[ Pobierz całość w formacie PDF ]
o drzwi. W jego skroni widniała duża, czerwona od krwi dziura. W zaciśniętej
191
dłoni trzymał pistolet. Danforth spojrzał ukosem, kiedy Malone otworzył
drzwi i złapał w ręce opadające ciało.
- Na litość boską! Co się stało?
- Sam nie wiem. - Grube ręce Danfortha spoczywały na kierownicy. Nie
widać w nim było ani odrobiny napięcia.
- To była jedna chwila. Sięgnął nagle do schowka po mój pistolet i zanim
mogłem go powstrzymać... Nie mam pojęcia dlaczego?
Malone patrzył z niedowierzaniem na O'Briena. Jego twarz wyrażała tyle
bólu...Ułożył go delikatnie na siedzeniu, zdjął z siebie marynarkę i przykrył
martwe ciało.
Popatrzył na Danfortha i bezbarwnym tonem nie sugerującym oskarżenia
powiedział:
- Właśnie, dlaczego miałby to zrobić?
7.
Samochód lokalnej policji czekał na Clementsa i Malone'a pod szpitalem w
Camden. Obaj otrzymali pierwszą pomoc. Złamana ręka Clementsa została
opatrzona i zagipsowana, a na szyi Malone'a pojawił się opatrunek. Wyszli
przed drzwi i spojrzeli na siebie pytajÄ…co. Nie rozmawiali prawie wcale od
chwili śmierci O'Briena. Zdenerwowany Danforth odjechał już do Sydney. Nie
sposób było uniknąć nasuwających się pytań.
- Myślisz, że to on zrobił? - powiedział Clements.
- Harry? Do cholery, to przecież oczywiste! - ze złością odpowiedział Ma-
lone.
Młoda pielęgniarka przechodząca obok spojrzała na niego przestraszona
tym nagłym wybuchem. Poczekał chwilę, aż przeszła i dodał:
- Brian nie był typem samobójcy. Owszem był pod presją ostatnich wyda-
rzeń. Widziałem kilkakrotnie jak popadał w depresję, ale na pewno nie był
zdesperowany na tyle, by przyłożyć sobie pistolet do głowy. To robota Danfor-
tha.
192
- Ktoś mu za to zapłacił?
- Na pewno. Domyślam się nawet kto. Ale nie potrafię tego udowodnić.
Nie potrafimy nic udowodnić. Oczywiście odbędzie się formalne przesłucha-
nie, na którym zeznanie Danfortha stanie naprzeciw głosu nieżyjącego czło-
wieka. Przy wszystkich kłopotach O'Briena, kto zakwestionuje możliwość
popełnienia samobójstwa. Harry zostanie zapewne upomniany za nieostrożne
obchodzenie siÄ™ z broniÄ…, i to wszystko. Prawdopodobnie odejdzie teraz na
emeryturę mając na dodatek to, co dostał za usunięcie O'Briena.
- Jezu! - Clements patrzył w rozpogadzające się niebiesko-zielone niebo,
na którym strzępy chmur układały się w fantazyjne obrazy. - Rzygać się chce.
Malone zły w swej bezsilności nie sądził, by tak prosta operacja potrafiła
go uwolnić od uczucia kolejnej przegranej.
Rozdział dwunasty
1.
- Co masz zamiar zrobić? - zapytała Joanna.
- A cóż mi pozostaje? Będę nadal z Filipem.
- O, na miłość Boską! - Joanna rzuciła się na oparcie fotela. Anita rzadko
widywała siostrę tak wzburzoną jak teraz. Zwykle jej temperament ujawniał
się poprzez język, który potrafił ciąć i ranić jak ostrze sztyletu. W tej chwili
jednak jej całe ciało wydawało się być kipiące złością. - Dlaczego masz się
zmuszać? Po prostu wyjedz stąd. W Sydney nie będziesz miała problemów z
otrzymaniem pracy w radio czy w telewizji.
- To nie takie proste, jak myślisz. Nie miałaś nigdy do czynienia z życiem
publicznym - jeśli w to wdepniesz, czy chcesz czy nie, jesteś uwiązana - kręci-
ła nerwowo złotą bransoletką wokół nadgarstka; wydawało się, że w ciągu
dwóch tygodni od śmierci O'Briena bransoletka zaczęła swobodniej obracać
się wokół ręki. Całe jej ciało wydawało się chudsze, bardziej kościste. - Taka
jest cena życia u boku najpopularniejszego człowieka w Australii.
