[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swojego zamiaru kochania się z nią. Jej pożądanie bywało
156
wątłe jak płomień świecy, który trzeba osłaniać przed po-
wiewem, postanowił więc ją rozśmieszyć.
- Od dawna już nie graliśmy w Początek świata . Może
byśmy tam poszli jutro? - spytał.
Początek świata to gra, którą wymyślił Dietrich w Mu-
zeum d'Orsay pewnej ponurej niedzieli, gdy żadne z nich nie
zdołało przekonać drugiego co do lekkości bytu. Od tego cza-
su regularnie chodzili do muzeum tylko w tym celu. Rzecz
była prosta. Zaczynali od obrazu Początek świata Courbeta,
ni mniej, ni więcej tylko pornograficznej fotografii kobiecych
narządów płciowych, rozwartych, ciemnych, wonnych. Claire
stawała z jednej strony obrazu, Dietrich z drugiej. I udając,
że zaglądają do folderu muzeum, przypatrywali się ludziom
przechodzącym przed tą szeroko otwartą skorupą małża ,
jak określał to delikatnie osteopata. Zauważyli, że nikt tak
naprawdę się tam nie zatrzymywał. Ludzie byli w stanie
oglądać to, tylko przechodząc. Dietrich uwielbiał początkowe
zaskoczenie zwiedzających. Niektórzy zachowywali się, jakby
zobaczyli jakieś monstrum, i cofali się napełnieni zgrozą,
inni, jakby zostali przyłapani na czymś złym, mocno ściskali
torebkę albo rękę osoby towarzyszącej. Byli też tacy, którzy
rozmawiali, żeby oddramatyzować sytuację, i odwracali
wzrok, a także, rzadziej, rzecz nieprawdopodobna, tacy, któ-
rzy nie okazywali żadnej reakcji, tak jakby nie rozpoznali
tego niepokojącego ciemnego kształtu. Krótkowidze, pobu-
dzając do śmiechu, przybliżali nos do obrazu, by zobaczyć, co
przedstawia. Claire natychmiast stwierdziła, że nikt na świe-
cie nie może znieść widoku kobiecych narządów od przodu.
- Jutro nie mogę - odpowiedziała, chociaż ten pomysł
ją bawił.
157
Pomyślała, dziwne, że jutro być może będzie ostatnim jej
dniem na ziemi. Poczuła głęboką tęsknotę za Dietrichem,
objęła go, zapalczywa, zwariowana, zakochana. Padał drobny
deszczyk i wszystko zwilżał. Zataczali się, idąc po pustych,
lśniących ulicach, jakby zatłuszczonych, i tak dotarli do jego
mieszkania.
Nadeszła pora pieszczot, przyjemności, ciał i w takich
chwilach Dietrich musiał ukrywać niecierpliwość przed tą
wymykającą się dziewczyną. Wiedział, że trzeba z nią roz-
mawiać, żeby ją poruszyć tak jak flecista z bajki hipnotyzuje
dzieci muzyką. Wykluczone, żeby od razu przystąpić do rze-
czy. Pewne etapy musiały być respektowane, zanim doszło
do seksu, tak zawsze było z Claire. Tak jest u wielu kobiet ,
mawiała. W każdym razie tak bardzo skrupulatnych kobiet
Dietrich nigdy dotąd nie spotkał.
Zaczęli od private joke cocktail, dżin-grenadyna-cola,
który ich wprowadzał w euforię. Claire zdjęła buty i oznajmi-
ła, leżąc na błękitnej kanapie Dietricha:
- Jadłam dziś obiad z Legrandem.
Postanowiła nie mówić o Jeanie-Baptiste, ale - jak stru-
pek, który podważa się tylko z brzegów - nie mogła po-
wstrzymać się od opowiedzenia mu o okolicznościach spo-
tkania.
- Hm... - mruknął Dietrich, który nie miał specjalnie
ochoty słuchać Claire mówiącej o innych mężczyznach swego
życia.
- Nie rozumiem tego faceta - dodała. - Ja mu rąbię pro-
sto w oczy, a on chyba to lubi.
- Kiedyś będzie miał dość i cię wywali - odparł Dietrich.
Siedział na oparciu kanapy i masował ramiona Claire; był
to jeden z obowiązkowych etapów jego toru przeszkód w boju
158
o seks. Nie chciał, by zasnęła, a po wszystkim, co wypili, hi-
poteza ta nie była taka niedorzeczna.
- Czego chcesz posłuchać? - spytał.
- Pergolesiego, Stabat Mater.
On wolałby jazz, Milesa Davisa, a może Bacha, coś na for-
tepian. Ostatnim razem Pergolesi wciągnął ich, zwłaszcza ją -
poprzez skojarzenia pojęć - w temat wiary, którą Claire dość
prymitywnie kojarzyła z przekształconym stanem ludzkiej
głupoty, natomiast agnostycyzm Dietricha doprowadzał ją
do ostateczności. Dyskusja skończyła się ostrym, nieoczeki-
wanym i niepojętym ty wstrętny faszysto! , które Claire z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]