[ Pobierz całość w formacie PDF ]
e zjadł cały dochód z benefisu.
Przełożyła Zofia Kaczorowska
63
KALCHAS
Komik Wasilij Wasiliewicz Swietłowidow, tęgi, krzepki, pięćdziesięcioletni starzec, obu-
dził się i ze zdziwieniem spojrzał dokoła siebie. Po obydwu stronach stojącego przed nim
niewielkiego lustra dopalały się dwie stearynowe świece. Nieruchome, leniwe płomyczki
mętnie oświetlały niewielki pokoik o malowanych drewnianych ścianach, pełen dymu tyto-
niowego i mroku. Dokoła widniały ślady niedawnego spotkania Bachusa z Melpomeną, spo-
tkania tajemniczego, lecz burzliwego i potwornego jak występek. Na krzesłach i na podłodze
poniewierały się surduty, spodnie, arkusze gazetowe, palto z kolorową podszewką, cylinder.
Na stole panował dziwny chaotyczny nieporządek: tłoczyły się bezsensownie puste butelki,
szklanki, trzy wieńce, pozłacana papierośnica, podstawka do szklanki, bilet loteryjny z zamo-
czonym rożkiem, futerał ze złotą szpilką. Cała ta mieszanina była obficie obsypana niedopał-
kami, popiołem, drobnymi strzępkami podartego listu. Sam Swietłowidow siedział w fotelu w
stroju Kalchasa23.
O, rety! Przecież jestem w garderobie! powiedział komik rozglądając się. A to ci
chryja! Kiedyż to zdążyłem zasnąć?
Zaczął nasłuchiwać. Cisza grobowa. Papierośnica i bilet loteryjny żywo przypomniały mu,
że dziś jego benefis24, że miał powodzenie, że podczas każdego antraktu razem ze swoimi
wielbicielami, którzy szturmem zdobywali jego garderobę, pił dużo koniaku i czerwonego
wina.
Kiedyż to ja zasnąłem? powtórzył. Ach, stary pierniku, stary pierniku! Stary z ciebie
kundel! Takeś się uchlał, żeś na siedząco zasnął. A to dobre!
Zrobiło mu się wesoło. Wybuchnął pijackim śmiechem przechodzącym w kaszel, wziął
jedną świecę i wyszedł z garderoby. Scena była pusta i ciemna. Z jej głębi, z boków i widowni
wiał lekki, ale wyczuwalny wiaterek. Powiewy, jak duchy, swobodnie hulały po scenie, spy-
chały się wzajemnie, krążyły, igrały z płomieniem świecy. Płomyk drżał, wyginał się we
wszystkie strony i rzucał słabe światło to na szereg drzwi prowadzących do garderoby, to na
czerwone kulisy, przy których stało wiadro, to na wielką ramę leżącą pośrodku sceny.
Jegorka krzyknął komik. Jegorka, diable! Pietruszka! Usnęliście, do licha, bodaj was
pokręciło. Jegorka!
A... a... a...! odpowiedziało echo.
Komik przypomniał sobie, że z racji benefisu Jegorka i Pietruszka dostali od niego po trzy
ruble na wódkę. Bardzo wątpliwe, czy po takim datku zostali na noc w teatrze.
23
w stroju Kalchasa - w stroju postaci z operetki Jakuba Offenbacha Piękna Helena, wystawianej w r. 1866 na
scenach rosyjskich. Kalchas w mitologii greckiej był jednym z najsławniejszych wieszczków (kapłanów, wróż-
bitów), towarzyszył wojskom greckim w wyprawie na Troję. Homer umieścił go w Iliadzie. W operetce Offenba-
cha kapłan Kalchas to uwielbiający złoto gracz i łotrzyk.
24
benefis (z fr.) - przedstawienie teatralne, zazwyczaj jubileuszowe, z którego część dochodu przeznaczało się
dla jubilata.
64
Komik chrząknął, usiadł na taborecie i postawił świecę na podłodze. Głowę miał ciężką i
zamroczoną, w całym ciele zaczęła się dopiero przepalać wypita masa piwa, wina i koniaku,
po śnie w pozycji siedzącej osłabł i rozkleił się.
Tak jakby cały szwadron nocował w gębie warknął spluwając. Et! Nie trzeba było,
stary durniu, tyle pić. Nie należało... I w krzyżach łamie, i łeb trzeszczy, i febra trzęsie... Sta-
rość!
Spojrzał przed siebie... Ledwo mógł dojrzeć budkę suflera, loże parterowe, pulpity orkie-
stry, natomiast cała widownia wyglądała jak czarna, bezdenna jama, ziejąca paszcza, z której
wyzierał chłodny, surowy mrok... Zazwyczaj skromna, przytulna, teraz w nocy wydawała się
bezgranicznie głęboka, opustoszała jak mogiła i bezduszna. Komik spojrzał w mrok, potem na
świecę i dalej mamrotał:
Tak, starość. Stawiaj się czy nie stawiaj, udawaj durnia czy nie, ale już pięćdziesiąt osiem
lat fiut! %7łycie kazało się kłaniać. Hm, tak Wasieńka... Pracowałem na scenie trzydzieści pięć
lat, a teatr bodaj dopiero po raz pierwszy oglądam nocą. Zabawna heca, dalibóg! Tak, po raz
pierwszy. Strach bierze, do licha... Jegorka! krzyknÄ…Å‚ podnoszÄ…c siÄ™. Jegorka!
A... a... a... a... odpowiedziało echo.
I jednocześnie z echem gdzieś daleko, jakby w samej głębi ziejącej paszczy, zadzwoniono
na jutrznię. Kalchas przeżegnał się.
Pietruszka! krzyknął. Gdzieście się podziali, u diabła? Panie Boże odpuść, po co ja
wciąż złego ducha wspominam... Daj spokój! Przestań pić, stary już jesteś, zdechnąć ci pora.
Pięćdziesiąt osiem lat... W tym wieku ludzie na jutrznię chodzą, do śmierci się szykują, a ty...
O, Boże!
Panie Boże, zmiłuj się, jakże straszno mruknął. Gdyby człowiek przesiedział tu całą
noc, umarłby chyba ze strachu. To dopiero miejsce do wywoływania duchów.
Przy słowie: duchów , przeraził się jeszcze bardziej... Hulający wiaterek, migotanie
świetlnych plam pobudzały i podniecały wyobraznię w najwyższym stopniu. Komik nastro-
szył się, skulił i, sięgając po świecę, po raz ostatni z dziecinnym lękiem zerknął z ukosa w
ciemną jamę widowni. Twarz jego zniekształcona szminką miała wyraz tępy i prawie bez-
myślny.
Nie dosięgnąwszy świecy zerwał się nagle i wbił nieruchomy wzrok w ciemności. Dobre
pół minuty stał milcząc, potem, ogarnięty niesamowitym strachem, schwycił się za głowę i
zatupał nogami...
Ktoś ty! zawołał przerazliwym głosem. Ktoś ty?
W jednej z lóż parterowych stała biała ludzka postać. Kiedy światło padało w jej kierunku,
można było odróżnić ręce, głowę i nawet białą brodę.
Ktoś ty? powtórzył dzikim głosem komik.
Biała postać przerzuciła nogę przez balustradę loży, wskoczyła do orkiestry, potem bez-
szelestnie, jak cień, podeszła do rampy.
To ja odrzekła gramoląc się na scenę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]