[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Może ciebie z nim nie, ale jego z tobą tak.
- Wie, że mam męża.
- Szczupli wysocy pół-Włosi nie zwracają uwagi na obrączki, skarbie.
Dotykam obrączki na palcu. Dzięki Bogu, że dziś nie zapomniałam jej założyć.
- To dżentelmen.
- Tak, bo wzięłaś dzieciaki. Jak znikną, zobaczysz, że się do ciebie dobierze.
- JesteÅ› okropna!
- Twój zapach nie zniknął po tym, jak wyszłaś za mąż, wierz mi. Feromony lekceważą małżeń-
skie przysięgi. Tak właśnie Matka Natura sprawia kłopoty. Jesteśmy zwierzętami. Zwykłymi zwierzę-
tami, tak jak psy, krowy czy świnie. Raz cię powąchał i już po nim.
- Nie sądzę. - Nie mogę się nie roześmiać.
- Jack Mac to idiota. Puścił cię samą do Włoch! Musiałabyś być martwa, żeby przez dwadzie-
ścia cztery godziny na dobę nie myśleć tu o seksie. Czy twojemu mężowi odbiło? Nie pilnuje cię w ta-
kim cudownym kraju, w którym wszystkie wyglądamy na szesnastolatki? Samotna kobieta we Floren-
cji? To tak, jakby rzucić surowego hamburgera przegłodzonemu rottweilerowi. - Gala puszcza oko do
przechodzącego mężczyzny. Nieznajomy przystaje, uśmiecha się i po chwili rusza przed siebie. - Jak ja
uwielbiam swojÄ… ojczyznÄ™!
Tak jak mówił Pete, kościoły we Florencji pełne są arcydzieł tak zadziwiających, że aż niewia-
rygodnych. W katedrze Zwiętej Moniki oglądam malowidło ścienne przedstawiające Monikę z synem,
świętym Augustynem. To chwila, w której ten łobuz został kapłanem, o czym jego matka marzyła
przez całe życie. Jej spojrzenie, najwyższa radość wynikająca z ofiarowania ukochanego jedynaka
Bogu, miesza się z głębokim żalem wynikłym ze straty. Chce mi się płakać. Patrzę na różowe i kora-
lowe barwy na malowidle i myślę o własnym synku, o tym, jak na jego skórze wykwitły jasnożółte
sińce, kiedy tuż przed jego śmiercią przyszła gorączka.
- Nic ci nie jest? - szepcze Pete.
- SkÄ…d wiedzieli?
- Kto?
- Artyści. Skąd wiedzieli, co czuję?
- To ich specjalność - mówi mi Pete. Jak najszybciej zmierzam do drzwi i wychodzę. Pete po-
dąża za mną.
Dziewczynki idÄ… do lodziarni za rogiem. Pete i ja siadamy na Å‚awce.
- Co się stało?
- Nie wiem. - Azy ponownie napływają mi do oczu. Pete obejmuje mnie ramieniem.
R
L
T
- Nie rób tego - mówię, a on szybko cofa rękę.
- Przepraszam.
- Etta tu jest. - Dlaczego to powiedziałam? Czy teraz pomyśli, że może mnie obejmować, kiedy
nie ma Etty? Nie chcę tego. Czyżby?
- Czemu ten obraz doprowadził cię do łez?
- Nie będę o tym rozmawiać.
- Dobrze - mówi cicho.
Ja jednak chcę to z siebie wyrzucić, po tych wszystkich latach. Czy nie po to tu przyjechałam?
Czy nie przyleciałam do ojczyzny, do Włoch, by znowu nauczyć się czuć? Patrzę na zatroskaną twarz
Pete'a.
- Miałam... Mieliśmy syna. Młodszego od Etty. Miał na imię Joe. Zmarł prawie trzy lata temu.
- Jak?
- Na białaczkę.
- Przykro mi.
- To kolory na obrazie i pociągnięcia pędzlem wyglądały jak sińce Joego. - Patrzę na Pete'a i
mogłabym przysiąc, że rozumie moje słowa. Nie wiem jak ani dlaczego, ale je rozumie. Nieważne, że
jestem mężatką: potrzebuję pociechy, więc pozwalam się objąć; nie jestem jednak w jego ramionach,
tylko gdzie indziej, ze swoim synem.
Etta i Chiara wciąż nie wracają. Szukam ich wzrokiem w tłumie.
- Kolejka była długa, tak szybko nie przyjdą - informuje Pete.
