[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kosztowało ją jeszcze trochę potu i wysiłku. Chwilę pózniej Schmidt siedział na
miejscu kierowcy, wychylony połową ciała na zewnątrz. Choć wyraznie było widać,
że pęknięcie czaszki nie zostało spowodowane przez zderzenie z drzewem,
prawdopodobnie przez jakiś czas nikt go tu nie znajdzie z wyjątkiem hien, które
czaiły się w korycie wyschniętego strumienia. Kiedy już się nim zajmą, nikt nie będzie
miał wątpliwości, co było przyczyną śmierci Guntera Schmidta. Czy jak się on
naprawdę nazywał. I skąd przyjechał. Wróciła pieszo do chaty w nadziei, ze marsz
złagodzi ból w koła-nie. Kiedy dotarła na miejsce, rozebrała się i umyła w resztce
wody. Przebrała się w czyste rzeczy, pakując brudne ubranie i zakrwawiony ręcznik
do poszewki. Wrzucając tobołek wraz z torbą do swojego jeepa, Tesla na moment
przystanęła. Choć mieszkała w zbyt wielu miejscach i zbyt często je opuszczała, by
wykształcić w sobie nawyk pożegnań, poświęciła chwilę, aby popatrzeć na chatę, po
czym odwróciła się i ogarnęła ostatnim spojrzeniem rozległą połać brązowej ziemi.
Kiedyś myślała, że to będzie jej dom, lecz teraz wątpiła, czy kiedykolwiek tu jeszcze
wróci.
Podróż do Windhuku trwała nieco ponad trzy godziny. Na lotnisku wypłaciła tyle
pieniędzy, ile się dało, korzystając ze wszystkich
czterech kart kredytowych. Razem z tym, co wyciągnęła z materaca, na jakiś czas
jej wystarczy. Jedną z kart zapłaciła za bilet do Waszyngtonu z przesiadką w
Monachium. Potem wyszła z terminala i wsiadła do dalekobieżnego autobusu do
Kapsztadu.
Nie wiedziała, czy ktoś monitoruje transakcje dokonywane jej kartami, ale musiała
brać pod uwagę taką możliwość. W Kapsztadzie zamierzała kupić bilet za gotówkę.
Do Nowego Jorku.
Skąd, jak mówił Harold, kilkanaście razy dziennie odchodził pociąg do
Waszyngtonu.
Przyciskając do siebie torbę i czując przez płótno twardą okładkę teczki,
Leonora spoglądała przez okno na suchą ziemię i samotne drzewa.
Kilkanaście pociągów dziennie. Powinno wystarczyć.
Rozdział 5 ERICA SPINDLER
Charlotte Middleton-Perez otworzyła oczy i rozejrzała się zdezorientowana.
Nie jestem w domu. Ani w sali restauracyjnej w Ritzu. Jasna, aseptyczna biel.
Lśniące powierzchnie, sztywne prześcieradła. Ból. Bolało ją wszystko,
zwłaszcza krzyż.
Ciszę przerwały skrzypienie i turkot wózka. Potem rozległy się stłumione
głosy. Charlotte obróciła głowę. Przy łóżku z twarzą ukrytą w dłoniach
siedział jej mąż, Jack. Uosobienie smutku.
Z dojmującym poczuciem straty wszystko sobie przypomniała: wstała,
zobaczyła krew. Krzyknęła, a potem zabrakło jej tchu, gdy ból rozdarł jej
brzuch.
Położyła w tym miejscu rękę i łzy zamgliły jej oczy. Nosiła w sobie nowe
życie. Chłopczyka. Razem z Jackiem zastanawiali się już nad imieniem.
Nosiła. Czas przeszły. Nie miała już w sobie życia. Nie będzie chłopca o
niebieskich oczach Jacka i jej ciemnych włosach. Gorące, gorzkie łzy stoczyły
się jej po policzkach. Jack uniósł głowę. Miał oczy zaczerwienione od płaczu.
Charley powiedział.
To jedno słowo wyrażało ogrom uczuć: rozpaczy i żalu, miłości i potrzeby
pociechy, potrzeby zrozumienia jak to się mogło stać?
Doczekali drugiego trymestru. Sądzili, że już są bezpieczni. %7łe już wyszli na
prostą. Ich wiarę potwierdzały powszechnie panujące opinie.
Czy to jej wina? Za ciężko pracowała? Za mało odpoczywała?
Jak gdyby czytając jej w myślach, Perez wyciągnął rękę. Ujęła ją, a mąż
opiekuńczym gestem otulił dłonią jej palce.
To nie twoja wina, Charley. Lekarz powiedział, że& tak się czasem zdarza.
Pokręciła głową.
To nie wystarczy. Muszę wiedzieć dlaczego. Odchrząknął.
ZrobiajakieÅ› badania. Nam obojgu. I naszemu& i zbadajÄ… przyczynÄ™ poronienia.
Wspominał coś o USG i prześwietleniu macicy. Zacisnęła mocno oczy. Jack zamknął
w dłoni jej rękę.
Nie wyszło. To przykre i bolesne, ale będziemy jeszcze mieli& Nie. Dzie&
Proszę, nic nie mów poprosiła łamiącym się głosem. Już& już go kochałam.
Rozumiem odrzekł z wyraznym współczuciem.
Zawsze zdawał się ją rozumieć. Nie wiedziała, czym sobie zasłużyła na jego
miłość. Poznali się na Uniwersytecie Tulane w Nowym Orleanie. Kiedy się z nią
umówił i zaczął zabiegać o jej względy, była w szoku. Nie należała do wyjątkowo
pięknych kobiet. Była po prostu niebrzydka miała miłą twarz, przeciętną figurę. A
Jack był wybitnie przystojny. Inteligentny. Wykształcony. Pochodził z wpływowej
rodziny z Luizjany. Fakt, że się w niej zakochał, był w równej mierze zagadką co
cudem.
Odezwał się do ciebie Harry? zapytała. W dniu swoich trzynastych urodzin
przestała zwracać się do ojca tato". Była Charley i był Harry, co nieustannie
bulwersowało jej matkę.
Jeszcze nie.
Zostawiłeś mu wiadomość&
W restauracji. Przed chwilą dzwoniłem do niego na komórkę. Odezwała się
poczta głosowa. Jeszcze nie wrócił, może samolot miał opóznienie.
Nie powiedziałeś mu& Znów ścisnął jej palce.
Tylko tyle, że tu jesteśmy. Poprosiłem, żeby zadzwonił do mnie na komórkę.
Podałem mu numer. Zdusiła łzy, które nagle wezbrały w jej oczach.
A matka? wykrztusiła.
Nie odbiera, ani domowego, ani komórki.
Pani Middieton?
Odwrócili się. W drzwiach stali dwaj mężczyzni z poważnymi wyrazami twarzy.
Obaj, mimo wczesnej godziny, mieli na sobie nienagannie wyprasowane ciemne
garnitury. Charlotte nie była zaskoczona, kiedy przedstawili się jako funkcjonariusze
federalni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]