[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odrobinÄ™ frywolnie.
- Tak, ale dziesięć tysięcy! Wprost nie mogę uwierzyć. A jeżeli nie są
prawdziwe?
Zamknął pudełeczko i wsunął do kieszeni.
- Jeśli są prawdziwe, to ta błyskotka ma o wiele wyższą wartość, niż
dziesięć tysięcy. Brigman był w sytuacji bez wyjścia. Nie miał dziesięciu
tysięcy dolarów. Przyznam, że ten uroczy drobiazg w pełni mnie
zadowala. - Uśmiechnął się z satysfakcją. Wypijmy jeszcze drinka. Czuję,
że mi się przyda.
- Mnie także - przyznała. - Kręciło się jej w głowie na samą myśl o
tej partii pokera. - To zupełnie do ciebie niepodobne - mruknęła, wciąż
oszołomiona.
- Co takiego?
- Grać o tak wysokie stawki.
- Droga Virginio, wieczór dopiero się rozpoczyna, a mnie dziś
sprzyja szczęście - stwierdził triumfująco.
Puściła tę uwagę mimo uszu nie wiedząc, jak zareagować. Poza tym
udzielił się jej radosny nastrój Ryersona. Bransoletka była rzeczywiście
nadzwyczajna.
- Kto wie, może jestem tą twoją maskotką - szepnęła odważnie.
- Ani przez chwilę w to nie wątpiłem.
Tańczyli do pierwszej. Virginia stwierdziła ze zdziwieniem, że coraz
mniej przerażają myśl o zakończeniu wieczoru w sypialni. Przeciwnie,
zaczęła nawet odczuwać nieznane i stopniowo narastające podniecenie.
Wyparło ono niepokój, który nurtował ją przez cały dzień.
Zaczynała wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Przyjazń mogła
przecież wzbogacić się o dodatkowy element czyli seks. W tańcu
odruchowo przytuliła się do Ryersona, a on objął ją jeszcze mocniej. Przez
materiał wyczuła kant pudełeczka z bransoletką. Stwierdziła również, że
nie była to jedyna twardość, która dawała o sobie znać.
Orkiestra grała właśnie powolną, zmysłową melodię. Virginia
kołysała się w takt muzyki, z głową opartą o szerokie męskie ramię i z na
wpół przymkniętymi oczami, gdy usłyszała jego szept.
- Wracajmy do pokoju, kochanie. Już pózno i pora się przekonać,
czy szczęście mnie nie opuściło.
Delikatne i nierealne poczucie radosnego oczekiwania lekko
zbladło. Próbowała się temu nie poddawać, ale na próżno. Znów powrócił
szarpiący niepokój. Nie była jeszcze gotowa. Zerknęła na zegarek i
powiedziała z udanym ożywieniem:
- Przecież dopiero pierwsza. Zwiatowi ludzie nie chodzą o tej porze
spać.
- Będą musieli nam wybaczyć - mruknął. - Ujął ją za ramię i
wyprowadził z parkietu.
Uznała, że musi się jeszcze napić.
- Co powiesz na drinka pod gwiazdami? - spytała radosnym tonem.
Spojrzał na nią przeciągle.
- Oczywiście, jeśli chcesz.
- Bywalcy kurortów z pewnością tak robią.
- Nie mam zamiaru psuć tego wizerunku.
Usiedli na tarasie i zamówili brandy.
- Zlicznie tutaj, prawda? - orzekła i łyknęła potężny haust alkoholu.
Zapiekło w gardle, że o mało się nie zakrztusiła.
- Tak, morze wygląda niezle. Ale ty jesteś najpiękniejsza -
powiedział cicho.
Odwróciła głowę i stwierdziła, że jego oczy mają taki sam kolor, jak
srebrzysta tafla wody. W jego spojrzeniu nie było śladu żartu ani chęci
flirtowania. Wiedziała, że jej pragnął i ta potrzeba była wyraznie
wypisana na jego twarzy. Virginia podniosła kieliszek do ust. Przytrzymał
ją za rękę.
- Naprawdę musisz aż tyle wypić, żeby mieć ochotę iść ze mną do
łóżka? Jestem twoim przyjacielem, Virginio. Możesz powiedzieć, jeśli nie
chcesz się ze mną kochać.