Siadam wygodniej i nagle Pete patrzy mi w oczy. Wiem, że lada moment mnie pocałuje.
Zrywam się z ławki i wołam córkę. Zza rogu wyłania się roześmiana Chiara, za nią Etta. Gestem ręki
daję znak, by do nas dołączyły.
- Mamo, dobrze siÄ™ czujesz? - Etta patrzy na mnie, potem na Pete'a.
- Już w porządku. Przypomniał mi się Joe.
- Och - mówi.
- Kim jest Joe? - chce wiedzieć Chiara.
- Opowiem ci o nim - odpowiada Etta.
- Kto ma ochotę na sjestę? - Pete bierze mój przewodnik i torbę. Wracam z dziewczynkami do
hotelu. Pete idzie do siebie i zapowiada, że ma wielkie plany na kolację.
Zabiera nas do Cielo, małej restauracji w bocznej uliczce. Okazuje się niezwykle urokliwa - na
ścianach wiszą stare garnki, sufit pełen jest maleńkich białych lampek na drutach. Po najsmaczniej-
szym posiłku w moim życiu, złożonym z gnocchi (kopytek) w delikatnym śmietanowym sosie, kotle-
tów z jagnięciny z grilla ze świeżą szałwią i kielicha mocnego chianti oraz gorącego espresso i kęsa
ptysia Etty, czujÄ™ siÄ™ znacznie lepiej.
R
L
T
W drodze na Ponte Vecchio Pete szykuje następną niespodziankę i prowadzi nas pod mieszka-
nie Elizabeth Barrett i Roberta Browninga na rogu Piazza San Felice. Pokazuje okna, a ja wyobrażam
sobie poetkę opisującą ze szczegółami uliczną paradę.
- Myślisz o wszystkim - mówię do Pete'a, a on tylko się uśmiecha.
Gala jedzie do Wenecji ze swoimi Amerykanami (nie mogła towarzyszyć nam podczas kolacji,
zabrała turystów do opery). Rankiem wracamy do Schilpario. Dziewczynki biegną przed nami, słyszę,
jak ich śmiech odbija się od kamiennych murów wąskiej uliczki.
- Odwiozę was do domu i pojadę do Rzymu - oświadcza Pete.
Czuję ukłucie rozczarowania. Co ja sobie myślałam: że Pete będzie zabawiał mnie w nieskoń-
czoność albo przynajmniej do końca mojego urlopu, dopóki nie spakuję walizek?
- W interesach? - pytam pozornie od niechcenia.
- Tak. - Milczy przez chwilę. - Pewnie się już nie zobaczymy.
- Rozumiem. - Jasne, że rozumiem. Pete widział, jak rozkleiłam się nad synem, i zrozumiał, że
sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana, niż sobie początkowo wyobrażał. No i dobrze, tak będzie
najlepiej. Nie powinnam cieszyć się na spotkanie z nim i liczyć na to, że zabierze nas w różne miejsca,
będzie oprowadzał i rozśmieszał.
- Za bardzo się tu zaangażowałem - mówi Pete.
- Rozumiem - odpowiadam. Mówię prawdę.
R
L
T
Rozdział dziewiąty
W Bergamo odbywa się przedstawienie kukiełkowe, Giacomina chce zabrać na nie dziewczyn-
ki, Papa więc też planuje spędzić z nimi dzień w miasteczku. Zia Meoli zaprosiła nas wszystkich na
kolację. W ostatniej chwili postanawiam im towarzyszyć. Zrobię zakupy, kiedy dziewczynki będą na
przedstawieniu. Pete nie odzywa się od powrotu z Florencji. Minął niemal tydzień, a im dłużej nie ma
Pete'a, tym bardziej przytomnieję. To niesamowite, jak we Włoszech uczucia potrafią się wymknąć
spod kontroli. Zbliża się pora naszego wyjazdu, zaczynam myśleć praktycznie. Dolar stoi tu mocno, a
ja jeszcze nie kupiłam prezentów dla Ivy Lou ani dla Fleety. Zażądały skórzanych toreb, zamierzam im
przywiezć najpiękniejsze torby w całych północnych Włoszech.
Sklepy w Bergamo są małe i eleganckie, ale na szczęście niezbyt drogie. Powinnam targować
się ze sprzedawcami, nawet przećwiczyłam to z Papą. Usiłował wbić mi do głowy, że sprzedawcy nie
oczekują od klienta, że zapłaci cenę widniejącą na metce, lubią negocjacje. Ja jednak jestem zbyt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]