[ Pobierz całość w formacie PDF ]
który śniła jeszcze przed chwilą. Przypomniała sobie znajome uczucie, doznane przy
pierwszym spotkaniu z Rolandem. Teraz zdawało jej się, że widzi jego sen. Ale jak to
możliwe? Potrząsnęła głową, jakby chciała powiedzieć, że j to niemożliwe. Nie rozumiała,
jak to mogło się stać. Nie było jej w tym śnie, o nie. Patrzyła tylko z boku, a jednak wiedziała
dokładnie, o czym myślał. Dlaczego właściwie pokazywał się jej ze złej strony? Teraz chyba
znała odpowiedz, ale postanowiła nic mu o tym nie mówić. Pomyślałby pewnie, %7łe oszalała
albo że jest głupia.
Następnego ranka niebo zasnuło się chmurami. Oboje wiedzieli, że niedługo zacznie
padać. Nie mogli nic na to poradzić.
Postanowiła rozpocząć rozmowę, zanim Roland zacznie się gniewać.
- Ojciec opowiadał mi ciekawe historie o Ziemi Zwiętej. Mówił, że słyszał o gorących
dniach, białym piasku, pchłach, biedzie i dzieciach tak głodnych, że brzuchy im puchły.
Mówił, że mężczyzni tam mają czarne włosy, noszą brody i turbany na głowie. Mówił też, że
kobiety trzymają z dala od innych mężczyzn, w domach, w towarzystwie samych kobiet. Czy
wiesz coÅ› o tym, Rolandzie?
Roland zacisnął dłonie na cuglach. Poprzedniej nocy śniła mu się Zwięta Ziemia. Zniło
mu się, że znów siedział z barbarzyńcami i ich szejkiem w królewskim namiocie ustawionym
nieopodal Acre. Daria nie mogła o tym wiedzieć. To zwykły przypadek.
- Twój ojciec mówił prawdę. Bądz cicho, muszę pomyśleć.
Daria ćwiczyła walijski, tworzyła zdania i powtarzała wyrażenia, których nauczył ją w
ciÄ…gu ostatnich dni.
- Rydw i wedi blino - powtórzyła trzy razy.
Roland odwrócił się. - wiczysz tylko, czy naprawdę jesteś zmęczona? - zapytał.
- Nag ydw- odparła z uśmiechem i pokręciła głową.
Póznym popołudniem weszli do małego kościółka w Wrexham, by skryć się przed
deszczem. Nawet ściany w kolorze piasku wydawały się zimne i nieprzytulne w tak okropną
pogodę. Przeszli wąską nawą normańskiego kościółka w stronę krużganka. Wewnątrz nic
spotkali wiciu ludzi. Było wilgotno i przygnębiająco. Nic paliła się ani jedna świeca.
- Ciemno jak w grobowcu - powiedziała głośno Daria, próbując mocniej okryć się
pelerynÄ….
Roland nic nie powiedział. Bolała go głowa i gardło. Doskwierało łamanie w kościach
i ból mięśni. Ledwie chodził i z trudem oddychał. Mrużył szczypiące oczy. Pierwsze
dolegliwości poczuł dwa dni temu, ale nie zwracał na to uwagi. Nie miał czasu na chorobę,
nie teraz, kiedy odpowiadał za życie Darii. Ale i tak się rozchorował. Z całych sił starał się
nie drżeć z zimna i gorączki.
- Zatrzymaj się - powiedział w końcu, nie mogąc zrobić już kroku. Oparła się o
kamienną kolumnę. Zamknął oczy, czując, że mu się przygląda i za chwilę domyśli się
prawdy.
Nie zdążyła mu jednak tego powiedzieć. Ogarnęła go zupełna ciemność. Próbował z
tym walczyć, ale bezskutecznie. Oparł się o kolumnę, ale się z niej ześlizgnął wprost na
kamiennÄ… posadzkÄ™.
*
Hrabia zastanawiał się, czy to Roland zabił tych dwóch mężczyzn. Obawiał się, że tak.
Zwłoki zaczęły się już rozkładać. Jeden leżał z głową w wodzie, drugi skulony w jaskini.
- Tak, to on ich zabił, nasz ksiądz - powiedział. -Ale dlaczego? Rzucili się na niego?
Zastanowił się i pobladł. Może wzięli siłą Darię? Pewnie dlatego Roland ich zabił.
Nie, nie pogodzi się z tym. Wmówił sobie, że Roland zabił ich, zanim zdążyli to zrobić.
Głośno powiedział do MacLeoda: -Ciekawe, dokąd nasz ksiądz zabrał Darię, jak już zabił
tych opryszków? Dlaczego przybyli do tej paskudnej krainy? Może ma tu przyjaciół?
MacLeod nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań, a co więcej, było mu wszystko
jedno. Tak jak inni był mokry, zmarznięty, przemęczony i chciał już tylko wrócić do
Tyberton, do ciepłego holu, do znajomego zapachu dymu rozchodzącego się ognia płonącego
w kominie. Chciał pić cieple, korzenne piwo i trzymać dłonie na ciele kobiety.
- Pochowamy ich? - zapytał jeden z ludzi MacLeoda.
- To dzikusy. Niech gniją w pokoju - odparł MacLeod, kręcąc przecząco głową.
*
Daria wiedziała, że Roland jest chory. Czuła to już od wczoraj, ale nie chciała w to
wierzyć. Wymyślała coraz to nowe powody jego nagłego milczenia. Tego ranka zapytała, jak
się czuje, lecz on tylko warknął jak wściekły pies. A teraz upadł nieprzytomny na posadzkę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]