[ Pobierz całość w formacie PDF ]
martwego strażnika.
Małe pomieszczenie okazało się tylko przedsionkiem prowadzącym do prywatnych
apartamentów. Przepych tych pomieszczeń mocno kontrastował z surowością pokoików na
piętrze: rzezbione sprzęty, grube gobeliny ogrzewające ściany, połyskująca zastawa. Kiedy
Albana dotknęła gładkiej powierzchni ozdobnej misy, poczuła w palcach niezwyczajne
mrowienie. Podniosła ją do oczu, zbliżyła drzazgę. Szlifowana powierzchnia rozbłysła
ciepłym blaskiem bursztynu. Z ust kobiety wyrwało się westchnienie. Oto trzymała w ręku Azy
Boga, magiczny kamień, cenniejszy od złota czy diamentów. Według starożytnego podania bóg
Krash po śmierci swej małżonki opłakiwał ją żałośnie, a jego łzy spłynęły do morza i zastygły
w postaci bursztynu. Czasem jego kawałki wyrzucała na brzeg silniejsza fala, a rybacy zbierali
je chciwiei sprzedawali za ogromne sumy.
Ukryte za zasłoną drzwi były zamknięte. Niechętnie wróciła do sieni i pokonując wstręt,
spróbowała wyjąć klucz z zaciśniętej pięści trupa, ale dopiero po wyłamaniu palców udało jej
się go dostać. Kiedy weszła do tajemnego pomieszczenia, w powietrzu unosił się zapach
spalenizny, a niewielki przeciąg wzbił w górę kurz, który opadał teraz majestatycznie niczym
płatki śniegu.
O nie& szepnęła, rozglądając się po pustych półkach. Co oni zrobili, jak mogli.
Podeszła do kominka i wsadziła dłoń do paleniska. Pod palcami wyczuła resztki
drewnianych okładek, strzępy materii, popalone karty. W powietrzu unosił się nie kurz, lecz
popiół.
Usłyszała nawoływanie Stevara i odezwała się niemrawo. Po chwili Niedzwiedz
przepchnął się obok zwłok i zajrzał do biblioteki.
Znalazłaś coś?
Wszystko zniszczone. Cała wiedza, cała historia tego miejsca spłonęła. Nigdy się nie
dowiemy, co się tu naprawdę wydarzyło. Nigdy.
Rozczarowani i zmęczeni wyszli w końcu przed budynek. Stevar taszczył w naprędce
związanym tłumoku talerze, puchary i dzbany zdobione jantarem.
Tyle naszego, co w tobołku mruczał swoim zwyczajem. Byle ten szczeniak nie
zobaczył, bo każe sobie oddać&
Calmin założył obóz poza kotliną, na ścieżce, tak by w razie niebezpieczeństwa można było
szybko schronić się w górach. Pousuwano zwłoki, rozpalono ogień, wystawiono warty. W
kociołku bulgotała zupa ugotowana na suszonym mięsie.
Albana usiadła na ziemi zmęczona i obolała. Jarik podsunął jej miskę, zjadła, choć bez
apetytu, owinęła się kocem i zasnęła. Stevar, odciągnąwszy Cala od ogniska, opowiadał o
siedzibie strażników i znalezionych tam skarbach.
Było już całkiem ciemno, kiedy zza zakrętu wyłoniła się grupa idących niepewnym krokiem
gwardzistów. Skłonili się głęboko przed Calem i chwiejącym się Garardem. Najodważniejszy
wystąpił krok naprzód.
Panie powiedział, zezując to na jednego, to na drugiego. Nam strach rozum
pomieszał, dlategośmy uciekli. Wstyd to dla nas i sromota& My wojaczki niezwyczajni& Ale
przecie to nasza wyspa, nasze domy i naszych ludzi bestia pomordowała. Godzi się, żeby my,
choć ze strachem, stanęli jej przeciw. Dlatego my wrócili dokończył, szarpiąc wąsy.
Młody panicz zerknął na Calmina, ten jednak najwyrazniej nie zamierzał się wtrącać,
odchrząknął więc, założył dłonie za pas i spojrzał w poczciwe oczy gwardzisty.
Wierną& czknął głośno i poczerwieniał wierną służbą odkupicie swe winy
wydusił wreszcie.
Zupy jeszcze trocha zostało krzyknął Harb, który zaciekawiony zamieszaniem podszedł
bliżej. Chodzta jeść.
Napięcie opadło. Gwardziści przysiedli przy ogniu i zaczęli pałaszować cienką polewkę.
Garard zwalił się na posłanie i zasnął głębokim, pijackim snem. Tylko on spędził tę noc
spokojnie. Groza czająca się w bliskości smoczego ścierwa nie pozwoliła na odpoczynek.