- Och, daj spokój! Przesadzasz!
- Przejrzyj magazyny kobiece. Z drugiej strony to fakt, że Filip bardzo
wierzy w swoje wielkie poparcie wśród wyborców, a w rzeczywistości nie jest
ono aż tak duże. Jesteśmy parą numer jeden Jo, czy chcę tego czy nie. Taka
jest prawda. Od kiedy Filip został członkiem parlamentu i zaczęliśmy podró-
żować po świecie, ze zdziwieniem odkryłam w jaki sposób żyją prezydenci,
premierzy i ich żony. Często są znacznie dalej od siebie niż my z Filipem, ale
mimo to pozostają razem. Już ci mówiłam nie mam wyjścia. Muszę z nim
pozostać przynajmniej do kolejnych wyborów.
195
- Boże, mówisz tak, jakby wyborcy byli sędziami sądu rodzinnego, o ile
takie istnieją. - Joanna nie miała większego pojęcia o prawie i nie próbowała
go zgłębiać. Swemu pierwszemu mężowi oddała wszystko czego żądał byle
tylko nie rozwlekać spraw w nieskończoność. Opinia publiczna nie miała na
nią co prawda wpływu, ale lubiła żyć swoim prywatnym życiem.
Przysunęła się bliżej i wzięła siostrę za rękę. - No dobrze, więc wszystko
co chcesz zrobić, to zapomnieć o Brianie? Pogrzebać go na zawsze?
- A ty potrafiłabyś?
- Ja tak zrobiłam - odpowiedziała obojętnie Joanna.
Anita pokręciła głową. - Nie, ja nie dam rady. Pamiętam
taki wiersz - zamyśliła się na moment
- Zmierć nigdy nie jest pogrzebem serca...
2.
Dwa tygodnie wcześniej, w poniedziałkowy wieczór, Harry Danforth pod-
niósł słuchawkę w publicznej budce telefonicznej.
- Jack? To ja Harry.
- Ostrożnie z nazwiskami, kolego. Znasz przecież dobrze metody policji. -
Aldwych jak zwykle siedział na werandzie swojego domu. Pomimo chłodu z
zadowoleniem spędzał tak kolejny wieczór, jakby w obawie, że niewiele czasu
już mu pozostało. Zły, że ktoś waży się mu przeszkadzać, przyjął słuchawkę
od Jacka juniora. - Gotowi jesteście podsłuchiwać moje rozmowy bez zezwo-
lenia prokuratora - dodał. - Co masz do powiedzenia?
- Wszystko mam pod kontrolą. Spodziewam się, że nie zapomnisz o tym.
- Chcesz powiedzieć, że nie potrzebujemy się niczego obawiać?
...Załatwiłeś to? Dobrze, jestem ci zobowiązany. Możesz już myśleć o emery-
turze.
196
- Wszystko załatwię dziś po południu. Czas abym się usunął. W jakieś
przyjemne miejsce na Złotym Wybrzeżu.
- Zostaw to mnie. %7ładnych telefonów, żadnych wizyt. Bądz ostrożny. Ro-
zumiesz?
Danforth odwiesił słuchawkę i wyszedł z budki. Poczuł nagle chłód, jakby
przeszedł obok świeżo wykopanego grobu.
3.
- Co ty robisz, wujku Russ?
Clements odjął butelkę od ust i uśmiechnął się z poczuciem winy.
- Robię jej oddychanie usta - usta. - Wino przestało oddychać.
Claire przewróciła oczami i spojrzała na Lisę, która zapytała:
- Sam wymyślasz te powiedzonka, Russ?
Listopad niósł z sobą ciepłe powietrze, zapowiedz nadchodzącego grudnia.
Była niedziela i w ogrodzie koło basenu Malone urządził barbecue. Clements
przyniósł sześć kilogramów mięsa i kiełbasy; dość by nakarmić całą drużynę
piłkarską. Ubrany w szorty, pilnował teraz Maureen i Toma przewracających
steki i kiełbaski na ruszcie. Przyprowadził z sobą młodą dziewczynę o imieniu
Sheila, która zdaniem Lisy nazbyt wzdychała do Scobiego. Dziewczyna była
ładna i Malone sam pomyślał, że jest zbyt dobra jak dla Russa, ta z kolei naj-
wyrazniej traciła swą pewność patrząc na niego. Lisa rządziła całym tym bała-
ganem.
- Będziesz musiała wykorzenić z niego te powiedzonka, Sheila. Nikt nie
potrafi żyć z kimś takim.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]