[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie, nie, przecież zbroja nie przypomina ducha. Myślę, że to kot Maureen
piszczał przez całą noc.
- Moje koty nie piszczą - obraziła się Maureen. - Są bardzo dobrze
wychowane.
- A ja mam psa - wtrąciła się Jessie. - Ale koty też lubię.
- Naprawdę? - Jak na zawołanie, Padrick wyjął spomiędzy skrzydeł jej
kostiumu pręgowanego pluszowego kotka. - A ten ci się podoba?
- Och! - Jessie ukryła twarz w miękkim futerku, a potem wspięła się
Padrickowi na kolana i pocałowała go w rumiany policzek.
- Papa! - Ana nachyliła się nad sofą i przycisnęła usta do łysiny ojca. - Ty się
nigdy nie zmienisz.
- Ana! - Jessie usiłowała objąć całą swoją menażerię. - Twój tata to
najzabawniejszy człowiek na świecie!
- Ja też go lubię. - Ana spojrzała z ukosa na dziewczynkę. - A kim ty jesteś?
- Jestem Jessie. - Mała, chichocząc, ześlizgnęła się z kolan Padricka i obróciła
na pięcie.
- NaprawdÄ™?
- Słowo. Tatuś zrobił mi kostium wróżki na Halloween.
- Rzeczywiście, masz głos Jessie. - Ana przykucnęła. - Pocałuj mnie, to
zobaczymy.
Jessie przycisnęła umalowane usteczka do twarzy Any, zachwycona, że jej
kostium odniósł taki sukces.
- Naprawdę mnie nie poznałaś?
- Ale mnie nabrałaś! Byłam pewna, że to prawdziwa wróżka.
- Twój tata powiedział, że byłaś jego zaczarowaną księżniczką, bo twoja
mama była królową.
Maureen parsknęła śmiechem i mrugając do męża, wykrzyknęła
- Moja ty żabko!
- Przepraszam, ale nie mogę dłużej zostać, żeby z tobą porozmawiać -
zwróciła się Ana do Jessie.
- Wiem. Pomagasz Morganie urodzić dzieci. Czy one wyjdą naraz, czy po
kolei?
- Po kolei, mam nadzieję. - Ana ze śmiechem pogładziła czuprynkę Jessie i
spojrzała na Boone'a. - Możecie tu zostać, jak długo chcecie. Mamy masę
jedzenia.
- Nami siÄ™ nie przejmuj. Powiedz lepiej, jak tam Morgana?
- Bardzo dobrze. Prawdę mówiąc, zeszłam na dół po brandy dla Nasha.
Biedak jest kompletnie roztrzęsiony.
Matthew pokiwał głową ze współczuciem i wręczył jej karafkę i kieliszek.
- Doskonale go rozumiem.
Ana poczuła uderzenie jego mocy i zrozumiała, że mimo pozornego spokoju
całym sercem i myślami był na górze, przy rodzącej córce.
- Bądz spokojny, wuju. Wszystko pójdzie dobrze. - Wiem. Nie mogła być w
lepszych rękach. - Popatrzył jej w oczy, a potem dotknął krwawnika, który
miała na szyi. - A znałem wiele. - Uśmiechnął się. - Boone, może byś
odprowadził Anastasię na górę.
- Z przyjemnością. - Kiedy stanęli u stóp schodów, Boone zaczął
- Twoja rodzina...
- Tak? - Ana nagle zesztywniała.
- Co za niewiarygodni ludzie! Nie co dzień człowiek trafia w sam środek
grupy nieznajomych do domu, gdzie jest kobieta, która lada chwila ma urodzić
bliznięta, pod stołem w kuchni leży wilk, bo dam głowę, że to nie jest żaden
pies, obgryzający coś, co przypomina mamucią kość, a do tego nad głową latają
mu nakręcane nietoperze. Ach, byłbym zapomniał o duchach w sieni.
- Przecież to Halloween.
- To chyba ma niewiele wspólnego z tym świętem.
- Przystanął na szczycie schodów. - Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze
się bawiłem. Oni są fantastyczni, Ano. A te genialne sztuczki twojego ojca! Nie
mam pojęcia, jak on to robi.
- Ma po prostu talent.
- Mógłby zbić na tym fortunę. Tak się cieszę, że tu przyszedłem. - Objął ją za
szyjÄ™. - Brakuje mi tylko ciebie.
- Bałam się, że nie będziesz się tu dobrze czuł.
- Dlaczego? Miałem wprawdzie plan, że zwabię cię do jakiegoś ciemnego kąta
i opowiem ci taką okropną historię, że będziesz się trzęsła z strachu, ale i tak
jestem zachwycony.
- Nie tak łatwo mnie przestraszyć. - Ana objęła go z uśmiechem. - W końcu
wychowałam się na historiach mrożących krew w żyłach.
- Wśród wujków, którzy po nocach tłukli się w starych zbrojach - mruknął,
muskajÄ…c ustami jej usta.
- Och, to najmniej grozne. Często bawiliśmy się w lochach. A ja spędziłam
całą noc w wieży, w której straszyło, bo Sebastian mi kazał.
- Dzielna dziewczynka!
- Nie, uparta. I głupia. Nigdy w życiu nie było mi tak niewygodnie. - Zatraciła
się w pocałunku.  Dopiero pózniej Morgana wyczarowała mi poduszkę i koc.
- Wyczarowała? - roześmiał się Boone.
- Podrzuciła - poprawiła się Ana i znowu zaczęła go całować, tak że
zapomniał o bożym świecie.
Kiedy za ich plecami otworzyły się drzwi, drgnęli jak para dzieciaków
przyłapanych na gorącym uczynku. Bryna uniosła brwi, przyjrzała im się i na
koniec uśmiechnęła wyrozumiale.
- Przepraszam, że wam przeszkadzam, ale Boone jest nam bardzo potrzebny.
Boone mocniej ścisnął karafkę.
- Ja? Tam?
Bryna roześmiała się.
- Nie. Poczekaj tutaj, a ja przyślę ci Nasha. Przyda mu się kilka chwil męskiej
rozmowy.
- Ale najwyżej parę minut - dodała Ana. - Morgana go potrzebuje.
Zanim Boone zdążył cokolwiek powiedzieć. Ana zniknęła za drzwiami.
Zrezygnowany, nalał kieliszek brandy, wychylił go do dna, po czym nalał
następny dla Nasha.
- Masz, stary, strzel sobie jednego.
- Nie wiedziałem, że to tak długo potrwa.  Nash wziął głęboki oddech, a
potem napił się brandy. - I że to tak boli. Jak już przez to przebrniemy,
przysięgam, że jej nigdy więcej nie dotknę.
- Na pewno.
- Mówię poważnie. - Nash zaczął nerwowo krążyć po korytarzu.
- Nash, nie chciałbym się wtrącać, ale czy nie czułbyś się lepiej, to znaczy
pewniej, gdyby Morgana rodziła w szpitalu, gdzie miałaby zagwarantowaną
opiekÄ™ medycznÄ…?
- W szpitalu? Nie. - Nash potarł z westchnieniem czoło. - Morgana urodziła
się w tym samym łóżku. Nie zgodziłaby się na żaden szpital. Ja chyba też nie.
- To może chociaż wezwać doktora?
- Ana jest najlepsza. - N a myśl o tym Nash lekko się odprężył. - Możesz mi
wierzyć, Morgana jest w najlepszych rękach.
- Słyszałem, że położne są bardzo dobre i bardziej naturalne. - Boone
wzruszył ramionami. W końcu to nie jego problem. Skoro N ashowi odpowiada
taka sytuacja, czym się tu martwić. - Rozumiem, że ona już to wcześniej robiła.
- Nie, to pierwszy poród Morgany.
- Miałem na myśli Anę - roześmiał się Boone i odbieranie porodu.
- O, tak, oczywiście. Ona zna się na rzeczy. Szczerze mówiąc, oszalałbym,
gdyby jej przy tym nie było. Ale... - zrobił kolejne kółko i upił łyk brandy - to
już trwa tyle godzin. Nie wiem, jak ona może to znieść. Jak w ogóle kobiety
mogą coś takiego znosić? A przecież mogłaby coś z tym zrobić. Jak by nie było,
to czarownica!
Boone zagryzł wargi, tłumiąc śmiech, a potem przyjaznie poklepał Nasha po
plecach.
- N ash, to nie jest dobra pora, żeby ją przezywać.
Rodząca kobieta ma prawo być niemiła.
- Nie, nie to chciałem powiedzieć... - Nash ugryzł się w język. - Muszę się po
prostu wziąć w garść.
- Jasne.
- Wiem, że wszystko będzie dobrze. Już Ana tego dopilnuje. Ale tak mi ciężko
patrzeć na cierpienia Morgany.
- Masz rację. Kiedy się kogoś kocha, to najtrudniejsza rzecz na świecie. Ale
czasem nie ma się wyboru i trzeba przez to przejść. A jeżeli chodzi o ciebie,
będziesz z tego miał coś fantastycznego!
- Nigdy nie myślałem, że będę w stanie przeżywać coś takiego.
Pokrzepiony na duchu, Nash oddał Boone'owi kieliszek.
- Czy tak samo jest z AnÄ…?
- Myślę, że może tak być. Ona jest osobą niezwykłą.
- O, tak. - Nash zawahał się, a kiedy znów zaczął mówić, starał się ostrożnie
dobierać słowa. - Myślę, że powinieneś ją zrozumieć, Boone. Ty, z twoją [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire