[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podeszwy jej czółenek.
Zajęła miejsce w fotelu pasażera, a Zane cisnął aktówkę na tylne siedzenie,
podszedł do grupki mężczyzn i zaczął z nimi rozmawiać płynnie po włosku. Po
chwili dołączył do nich kapitan Giardino. Miała nadzieję, że ten sympatyczny
człowiek pojedzie razem z nimi do rezydencji. Czułaby się przy nim pewniej.
Zresztą, gdzie indziej miałby się zatrzymać? Lotnisko było położone na
żyznej równinie, otoczonej łagodnymi zielonymi wzgórzami. Za białą wieżą kont-
rolną widniał srebrzystoszary gaj oliwny, a w oddali dostrzegła kępy kasztanów. Po
prawej stronie, mniej więcej w połowie zbocza wzgórza, stała wielka willa z
tarasem. Był to jedyny budynek w zasięgu wzroku.
Wszędzie panował senny spokój. Miodowozłociste promienie padały na nagie
ramiona dziewczyny, a wokoło grały cykady. Na chwilę opadło z niej napięcie.
Wystawiła twarz do słońca i przymknęła powieki.
Dopadło ją zmęczenie po nieprzespanej nocy. Już zapadała w drzemkę, gdy
nagle usłyszała nieopodal głos Zane'a.
Otworzyła oczy. Mężczyzna zbliżał się do samochodu, rozmawiając przez
komórkę.
S
R
- Sono qui in vacanza... Si... Quando?... Si, si, bene... Ciao, Paolo.
Zastanawiała się, czy Paolo to jego partner biznesowy? Tymczasem Zane
schował komórkę do kieszeni marynarki.
- Wybacz, że ci przeszkodziłem. Pierwszy raz dzisiaj widzę cię przynajmniej
trochę odprężoną.
- Po prostu napawałam się słońcem.
- Chyba zrobię to samo - oświadczył.
Zciągnął marynarkę i rzucił na tylne siedzenie, a potem zdjął krawat i włożył
do schowka. Rozpiął kilka górnych guzików koszuli, podwinął rękawy, ukazując
muskularne przedramiona i westchnÄ…Å‚ z zadowoleniem.
- Teraz czuję się naprawdę jak na urlopie. Jak twoje pierwsze wrażenia z
Toskanii?
- Musi być cudownie tu mieszkać.
- Lucia i Lorenzo też tak uważają i dlatego wolą przebywać tutaj - wskazał
willę w oddali - chociaż mają też duże domy we Florencji i w Rzymie. Wprawdzie
Lorenzo wywodzi się z rodu jednego z wielkich książąt toskańskich i posiada
olbrzymią fortunę, lecz jest niezwykle bezpośredni i oboje wolą zwyczajne proste
życie. Mają mnóstwo służby, ale Luzia zawsze sama gotuje, a jej la ribollita, jedna
z najsłynniejszych toskańskich zup, należy do najsmaczniejszych, jakie
kiedykolwiek jadłem.
Włączył silnik, a Gail się rozejrzała. Członkowie obsługi lotniska wrócili do
swoich zajęć, ale nigdzie nie dostrzegła pilota.
- Gdzie kapitan Giardino?
Zane uniósł brew.
- Dlaczego o niego pytasz?
- Ja... no... zastanawiałam się po prostu, gdzie się zatrzyma.
- W willi, jak zwykle.
Odetchnęła z ulgą. Jednak gdy Zane wrzucił bieg i ruszyli, zapytała:
S
R
- Nie zaczekamy na niego?
- Miałem na myśli tę willę - wyjaśnił, wskazując budynek na wzgórzu. - Carlo
jest dalekim krewnym Lucii.
- Ach, tak? - westchnęła rozczarowana.
Ochroniarz pomachał przyjaznie do Zane'a - który odpowiedział podobnym
gestem - i otworzył wysoką bramę w ogrodzeniu z siatki.
Wyjechali z lotniska i pomknęli wąską drogą, wijącą się dnem doliny.
Wszędzie wokoło panowały senna cisza i spokój, ale gdy nabrali prędkości, pęd
ciepłego powietrza owionął twarz dziewczyny i potargał jej włosy. Zerknęła
ukradkiem na Zane'a. W rozpiętej pod szyją koszuli i z niesfornym kosmykiem
spadającym na czoło nie przypominał teraz w niczym twardego, bezwzględnego
potentata. Był odprężony, beztroski i wyglądał niemal chłopięco. Na ten widok
poczuła tęskny skurcz serca.
Po mniej więcej kilometrze minęli niewielką malowniczą osadę i zaczęli
wjeżdżać na zadrzewione zbocze wzgórza. Okolica była urocza, lecz niepokój o
przyszłość nie pozwalał Gail napawać się pięknem krajobrazu.
Zane wyczuł jej nastrój.
- Co się stało?
- Nic.
- Przecież widzę, że od samego początku jesteś spięta - zauważył, a gdy
milczała, zapytał: - Dlaczego chciałaś zostać moją asystentką?
Gail wzdrygnęła się, zaskoczona.
- Po prostu... szukałam pracy - wyjąkała.
- Dziwię się, że firma Manton Group nie zaoferowała ci żadnej posady.
- Oni nie potrzebowali asystentki.
- A skąd się dowiedziałaś, że ja jej potrzebuję?
Przez chwilę myślała gorączkowo.
- W agencji zatrudnienia.
S
R
- Jej właścicielka, pani Rogers, powiedziała mi, że bardzo ci zależało na tej
pracy.
- O-owszem...
- Więc zapewne ucieszyłaś się, kiedy ją dostałaś?
- No... tak.
- Wobec tego czemu przez cały czas jesteś taka zdenerwowana?
Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, iż nie ma sensu temu zaprzeczać.
- Po prostu wciąż się zastanawiam, czy przyjmując tę posadę, nie popełniłam
błędu.
- Dlatego, że rozmowa kwalifikacyjna nie przebiegła w tak rutynowy
uprzejmy sposób, jak oczekiwałaś?
- Między innymi. Jednak rzecz głównie w tym, że wszystko potoczyło się tak
szybko, a ten nagły wyjazd ostatecznie wytrącił mnie z równowagi.
- No cóż, klamka zapadła i już za pózno na żale, więc proponuję, żebyś
spróbowała się trochę odprężyć.
Nie chciała wzbudzić w nim podejrzeń, toteż postanowiła zastosować się do
jego rady i odgrywać rolę zwykłej asystentki.
Wkrótce dotarli do pięknej bramy z kutego żelaza, umieszczonej w
zabytkowym starym murze. Jej wrota stały otworem.
Kręty podjazd wiódł pomiędzy tarasowymi ogrodami, które wraz z
rozmaitymi gatunkami drzew i krzaków oraz gęstwą obsypanych kwiatami pnączy,
spływających po murach, tworzyły istną feerię barw. Minęli ostatni zakręt, wjechali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]