Najgorzej miał się Jarik. Wytrzeszczając w ciemności oczy, odstał swoją wartę, a potem z
ulgą się położył. Ciągle bolała go głowa, w mięśniach czuł każdy krok postawiony na skalnych
ścieżkach, ale zamiast zasnąć, wiercił się tylko i okręcał nerwowo. Wreszcie zdrzemnął się na
chwilę i zaraz zerwał wystraszony, bo zdawało mu się, że ktoś woła do niego z ciemności,
namawia do działania, prowokuje. Posłuszny wezwaniu ruszył w mrok.
Idziesz się odlać, mały? spytał wartownik, zastawiając drogę. Nie łaz daleko, bo w
dziurÄ™ jakÄ… wpadniesz.
Ten głos, przyjazny i zrozumiały, zatrzymał go w miejscu. Przysiadł się do gwardzisty i tak
dotrwał do rana.
Zwitem ludzie posilali się ochoczo, pewni, że wkrótce opuszczą przygnębiające
cmentarzysko. Tylko Albana stanowczo sprzeciwiła się powrotowi do miasta.
Trzeba się dowiedzieć, jak zginęła bestia, zbadać jej leże przekonywała. To, co
zabiło smoka, może być gorszym zagrożeniem niż on sam.
Cal, choć wzdragał się przed ponownym oglądaniem koszmarnego widoku, musiał
przyznać jej rację. Wezwał braci i we czwórkę ruszyli nad przepaść. Starając się zignorować
ściskanie w dołku, patrzyli uważnie na smocze szczątki. Olbrzymi szkielet bielał pomiędzy
gnijącymi kawałami mięsa. Widać było, że kości w paru miejscach są strzaskane, łuska
poszarpana. Zwrócony w stronę gór łeb leżał oddzielnie, jakby ktoś odrąbał go od tułowia.
Trudno było sobie wyobrazić siłę istoty, która mogłaby uczynić coś podobnego.
Tam jest jaskinia zauważył rozglądający się wokół Dough. Trzeba będzie obejść tę
dziurę dookoła.
Tamtędy mruknęła Albana, wspominając swoje wędrówki po Górach Przejścia, i
wskazała wąską grań. Patrzcie, musimy tylko wspiąć się na tę skałkę.
Szli, uważnie wybierając drogę. Gdyby spadli, wylądowaliby wprost na smoczej padlinie.
Zmęczeni, zadyszani, zanurzyli się w ciemnym otworze groty. W nozdrzach poczuli intensywny
zwierzęcy odór. Zapalili pochodnie i ostrożnie zaczęli badać szerokie korytarze. Odgałęzienia
były trzy. Dwa z nich okazały się ślepymi odnogami, trzeci wiódł do olbrzymiej pieczary.
Nikłe światełka pochodni oświetliły jedynie niewielką jej część, wyłowiły z mroku
nierzeczywiste skalne formy. Ruszyli środkiem zbici w gromadę, bojąc się zagubić w tej
czeluści. Smród stał się niemal namacalny, kiedy natrafili na ułożone z gałęzi legowisko.
Wspięli się na górę, trzymając pochodnie z dała od patyków, żeby przypadkiem nie podpalić
stosu. Wierzch wymoszczony był wyschniętą, zrudziałą trawą i liśćmi. Pomiędzy nimi walały
się jasne skorupy jaja. Na niektórych kawałkach zachowały się jeszcze zeschnięte błony
płodowe.
Och nie& szepnęła kobieta, przygryzając wargi do krwi.
Niech to szlag trafi! warknął Cal i kopnął ze złością odłamek.
Głośny okrzyk odbił się od ścian i wrócił do nich zwielokrotnionym echem.
No i zagadka się wyjaśniła. Smoczy bękart zagryzł mamusię, a teraz czatuje na inną
zdobycz podsumował ponuro Dough. Wracajmy, niczego więcej tu nie zwojujemy.
Ześliznęli się po gałęziach i przystanęli zdezorientowani. Albana dostrzegła kawałek
skorupy, który spadł z legowiska. Dotknęła go niepewnie i zastygła, niezdolna się poruszyć,
schwytana w pułapkę nieznanej magii. Mimo że od wyklucia się smoka minęło wiele, wiele
lat, może i wiek cały, jajo nasycone było mocą, nieznaną, trudną do pojęcia, lecz niezwykle
silną. Znieruchomiałej kobiecie nagle przypomniały się krwistoczerwone znaki, którymi
spisano Smoczy Pakt. Niespodziewanie zrozumiała ich wymowę, pojęła znaczenie paktu,
przejrzała smoczy podstęp.
Potrącona przez nieświadomego jej przeżyć Briana drgnęła. Okruch wyleciał jej z
palców, wrażenia ją opuściły, pozostawiając po sobie tylko niejasne uczucie niepokoju.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]