[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W tej chwili z wieży odezwał się głęboki, ponury głos dzwonu. Pewnie który
z dziadków kościelnych, przytomniejszy niż inni, wrócił się od wejścia, i uderzył
na trwogę. Wnet ze wszystkich okolicznych budynków pobudziła się ludność,
wybiegła na pomoc, ale klasztor już był opanowany. Jednych zabijano po drodze,
drugich na progu ich domostw.
Tymczasem w sieni, na pozór pustej, zostało kilka istot żywych. Kiedy
mniszki puściły się na korytarze, Ludmiła swojem łowczem okiem objąwszy
niebezpieczeństwo, szepnęła do kilku zakonnic bliżej stojących:
 Jak one mogą tam uciekać? Przecież tam już niema wyjścia? Trzeba
owszem trzymać się blizko drzwi, może chwycimy porę...
Był w sieni ogromny komin, teraz czarny i wystygły; ale wielkie pęki drzewa
leżały tam, już na dzień jutrzejszy ułożone. Ludmiła wcisnęła się za to drzewo,
równie jak cztery zakonnnice. Wszystkie przykląkłszy w popiele, drżały i
wstrzymywały tchnienie.
Przyszła chwila w której sień znalazła się osamotniona. Jedni łupieżcy
pogonili za uciekajÄ…cemi, inni na dworze walczyli z odsieczÄ….
Ludmiła wyczołgała się z komina, a widząc za drzwiami krajobraz pusty,
xiężycem blado oświecony, skinęła na towarzyszki.
 Niema nikogo... uciekajmy.
Trzy wyszły za nią, czwarta nie ruszyła się, mówiąc:
 Zlubowałam że do śmierci nie opuszczę tych murów. Czekam na śmierć.
Ludmiła cisnęła jej przez zęby te słowa:
 Dziecko z ciebie! Gdyby tylko śmierć, ale niewola... u pogan!
Wychyliła głowę, śledząc czy przededrzwiami niema straży? Nie byłożywego
ducha.
Przeskoczywszy przez trupy sług zabitych, wybiegła i zaczęła pędzić z
lekkością sarenki, a trzy mniszki tuż za nią. Chwyciły się nawet za ręce, aby sobie
łańcuchem pomagać, i już zaczęły oddychać, już mniej słyszały krzyków,  tylko
dzwon żałosny tętnił ogłuszająco w powietrzu zprzezroczonem od mrozu.
Była tuż przy klasztorze wyniosłość, nad którą rozlegały się lasy daleko
sięgające. Wszystkie cztery, jedną myślą kierowane, zwróciły się ku tej stronie,
tam tylko ludzka istota mogła jeszcze się ukryć; zewsząd indziej kraj równy jak na
dłoni, śniegiem przysypany, przerażał swoją widnością. Ale aby dostać się do
tych upragnionych lasów, uciekające musiały wchodzić na pagórek. W niejakiem
oddaleniu, kilkunastu pogan szamotało się z garstką chłopstwa; dostrzegli
panienki pnące się na wzgórek, i zaraz dwóch Tatarów odbiegło pierwszej walki
dla ponętniejszej zdobyczy. Biegnąc, trzaskali nahajkami. Usłyszały to brzmienie
złowrogie, ach! dosłyszały i bieg ich coraz bliższy, podobny do pędu konia,
zaczęły tracić siły; na spadzistości śnieg się z pod nich osuwał, dwie słabsze
niemogły nadążyć Ludmile, łańcuch rąk się rozerwał, każda uciekała z osobna, a
nahajki klaskały, a dzwon bił z przerwami, jakby już i dzwoniący tracił serce.
Nakoniec stanęły u wierzchu śród pierwszych drzew leśnych. Ludmiła wnet
straciwszy z oczu towarzyszki, uniosła brzegi sukni i na oślep wpadła w
gęstwinę.
Kronika opowiada że "wszystkie Norbertanki Witowskie zginęły jak
towarzyszki Zwiętej Urszuli, wszystkie z palmą w ręku, wyjąwszy trzy które
zdołały zbiedz do lasów. "
Tak,  te trzy zbiegły, kryły się długo w postrachu i głodzie, aż dano im było
wrócić między swoich, ale ich ocalenie zostało okupione zagubą Ludmiły; kiedy
bowiem białe habity Norbertanek nikły na tle śniegu i myliły oczy pogoni, ciemna
suknia Ludmiły zdradzała ją wszędzie; za nią wyłącznie puścili się obaj Tatarzy,
sadząc sążniste kroki, krzycząc jak za zwierzyną: "A hu! A hu!"
Wprawdzie duża przestrzeń oddzielała ją od nich, ale nierówne siły
biegnących wciąż zmniejszały ten przedział. Kilka razy trąciła pniak sterczący,
upadła i znów biegnie; jakiś zamarzły strumyk zatrzeszczał jej pod nogą,
pośliznęła się, padła, znowu wstała i biegnie; ale śnieg coraz głębszy ją
wstrzymuje, cienkie niewieście obuwie rozmiękło i drze się o gałęzie.
Nagle, coś koło niej warknęło, coś ją chwyciło za nogi jakby wąż
pierścienisty; jeden z Tatarów zarzucił na nią arkan. Chciała biedz dalej, sznur ją
cofnął, i padła na wznak, szczęście że padła w puch śniegowy. Dwaj doganiacze
schylili się nad nią. Należeli oni do najniższej hałastry wojska; ich kożuchy
świeciły tłuszczem, ich płaskie nosy i krzywe oczka nadawały im pozór nie
zupełnych szatanów, ale mieszkańców jakiegoś innego, podlejszego świata.
Zwrócili jej twarz pod światło xiężycowe, i rozśmieli się nad jej pięknością.
Ach! Piękność zawsze była w wojnach fatalnym okupem, listem prawdziwie
"żelaznym", dzwoniącym haniebnemi kajdanami.
Więc nie zabili nadobnej zdobyczy, owszem, ostrożnie linę z nóg jej zdjęli,
jednym końcem arkanu w tyle związali ręce, a drugi koniec pochwyciwszy,
pędzili ją przed sobą świstaniem nahajki, i swojem okropnem: "A hu!"
Ale panienka wpół zemdlona, ślizgała się i upadała nieustannie; aż jeden, z
krzykiem niecierpliwości pochwycił ją, zarzucił na swoje ramię i uniósł jak
piórko. W niedługiej chwili znalezli się pod klasztorem, pomiędzy szeregami
wysokich, dwukolnych wózków. Położył ją na wózku, na słomie, przykrył jeszcze
słomą, i stanął koło niej, pogwizdując wesoło.
Ludmiła przemoknięta, przemarzła do kości, zapadła w sen śniegowy, który
jej się wydał przedśmiertnym. Z rozkoszą pogrążyła się w jakiś zawrót pełen
świateł i ciemnic, który ją pociągał w przepaść zapomnienia. Kilka razy jednak
podniosła jeszcze nieco powieki; raz ujrzała Tatara w złotym ornacie, z czarnym
welonem Norbertanki obwiązanym chwiejnie w koło czapki, który zbliżał się do
wózka, pijąc z kielicha kościelnego, a potem podał go jej strażnikowi; obaj
kolejno zapijali chciwie, rzucając sobie wykrzykniki w niezrozumiałej mowie.
Dzwon już się nie odzywał.
Kiedy po raz drugi otworzyła oczy, okna kościelne pałały wielkiem światłem.
Na ołtarzach, w świecznikach wiszących u sklepień, wszystkie gromnice były
zapalone. Przez ścianę dolatywały ciągle głuche szumy i szczęki, przerywane
niekiedy cienkim, kolÄ…cym krzykiem.
Ludmiła usłyszała na sąsiednim wózku głos kobiecy na wpół zdławiony
przerażeniem:
 O Boże! Teraz mają brać na męki Xienię i starsze Siostry, ażeby im
wyznały gdzie są skarby kościelne. Oj, ciężko wy kiedyś odpowiecie przed
Bogiem!
 Cóż było robić?  Odmruknął głos inny, grubszy.
 Z naszemi panami nie przelewki. Już tam przed furtą, kiedy my zjęte
litością nad wami zaczęły się nieco leniwiej napierać, zaraz jeden z nich, niby to
stara baba, szepnął mi w ucho: "Tak to wy słuchacie nakazu?" A kiedy szeptał, to
pod ręką, pod moją własną ręką, dżgał mi dziecko tym swoim nożem krótkim a
takim wyostrzonym jakby same iskry. Nieszczęsne moje biedactwo w krzyk.
Uczułam na ręku, oto tu, krew... ciepłą krew... a to się lało z mego jedynaka. I co
było robić? Czy my miały dać ugotować nasze dzieci żywcem?
Ludmiła zlękła się tych obrazów, tych słów niepojętych a strasznych jak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire