[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skupiając je w lewej ręce. Andrea, świetnie czując, że czetnik całą siłę, wolę i uwagę
skoncentrował na przełamaniu jego miażdżącego chwytu, znienacka wyrwał z uścisku
tamtego swoją prawicę i koszącym ruchem z olbrzymią siłą machnął nią z dołu do góry - nóż
trafił czetnika pod mostek, wchodząc po sam trzonek. Przez parę chwil jugosłowiański
olbrzym tylko stał, z obnażonymi zębami między wargami, które odciągnął mocno w tył,
nierozumnie, trupio wyszczerzony, a potem, kiedy Andrea od niego odstąpił, pozostawiając
nóż w jego ciele, osunął się wolno przez krawędz nabrzeżnej skarpy do rzeki. Sierżant
czetnik, wciąż kurczowo trzymając się strzaskanych szczątków mostu, przerażony, niczego
nie pojmując wybałuszył oczy, kiedy Droszny, z łatwo rozpoznawalnym trzonkiem noża w
piersiach, zwalił się głową w przód w kipiące bystrzyny i natychmiast zniknął z oczu.
Roztrzęsiony i obolały Reynolds wstał z wielkim trudem i uśmiechnął się do Andrei.
- Możliwe, że od samego początku myliłem się co do pana - powiedział. - Dziękuję,
pułkowniku Stavros.
Andrea wzruszył ramionami.
- Po prostu ci się rewanżuję, chłopcze - odparł. - Możliwe, że ja też się myliłem co do
ciebie. - Spojrzał na zegarek. - Druga! Druga!!! Gdzie reszta?
- O Boże, o mały włos byłbym zapomniał. Maria jest ranna. Groves i Petar na
drabinie. Nie jestem pewien, ale Groves chyba fatalnie oberwał.
- Mogą potrzebować pomocy. Leć szybko do nich. Ja się zajmę dziewczyną.
* * *
Przy południowym krańcu mostu na Neretvie generał Zimmermann stał w swoim
wozie sztabowym i patrzył, jak sekundowa wskazówka jego zegarka zbliża się do szczytu
tarczy.
- Druga - powiedział niemal gawędziarskim tonem. Opuścił siekającym ruchem w dół
prawą rękę.
Powietrze przeszył świst gwizdka i zaraz potem zaryczały silniki czołgów i zatupotały buty,
kiedy szpica pierwszej pancernej dywizji Zimmermanna zaczęła przekraczać most na
Neretvie.
XIII. SOBOTA, GODZ. 02:00-02:15
- Maurer, Schmidt! Maurer, Schmidt! - dowódca warty na zaporze wybiegł z
wartowni, gorączkowo rozejrzał się dookoła i chwycił sierżanta za rękę. - Gdzie są Maurer i
Schmidt, na miłość boską?! Nikt ich nie widział? Nikt? Zapalcie reflektor.
Petar, który wciąż przyciskał do drabiny nieprzytomnego Grovesa, usłyszał te słowa,
ale ich nie zrozumiał. Oplatając sierżanta ramionami, przedramiona miał w tej chwili
unieruchomione pod nieprawdopodobnym kątem pomiędzy słupkiem drabiny a skałą. W tej
pozycji mógł trzymać rannego prawie bez końca, dopóki nie pękłyby mu przeguby lub ręce.
Jednakże poszarzała, spocona, wymęczona i wykrzywiona twarz Grovesa była niemym
świadectwem nieznośnych katuszy, jakie cierpiał.
Mallory i Miller również usłyszeli wykrzyczane naglącym tonem komendy, ale tak jak
i Petar nie byli w stanie zrozumieć, czego dotyczą te okrzyki. Mallory pomyślał mętnie, że na
pewno nie wróży im to nic dobrego, ale szybko odsunął od siebie tę myśl, bo miał inne,
pilniejsze sprawy, wymagające jego natychmiastowej uwagi. Dopłynęli do przegrody w
postaci siatki przeciw torpedom i kiedy chwycił kabel, na którym wisiała, w drugiej dłoni
trzymając nóż, Miller krzyknął i złapał go za rękę.
- Rany boskie, nie! - zawołał tak alarmującym tonem, że Mallory spojrzał na niego ze
zdumieniem. - Chryste, gdzie ja mam rozum! To nie jest zwykły drut.
- To nie jest...
- To izolowany kabel energoelektryczny. Nie widzi pan?
Mallory przyjrzał się dokładniej.
- Teraz widzÄ™.
- Założę się, że pod napięciem dwóch tysięcy woltów. - Millerowi wciąż jeszcze drżał
głos. - O mocy elektrycznego krzesła. Usmażylibyśmy się żywcem. A do tego uruchomili
alarm.
- Przerzućmy je górą - zadecydował Mallory.
Mocując się i pchając, dzwigając i ciągnąc, bo pomiędzy powierzchnią zalewu a
kablem było tylko trzydzieści centymetrów wody, zdołali przewlec cylinder ze sprężonym
powietrzem i właśnie udało im się oprzeć dziób pierwszego cylindra z amatolem na kablu,
kiedy nie całe sto metrów od nich, na szczycie zapory zapłonął piętnastocentymetrowy
reflektor, który przez chwilę świecił w linii poziomej, ale zaraz gwałtownie się pochylił i jego
światło zaczęło wędrować po wodzie blisko ściany zapory.
- Tego nam tylko, cholera, brakowało - rzekł gorzko Mallory. Zepchnął dziób cylindra
z amatolem z kabla, ale drut, którym był on przytwierdzony do pojemnika ze sprężonym
powietrzem, unieruchomił go w takiej pozycji, że przód wystawał mu z wody na dwadzieścia
centymetrów. - Zostawiamy go. Pod wodę. Trzymaj się siatki.
Obaj zanurzyli się pod wodę, a sierżant na zaporze sunął dalej światłem reflektora po
powierzchni zalewu. Snop światła liznął czubek pierwszego pojemnika z amatolem, ale
czarno pomalowany cylinder trudno zauważyć w ciemnej wodzie, więc sierżant go przeoczył.
Zwiatło przesunęło się dalej, zakończyło wędrówkę po wodzie wzdłuż zapory i zgasło.
Mallory i Miller wynurzyli się ostrożnie i szybko rozejrzeli dookoła. W tej chwili nic
nie wskazywało na bezpośrednie niebezpieczeństwo. Mallory przyjrzał się fosforyzującym
wskazówkom zegarka.
- Szybko! Szybko, na miłość boską! - powiedział. - Mamy prawie trzy minuty
spóznienia.
Pośpieszyli się. Z desperacją w przeciągu dwudziestu sekund przeciągnęli dwa
cylindry z amatolem ponad kablem, otworzyli zawór sprężonego powietrza w pierwszym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]