Ogarnęła ją rozpacz. On nie był niczemu winien. Uśmiechnęła się
słabo.
- Chyba jestem trochÄ™ zdenerwowana.
Odwzajemnił uśmiech. W jego oczach błysnęło zrozumienie.
- Jeśli to cię pocieszy, to ja czuję to samo. To wszystko przypomina
poczÄ…tek miodowego miesiÄ…ca, prawda?
Zesztywniała, a następnie z trudem opanowała swoje przerażenie.
Nie czekała jej przecież noc poślubna. Ryerson miał na myśli coś zupełnie
innego. To był tylko niezręczny dobór słów, który tak na nią podziałał.
- Ty także jesteś zdenerwowany?
- Tak.
Trochę się uspokoiła.
- Rzeczywiście jesteśmy do siebie podobni. Nawet martwimy się o
to samo.
- Uważam, że przestaniemy się martwić, gdy zaczniemy się kochać -
zasugerował ostrożnie.
Zwilżyła językiem wargi. Zwiadomość, że i Ryerson ma jakieś
obawy, nieco ją pocieszyła. Zdecydowanym gestem odstawiła kieliszek z
resztkÄ… brandy.
- No dobrze, skoro sądzisz, że jakoś damy sobie radę, to nie traćmy
ani chwili - wyrecytowała z determinacją. - Zerwała się gwałtownie i
wyciągnęła do Ryersona rękę.
- Masz rację. Nie zwlekajmy już. Jeśli jesteś gotowy, to czekam.
Spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy.
- Nie musimy się aż tak spieszyć. Może chcesz jeszcze trochę tutaj
posiedzieć...
- Nie, naprawdę nie. Co masz zrobić jutro, zrób dziś - zacytowała
znane powiedzenie, choć w jej głosie zabrzmiał alarmujący ton. Podjęła
decyzję. Zrobiła to już w momencie, gdy zgodziła się na ten wspólny
wyjazd. - Zaprosiłeś mnie tutaj w określonym celu i wiedziałam o tym od
samego początku. Byłam tchórzem i mam tego dość. - Chwyciła Ryersona
za rękę i zmusiła, żeby wstał. - Nadeszła chwila prawdy.
- Jakiej prawdy?
- Och, nieważne. - Pociągnęła go w stronę wyjścia i niemal
wypchnęła na zewnątrz. - Najważniejsze, to nabrać rozpędu. Iść razem z
falą i nie stracić odwagi. Zwyciężyć albo umrzeć.
Szedł za nią posłusznie w stronę apartamentu.
- Nie rozumiem cię, Virginio. Może jest coś, o czym najpierw
powinniśmy porozmawiać, kochanie?
- Teraz nie pora na rozmowy - odparła dzielnie.
- Skoro tak mówisz. Ale możemy zwolnić tempo. Sama mówiłaś, że
mamy przed sobą całą noc.
Zatrzymała się raptownie i okręciła na pięcie, niemal go
przewracajÄ…c.
- Przecież to był twój pomysł. Czyżbyś zmienił zdanie?
- Nie, Ginny, nie zmieniłem. Tylko trochę dziwi mnie twój
niezrozumiały pośpiech.
- A nie powinien - stwierdziła wojowniczo. - Ja jestem gotowa. Ty
jesteś gotowy. Więc zróbmy to wreszcie.
- Dobrze - zgodził się gładko. - Nie będę się spierał z tym logicznym
rozumowaniem. - Wyjął klucz i otworzył drzwi. Odsunął się na bok, a
Virginia weszła do środka, pociągając go za sobą. Z rozmachem
zatrzasnęła drzwi.
Odwróciła się natychmiast i stanęła naprzeciwko. Trzęsła się cała z
podniecenia i strachu jednocześnie. Nie miała pojęcia, które z tych uczuć
wprawiało ją w taki stan,
Patrzyła Ryersonowi prosto w oczy. Sięgnęła do mankietów i szybko
rozpięła małe guziczki. Przyglądał się jej z nieodgadnionym wyrazem
twarzy. Potem z trudem usiłowała poradzić sobie z opornym suwakiem
na plecach.
Odwaga ją opuściła, gdy jedwab zaczął opadać do talii. W popłochu
złapała górę sukienki i przytrzymała na obfitym biuście. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire