[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pewne sprawy, bądz więc grzeczny i spadaj. Nie chciałbym cię uszkodzić.
Julian zacisnął pięści i rzucił im nienawistne spojrzenie. Kłótnia
ściągnęła następnych klientów, zainteresowanych rozwojem sytuacji.
Serce Sarah zamarło. Co ją opętało, żeby wykorzystać Bena po to, aby
pozbyć się Juliana? Wydawało się to dobrym pomysłem, dopóki Ben nie
wziął jej za słowo. Będzie musiała znalezć jakiś sposób, żeby się z tego
wszystkiego wyplątać.
- O której kończysz pracę? O dwunastej? - dopytywał się
niecierpliwie Ben.
- Tak - odparła i w tej chwili z przerażeniem spostrzegła Frances
Chatfield, która zbliżała się do nich. Julian wciąż nie odchodził, wściekły i
zmieszany. Sytuacja pogarszała się z sekundy na sekundę.
- Będę czekał i jak tylko skończysz, popędzimy do Mount Victoria -
zapowiedział z satysfakcją Ben.
50
RS
- Najpierw muszę z tobą porozmawiać - zastrzegła się Sarah
pośpiesznie.
Julian wybuchł z niebywałą wściekłością:
- Zabierasz go do rodziców? No, wiesz, Sarah! To już szczyt
wszystkiego!
Twarz mu pobladła. Wydawało się, że piana zaraz wystąpi mu na
usta. Ku wielkiej uldze Sarah Julian rzucił się do wyjścia, roztrącając po
drodze klientów.
Wpadł prosto na Frances Chatfield. Pchnął ją tak gwałtownie, że się
przewróciła. Padając krzyknęła, przestraszona i zdegustowana. Klienci
szybko podbiegli i pomogli jej wstać. Kiedy znów stanęła na nogi,
rozejrzała się wokół z wyrazem twarzy, który Meduzę zamieniłby w
kamień.
Sarah rzuciła okiem na Bena i przekonała się, że niczego nie
zauważył, ponieważ jego uwaga skupiona była wyłącznie na niej. Miała
jednak doskonale wpojoną zasadę, że dyskrecja jest lepszą częścią męstwa.
- Idz już lepiej, Ben. Teraz nie mogę z tobą rozmawiać. - Pózniej
omówi z nim wszystko.
- Nie ma problemu - odparł. - Powiedz mi tylko, którym wyjściem
wychodzisz. - Nie dał jej czasu na odpowiedz i dalej wesoło paplał: -
Lepiej wyjdz na George Street. Ja zaraz pójdę i kupię samochód. Co byś
chciała? Porsche? Jaguara? Ferrari? Do twarzy ci będzie w ferrari.
Ferrari? Sarah przez moment nie bardzo wiedziała,o czym jest
mowa. W tej sekundzie usłyszała zgryzliwy głos Frances Chatfield.
- Ben Haviland! No proszę, wreszcie się zjawiłeś! I wcale mnie nie
dziwi to, że cię spotykam w środku haniebnej awantury.
51
RS
Ben zamarł. Twarz zastygła mu w szoku, kiedy się odwrócił i
zobaczył kamienny wzrok bezpośredniej przełożonej Sarah.
- Frances!
Imię zabrzmiało jak okrzyk grozy.
- Tak, to ja.
To z kolei był jadowity syk. Znikł gdzieś butny i lekceważący wyraz
twarzy, jaki Frances zazwyczaj przybierała i po raz pierwszy Sarah
spostrzegła w jej zimnych, okrągłych oczach nienawiść. Nie był to
przyjemny widok. Poczuła chłodny dreszcz na plecach.
Ben pobladł gwałtownie. Rzucił jej spłoszone spojrzenie.
- Muszę iść. Czekaj na mnie, Sarah. O dwunastej. Będę na pewno.
W trakcie mówienia już się wycofywał. Jego wzrok co chwila padał
na Frances, jakby się obawiał, że go zaatakuje. Rzucił ostatnie błagalne
spojrzenie na Sarah, po czym wysunął się pierwszym możliwym
przejściem między półkami.
Maska chłodnej wyniosłości wróciła na swoje miejsce na twarzy
Frances Chatfield. Obrzuciła Sarah spojrzeniem jadowitej wyższości.
- Moim zdaniem, panno Woodley, jako szefowa tego działu daje pani
bardzo kiepski przykład swoim podwładnym, przedkładając załatwianie
prywatnych spraw nad interes firmy. Przygotuję szczegółowe
sprawozdanie o tym haniebnym zajściu. Nie powinna pani kierować
działem. Zrobię, co będę mogła, aby sprawiedliwości stało się zadość.
Jej głos ociekał wprost jadowitą pogardą, kiedy dodała:
- Jeśli zaś chodzi o Bena Havilanda, to jest on nieodpowiedzialnym,
nielojalnym, lekkomyślnym i amoralnym łajdakiem, a to, że pani się z nim
zadaje dowodzi, iż pani się w ogóle nie zna na ludziach.
52
RS
Frances Chatfield lekceważąco podniosła brodę do góry, zakręciła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]