sabina, dumna, młoda samica, niewysoki obcasik. Włosy spięte w koczek.
Gustowne krótkie paznokcie. Również w sukience, skromnej, ale podkreślającej, że zaraz po
ciąży odzyskała figurę. Zamierzała przechadzać się w tę i z powrotem. Gawędzić z sąsiadami.
Kłaniać się starszym.  Co za śliczna dziewczynka! . Z uśmiechem.  Jak pani wypiękniała .
Dziękować za te słowa.
Hanka... Nie zamierzała nawet na moment zamknąć oczu w wózku. Jakby świeże
powietrze drażniło ją. Wrzaskun. Wiecznie na rękach, wiecznie uwieszona na szyi Sabiny.
Wiecznie rozdarta. Kolka. Wiecznie wymiotująca. Wszystkie ubrania Sabiny śmierdziały
rzygowinami. Albo rzadkimi kupami o barwie jajecznicy. Nawet włosy zaczęły jej cuchnąć.
Prawie nie spała. To nie tak miało być. Zamiast spacerować leniwym krokiem po
osiedlu, próbowała jakoś zadowolić córkę. Ta jednak nieodmiennie darła się jak poparzona.
W końcu Sabina się poddała. Niech wyje. W końcu się zamknie. Całymi dniami siedziała
przy stole, gapiąc się w blat. Nie mówiła nic. Nie chciało jej się. Nie jadła nic. Ani nie piła.
Też się jej nie chciało.
Czekając, aż zwolni się miejsce na fotelu porodowym, Sabina postanowiła, że
kolejnego dziecka nie urodzi. Nikt i nic jej do tego nie zmusi. Hanka Dwa nie wchodziła w
grę. Jak chcą, niech wezmą siłą, co ich, te ważniaki, doktory. Ona nie zamierzała palcem
kiwnąć. Niczego im nie ułatwi. A jak będzie w stanie, to utrudni. O, tak! Skoro może przeć,
może też nie przeć. A takiego! Ciało jednak chciało się pozbyć dziecka. Wyginało się i
napinało. Parło. Sabina z ledwością je powstrzymywała. Miała wrażenie, jakby była tu tylko
marionetką. Ktoś ciągnął za sznurki, a ona rodziła. W końcu na salę weszła pielęgniarka.
Miała srogą minę i solidny wąsik. Aomotała chodakami.
- Zabieramy się na porodową! - oznajmiła kobieta obojętnym tonem. - Wstajemy! -
rozkazała i stanęła w wyczekującej pozycji. Sabina dałaby głowę, że zniecierpliwiona
pielęgniarka przytupuje jak postaci w kreskówkach. Miała ochotę dać babie w pysk.
Wstała się z łóżka i niemalże na kolanach powlekła się na porodówkę. Na kolejnych
fotelach męczyły się jakieś obce kobiety. Jedna krzyczała, inna dyszała. Sabiny to nie ruszało.
Każda przechodzi przez to samo. Po cholerę się gapić? Aóżka na sali przypominały po prostu
rząd foteli fryzjerskich. Kobieta obok kobiety. Wszystkie przyszły tu po to samo.
Ledwo wtaszczyła się i jakoś położyła na  samolocie , zaczęły się skurcze parte.
Położna przyskoczyła do niej i zadarła do góry kusą koszulę, w którą odziano Sabinę przy
wejściu na oddział. Zadarła bez uprzedzenia. Jakby zaglądała pod pokrywkę garnka.
Dziabnęła gdzie trzeba palcami. Bez skrępowania.
- Nie prze, jeszcze nie ma pełnego rozwarcia! - warknęła i trzepnęła Sabinę w kolano,
a potem pomknęła do kolejnej pacjentki. Zdzira.
Nie prze! Nie prze! Aatwo powiedzieć. Sabina próbowała się powstrzymać. Liczyć
barany, kafelki, plamy na suficie. Ból. Ból to jest straszna rzecz. Wirowało jej w głowie. Ile to
jeszcze potrwa? Ile już trwa?
Do Sabiny podeszła stażystka. Młoda i delikatna, przypominała gejszę w białym
kimonie. Małe usta układały się w coś na kształt przepraszającego uśmiechu. Zbadała Sabinę,
zerkając ostrożnie między jej nogi.
- Proszę pani, już może pani przeć! - wyszeptała uprzejmie. Mało brakowało, a
ukłoniłaby się. Sabina się zirytowała. Poczuła kolejny skurcz.
- Kurwa, zabiję mojego męża! - wysyczała prosto do ucha młodej położnej, złapawszy
jÄ… za kitel.
- Proszę się uspokoić. - Dziewczyna była może wiotka, ale najwyrazniej dobrze
przygotowana. Położyła Sabinie rękę na czole i pchnęła rodzącą z powrotem na plecy. -
Pchamy, pani Sabino! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire