[ Pobierz całość w formacie PDF ]
prawdę, nie narażając inkwizytora na kłopoty śledztwa. Lecz rozumiałem również, że
proboszcz i jego krewniaczka chcieli ukryć przed moimi oczami osobiste zainteresowanie
zwycięstwem księcia i pokonaniem Vanessy. Ważne było jedno: rzecz zakończyła się
triumfem dobra, a droga prowadząca do tego triumfu nie była szczególnie istotna.
Być może było, jak mówisz odparłem. Ale cóż to może mieć w tej chwili za
znaczenie?
Milczała, więc odwróciłem się i skinąłem na strażników, aby ją zabrali.
Zło można zwalczać tylko złem! krzyknęła jeszcze za moimi plecami.
Słyszałem, jak szarpie się w ramionach strażników i przeklina. Być może miała rację, że
czasami wielkie zło należy zwalczać jeszcze większym złem. Tyle że, by podjąć się takiego
zadania, trzeba mieć wiele siły. A tej siły wyznawcy Hagath nie mieli.
Jesteś potworem dobiegł mnie jej wrzask. Ty, a nie Hagath!
Roześmiałem się do własnych myśli. W wypowiedzianym przez nią zdaniu tkwiła
wewnętrzna sprzeczność, z której sama nie zdawała sobie sprawy. Bo jeśli ja byłem
potworem, to kim musiałby być Ten, któremu z całą mocą służę?
Zmierć mu więcej panować nie będzie.
św. Paweł, List do Rzymian
Wąż i gołębica
Chcecie teraz jechać, dostojny panie? Karczmarz przykuśtykał do naszego stołu i
widziałem, że starał się nie patrzeć na twarz Kostucha oświetloną blaskiem idącym od strony
paleniska.
Fakt, w różowawym poblasku Kostuch prezentował się gorzej niż zwykle, a pofałdowana,
szeroka szrama, zniekształcająca jego twarz, zdawała się rytmicznie pulsować. Wyglądało to,
jakby ukryte pod skórą grube robaki kotłowały się, by za wszelką cenę wyjść na zewnątrz.
A co ci do tego? warknął Pierwszy, który dzisiaj był w podłym nastroju.
Tak tylko... Oberżysta zaczął się wycofywać, ale powstrzymałem go gestem.
Dlaczego pytacie, dobry człowieku? Rachunek został zapłacony, nieprawdaż?
O, szczodrobliwie, dostojny panie! Obnażył w uśmiechu gołe, sine dziąsła z resztkami
zębów więcej niż szczodrobliwie, że tak śmiem...
No więc?
Znowu zbliżył się i do moich nozdrzy doleciał odór zgnilizny bijący z jego ust. Och,
biedny Mordimerze pomyślałem czy tylko ty jeden zwracasz uwagę na problemy higieny?
Czy tylko tobie przeszkadzają nigdy nie myte ciała, nigdy nie prana odzież i przegniłe zęby?
Westchnąłem w myślach. Mimo wielu tygodni spędzonych na wspólnych podróżach z
Kostuchem nigdy nie przyzwyczaiłem się również do jego smrodu. Taki to krzyż dzwigałem
pośród wielu innych krzyży.
Tu nikt nie jezdzi nocami, dostojny panie obniżył głos. Po zmroku wszyscy siedzą
w chałupach, w karczmach.
I, prawda, gorzałę piją, napychając kabzy oberżystom warknął Pierwszy.
Blizniaaak uspokoiłem go. Daj powiedzieć człowiekowi. Widzisz, że to zacny
gospodarz. Nie puści podróżnych w głuchą noc, ale chce ich przestrzec przed
niebezpieczeństwami drogi. Tak, moi mili, rzadko już na świecie spotyka się ludzi
bezinteresownie miłujących blizniego...
Kostuch zagapił się i powtórzył cicho moje słowa. Zająknął się przy słowie
bezinteresownie . Blizniacy tylko głupio się uśmiechali.
Pięknie mówicie, dostojny panie. Pokręcił głową karczmarz. Wy kleryk jakiś, a
może i ksiądz, co?
Blizniacy parsknęli śmieszkiem.
Ksiądz nie ksiądz, a kropidło, prawda, ma chrypnął Pierwszy.
Gdzie tam odpowiedziałem, nie zwracając uwagi na jego słowa. Zajmujemy się tym
i owym, lecz do księży nam daleko. Ale mówcie, jeśli łaska, co to za niebezpieczeństwa
czyhają w okolicy na podróżnych? Rabusie? Pobuntowane chłopstwo? Okoliczny dziedzic
uzupełnia niedostatki w skrzyni albo lochach?
Ach, gdzie tam! Machnął zamaszyście ręką, a ja skrzywiłem się, bo smród spod jego
pachy niemal poraził mi nozdrza. Dużo gorzej, panowie, dużo gorzej...
Usiądzcie z nami zaprosiłem, wskazując miejsce na ławie obok Drugiego, bo
wolałem, żeby wraz ze swym smrodem trzymał się jak najdalej ode mnie. Jeszcze możemy
wypić po kufelku.
Blizniacy i Kostuch rozpromienili się na wieść, że czeka ich jeszcze kufel piwa. Zawsze
to przecież lepiej siedzieć niedaleko kominka i popijać piwko, niż włóczyć się w dżdżystą noc
po ostępach. W tej karczmie, co prawda, piwo było cienkie jak końskie szczyny, chleb
czerstwy, mięso łykowate, a dym rozchodził się po całej izbie i gryzł w oczy, ale cóż: lepsze
to niż nic.
Zadowolony karczmarz rozsiadł się na ławie z uśmiechem i przywołał posługacza
drobnego, jasnowłosego chłopca w połatanym, niemożliwie usmolonym i usmarowanym
kaftanie.
Daj no garniec najlepszego zawołał.
Ciekaw byłem, czy najlepsze będzie się różnić od tego, które mieliśmy przyjemność, a
raczej nieprzyjemność, pić przed chwilą i miałem nadzieję, że tak.
Zanim zacznę co i jak powiedział karczmarz trzeba dostojni panowie, abyście się
rozeznali w okolicy. Bo widzicie, mamy tu trzy wsie. Uniósł dłoń i zaczął odliczać na
palcach. Borowinę, Jazczy Przesmyk i Staruchowo. Każda jedna idzie w kilkanaście
dymów, a Staruchowo to niby nawet zbrojna osada. Bo otoczona palisadą i ze sto ludziów w
niej mieszka...
Do rzeczy warknÄ…Å‚ Pierwszy.
Kiedymże przy rzeczy nie stropił się nawet. Wszystkie te wsie należały do pana
dziedzica Stanneberga, co mieszka, mieszkał znaczy się, w zameczku Stanneberg, bo
widzicie, jego nazwa idzie od rodu, chociaż inni gadają, że to ród idzie od nazwy zameczku...
Kostuch pochylił się nad stołem, a karczmarz zająknął się, zamlaskał coś bezdzwięcznie i
w końcu umilkł, spoglądając na mnie bezradnie. Uśmiechnąłem się i dałem znak Kostuchowi,
żeby się cofnął. W końcu karczmarz był gadatliwy i miał jak najlepsze chęci, więc co
szkodziło posłuchać jego bzdur. Zwłaszcza, że wierzcie mi lub nie najwięcej o świecie
człowiek dowiaduje się właśnie od karczmarzy, przejezdnych kupców, bardów albo zgoła
żebraków. A w mojej pracy ciekawa informacja oznacza czasem więcej niż złoto, a często w
złoto się zamienia. Zwłaszcza kiedy umie się oddzielić ziarno od plew.
Tymczasem do stołu przydreptał posługujący chłopak z garncem piwa w rękach. Kostuch
cofnął się na swoje miejsce i z zadowoloną miną obserwował, jak jego kufel wypełnia się
trunkiem.
Wracajcie do opowieści poddałem karczmarzowi. Powiedzieliście: mieszkał,
prawda? To znaczy pan Stanneberg nie mieszka już w zamku?
Zamek poszedł za długi wyjaśnił gospodarz. Razem ze wszystkim dookoła. Bo to,
wiecie panie, i wsie tu są piękne, chociaż na wolniznach. I stawy zarybione, i las taki, że...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]